środa, 31 października 2012

Powrót z Moskwy

Luty, gdzieś w centrum Moskwy. Minus 29 stopni Celsjusza, pada śnieg i wieje porywisty wiatr, sypie śnieg. Pułkownik Roman Pałąk wysiadł właśnie z czarnej, nieoznakowanej limuzyny i czeka pod drzwiami numeru 66. Dzwoni kilka razy, ale nikt nie odpowiada. Jest już przemarznięty i wściekły. Aż w końcu, po kolejnym dzwonku, słyszy głos majora Stiepana Kuryłowa z moskiewskiej prokuratury:
 
-  A kto tam o tej porze? Jest sobota, czas niepewny i prezydent choruje, nie wiecie o tym? – mówił wyraźnie zniecierpliwiony.
 
-  Panie majorze, witam! Wiem, że jest sobota, ale przyjechałem po próbki wraku tupolewa – powiedział z powagą Pałąk i zapalił czarnego, posępnego papierosa.
 
-  Próbki wraku, pytacie się mołodiec? Spojrzę zaraz, co my tu dla Was Paliaki mamy – rzucił już teraz wyraźnie rozbawiony Kuryłow i zaczął przeglądać półki i szuflady na ścianie. Mijały minuty, ale poza starymi papierzyskami o modernizacji wojskowej stołówki nic ciekawego nie znalazł.
 
-  Towariszcz Pałąk! No cholera, nie ma tych próbek, może są na Nowosybirskiej u Fiodora, no nie mam – powiedział zmartwiony.
 
-  A co macie w ogóle dla nas, bo z pustymi rękami nie wrócę do Warszawy! – gardłował się Pałąk, wiedząc dobrze, że czeka go odwołanie albo jeszcze coś gorszego, jeśli wróci z niczym.
 
-  Co my tu mamy, pytacie Romanow?
 
-  Roman! Pułkownik Roman Pałąk!
 
-  Już dobrze Roman, nie nerwujsja ! Mam tu tylko jakieś zszywacze i spinacze, mogą być?
 
-  Dawajcie! A tych próbek z wraku nie ma? Miały być..... – pytał się Pałąk, ale prawdę mówiąc wiedział, że tak miało się to być może skończyć.
 
Kuryłow wręczył swojemu asystentowi reklamówkę zszywek i spinaczy, dorzucił pinezki, po czym śmiejąc się przekonywał zziębniętego prokuratora, żeby się nie martwił.
   
-Dajcie spokój Roman, te próbki to stara sprawa, tu już tym się nikt nie zajmuje. Bierzcie, co mamy i wracajcie do Warszawy, bo zimno jak cholera – powiedział ze współczuciem i zapalił czarnego, dymiącego papierosa. Asystent Frołow zjechał windą na dół i wręczył wypchaną reklamówkę pułkownikowi, po czym zatrzasnął drzwi i wrócił na górę pogwizdując po drodze.
 
Pułkownik Pałąk wsiadł do czarnej limuzyny, zziębnięty i rozdrażniony. Co to cholera jest za kraj, ta Rosja? – myślał. Tymczasem w Warszawie, wszyscy czekali na jego powrót. Redaktor Kubik miał już gotową na rano „jedynkę”: „Powrót dowodów do Polski - koniec smoleńskiej sekty”. Śledztwo nieuchronnie zbliżało się do końca, a rząd premiera Bluszcza odetchnął z ulgą. Służby pierwszego, choć cały czas pilnowały Pałąka, nie zauważyły jednak, że jeszcze w samolocie, torba pułkownika została podmieniona, gdy leżała na górze w schowku. Kiedy przechodził z nią na Okęciu przez lotniskową bramkę, włączył się alarm i zaczął przeraźliwie wyć. Pałąk znieruchomiał. Ktoś niepozorny, stojący w tłumie oczekujących na pasażerów z Moskwy schylił głowę i wyszeptał do telefonu: - Zaczęło się. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz