piątek, 31 maja 2013

Najdroższe 5 złotych




To, co wydarzyło się w Wilanowie, to nie jest błahostka, drobiazg, takie po prostu drobne potknięcie Prezydent Warszawy. To ją przekreśla w pełnieniu takiej funkcji, a nawet funkcji dużo mniej znaczącej, na przykład w Pcimiu, z szacunkiem pełnym dla Pcimia. Hanna Gronkiewicz – Waltz powinna wycofać się z polityki i zostać strażniczką w muzeum. To odpowiednie miejsce dla niej. Skoro już Platforma broni liderki PO do spółki SLD na fotelu prezydenta stolicy, to niech nie bajdurzy przynajmniej o jakichś standardach europejskich, bo tu buta i słoma z butów wychodzi, a może raczej ze szpilek. To zdarzenie nie są żarty. Byłoby jeszcze ciekawiej, gdybyśmy poznali treść rozmowy Pani Waltz z owym strażnikiem, o ile była to rozmowa ani zruganie pracownika, który solidnie wykonywał swoje obowiązki, czyli pobrał opłatę za wejście do Wilanowa. Proponuję zrobić zrzutę i wysłać do warszawskiego magistratu trochę piątaków, z podaniem jakiegoś szlachetnego celu. Na tyle nas stać. A jak już Pani Prezydent odłoży sobie z tej zrzuty na tramwaj (przepraszam to był dowcip), albo na wyprawę do muzeum, to trudno.

Jest to wydarzenie niby drobne, ale jakże symboliczne dla rządów PO, pokazujące całkowite zepsucie tej władzy. Gdyby nawet Pani Waltz nie miała owych pięciu złotych, to wokół niej byli zgromadzeni inni urzędnicy i jacyś bliżej nieokreśleni znajomi. Mogła ich poprosić o tego piątaka. Zresztą na zdrowy rozum wydaje się, że gdyby przeprosiła strażnika (w PO to niemożliwe, gdzie tam), ten pewnie nie robiłby kłopotu i wpuścił pierwszą damę Warszawy. Choćby tylko z powodu, z powodu tego incydentu właśnie, referendum jest uzasadnione, jest konieczne. Bo Prezydent Warszawy zlekceważyła pracę osoby, która ją dobrze wykonywała, wywyższyła się, a przecież mistrz mówienia bzdetów minister Nowak nie tak dawno powiedział, że oni wszyscy ciężko pracują i służą społeczeństwu.  Referendum jest niezbędne, nawet, gdyby miało się odbyć na trzy miesiące przed wyborami. Bo Warszawa to jest serce PO i dobrze jest zacząć drogę do zwycięstwa w wyborach samorządowych od Warszawy. Już we wrześniu. Donald Tusk nie raz powtarzał, że polityka to twarda gra. No to twardo trzeba zagrać za tego piątaka i odwołać Panią Prezydent. Koszmar z metrem, zalany tunel, totalny chaos pod Pałacem Kultury, brak obwodnicy na Pradze, można mnożyć, mnożyć i mnożyć. Można przypomnieć niemoralną czy wręcz skandaliczną wizytę Hanny Gronkiewicz – Waltz w warszawskim hospicjum podczas kampanii wyborczej w 2005 roku. Naprawdę, wielu ludzi informacja o tych pięciu złotych po prostu zatkała.

Władze Warszawy szczycą się swoimi osiągnięciami w pozyskiwaniu środków unijnych. To jest właśnie w Polsce chore, że to co jest obowiązkiem, nazywa się sukcesem  Szczycą się też olbrzymią ilością inwestycji komercyjnych. Ale te inwestycje realizują zachodnie firmy dla swoich oddziałów w Polsce. To też jest normalne, skoro chcą u nas inwestować, muszą mieć tutaj biurowce. Tylko co wspólnego ma z tym Hanna Gronkiewicz – Waltz? Nic. Jest duże prawdopodobieństwo, że w ogóle nie wie o tym, co się dzieje w mieście, w którym ma być przecież gospodarzem bo to często wynika z jej zachowania. Kiedy obejmowała funkcję Prezesa NBP w latach dziwięćdziesiątych, tajemnicą poliszynela było to, że mózgiem centrali bankowej był jeden z jej zastępców. I tak można w kółko. Z polityki w krajach cywilizowanych znika się właśnie za takie „drobne”  potknięcia. Wystarczy przyjrzeć się wyborom w USA, we Francji czy w Wielkiej Brytanii. Jedna durna wypowiedź, czasami jedno głupie słowo kończy wyścig wyborczy po cokolwiek w polityce. Kandydat jest spalony na całe lata. Bo jak mówi  premier Tusk, polityka jest twarda. Warszawie nic złego  się nie stanie z powodu odwołania Hanny Gronkiewicz – Waltz, wprost przeciwnie, może być tylko normalniej. Tu PiS i inni inicjatorzy referendum muszą pokazać, że nie  ma zgody na tak beznadziejne rządy w stolicy Polski. A już ponad wszystko, to sprawa piątaka jest wielkim, powtarzam wielkim obciachem dla całej PO. To są specjaliści od obciachu i kichy, wystarczy przypomnieć tego obcego gwałciciela z reklamy, co gonił po Warszawie piękna Polskę niczym Hulk. Żegnamy takie reklamy i takie rządy w Warszawie.      


In vitro według Millera



Okazuje się, że Szef SLD Leszek Miller jest wybitnym specjalistą od narodzin ludzkiego mózgu. Wiedzą na ten temat podzielił się z widzami TVN 24. Nie podał szczegółów, ale powiedział, że gdzieś tam w którymś miesiącu ciąży mózg płodu dziecka zaczyna już żyć i wtedy dopiero staje się on człowiekiem. Wcześniej nim nie jest, co w konkluzji oznacza, że można ludzkie zarodki do woli zamrażać, bo nie mają mózgu. Socjaliści często powoływali się i powołują nadal na to, że człowiek jest najważniejszy. No, ale nie taki bez wykształconego mózgu. Z drugiej strony mamy wypowiedź Abp Józefa Michalika podczas uroczystości Bożego Ciała, o zamrożonych w ciekłym azocie istotach ludzkich. Stanowisko polskiej lewicy, o ile kiedykolwiek była lewicą, czy lewicowego premiera, który lewicowy to był tak do połowy lat 90- tych, oraz stanowiska Kościoła tak radykalnie się różnią, że tu nigdy nie będzie żadnego kompromisu. To nierealne.

PiS stoi zdecydowanie po stronie Kościoła, a PO będzie sobie lawirować do wyborów, by zdobyć przed nimi tak zwany postępowy elektorat, więc może dojdzie do „półwprowadzenia” In vitro. Zresztą półwprowadzanie to w ogóle specjalność Platformy Obywatelskiej. W budowie autostrad, wywozie odpadów, w ogóle w całym ich rządzeniu, więc dorzućmy jeszcze reformę oświaty i sześciolatków Pani Super Minister Szumilas. Ale wróćmy do Leszka Millera. Gdyby choć podał źródło swojej „medycznej wiedzy”, można byłoby dyskutować, ale tu przecież nie chodzi o medycynę. Spór jest bowiem fundamentalny i moralny, a nie medyczny. Kościół nie lekceważy problemu rodzin, nie mogących mieć dzieci, a jedynie wskazuje inne metody. Jest więc pat i będzie pat. Lekarze też różnią się w ocenie, czy metoda in vitro powoduje zamrażanie ludzkich istot, czy tylko ludzkich zarodki. Ale ludzkie zarodki są ludzkie i tak można bez końca. Nie jesteśmy jednak Francją ani Hiszpanią, mamy jako naród bardziej tradycyjne podejście do fundamentalnych wartości.

 Już sama ustawa antyaborcyjna uchwalona ponad 20 lat temu, była przecież dużym kompromisem politycznym, więc o czymś ona nam mówi. Leszek Miller, dodatkowo, będzie pisał jeszcze list do prezydenta Komorowskiego w sprawie wypowiedzi Kardynała Stanisława Dziwisza o  tym, że prawdy nie można głosować i że porządku moralnego nie można ustalać w parlamencie. Tu też chodziło oczywiście o In vitro. Otóż sens słów Kardynała jest zupełnie zrozumiały i nie trzeba kończyć filozofii, by go zrozumieć. Były premier na pewno zrozumiał go właściwie, ale gra już mocno  pod wybory, więc cynicznie zaatakował Kościół. To bez sensu.

Który to rząd podpisywał Konkordat? Jaki Iran Chomeiniego widzi on w Polsce? Kościół jest w Polsce niemal codziennie bezpardonowo atakowany, a przecież przesłanie wiary to porządek moralny, uczciwość, rodzina, godna praca, w ogóle godne życie. Niezły hipokryta z Leszka Millera, bo sam o te wartości podobno walczy. I mówił nawet o tym z pomocą suflera. Spór o In vitro może trwać latami, bo metoda ta jest nie do przyjęcia dla Kościoła i PiS, zarówno z punktu widzenia medycznego i moralnego, żeby zamrażać ludzkie zarodki. One już są i rosną, więc są kimś czy czymś? Wojenka Millera z Kościołem do niczego mu się nie przyda. W Polsce w ogóle nie ma wielkiej pogody dla lewicy. Raczej siąpi, więc niech SLD cieszy się z tego poparcia, które ma. No i jest Palikot, który dalej palikotuje, teraz razem z  inicjatywą Kwaśniewskiego, Siwca, Kwiatkowskiego, Kalisza, która jest w ogóle kuriozalna. Poza chęcią bycia w Brukseli nic więcej nie oznacza. Choć kto wie, może gdzieś w głowach liderów Mule Plus marzy im się nowy podział polityczny w Polsce.      
                    

piątek, 24 maja 2013

EWAKUACJA 2011



„EWAKUACJA”


Rozdział I

Kanclerz kończyła zajadać swoją ulubioną kiełbasę. Mniam – powiedziała raz, ale wyszło zbyt słowiańsko.

Mniam! Mniam! Mniam! – no.... teraz dobrze- rzekła do siebie.  Liczna ochrona Pięknej Angeli aż podskoczyła na swoich rozgrzanych motorach gotowych do jazdy, ubrana w czarne skórzane kurtki. A ona wdychała opary słodkiej benzin z pracujących silników i gryzła się myślami czy jechać. Mein Boże, ale kto premierowi pomoże? – pomyślała, a potem powiedziała na głos: „Mein Boże, ale kto mu pomoże?”. Zauważyła, że jej  myśli pokrywają się z tym, co mówi. To jest gut- powiedziała na głos. Angela miała nieustającą świadomość, że jest uważana za najmocniejszą kobietę świata. Chwyciła  metalowy pręt o grubości 10 centymetrów i przegryzła go. Zęby nawet nie drgnęły, a pręt się rozprysł. Dokończę kiełbasen – zdecydowała. Got ! Znowu te głupie końcówki: kiełbasen, herbaten, chleben, przecież oni się zorientują -pomyślała.               

Rozdział II

Zyga wracał już do domu. To był dziwny wieczór. Deszcz lał niemiłosiernie, wcinał się w jego plecy, jakby chciał go przegonić z chodnika i powiedzieć mu: uciekaj! Liście zmoknięte i gnijące pod  nogami wydawały z siebie nieprzyjemny zapach, który dusił jego nozdrza. Tylko myśl o Wioli czekającej na niego z gorącą zupą łagodziła jego ponury nastrój tego wieczora. Stare lampy na Mostowej oświetlały krętą drogę do domu i tylko chwilami wydawało mu się, że coś jest nie tak. Nierówne płyty chodnikowe wcinały się w końcówki butów, jak kłody wytrącały jego silne nogi z równego miarowego kroku. W głowie lekko szumiało  mu popołudniowe piwo z Kubinem, starym czeskim pisarzem, który nie żył już od dawna, ale z którym w swojej wyobraźni spędzał wiele czasu. Schizofreniczna literatura Czecha była niczym w porównaniu ze schizofreniczną Polską, w której żył z dnia na dzień. Nienawiść ludzi wobec siebie narastała z dnia na dzień. Ludzie wbijali sobie zatrute myśli i słowa nawzajem. A bywało, że i prawdziwe ostre tępe noże, a czasami i widły. Było strasznie, jazgot i nienawiść Małego Premierczyka dusiła miliony Polaków. Naród płakał, a z nim płakała cała Europa. A Mały Premierczyk śmiał się tylko  z Macierą. Zwolenników byłego premiera Hatuska oznakowano jak zwierzęta. Złośliwość Małego Premierczyka nie znała granic. Musieli chodzić po ulicy w pomarańczowych berecikach. Nie beretach, ale w berecikach, ledwo wystających z główek. Najczęściej wychodzili na ulice wieczorami, tak jak Zyga. Tym, którzy łamali zakaz wycinano języki i montowano kacze dzioby. Nie brakowało nawet małżeństw z dziobami i dzieci z dziobami.  Kiedy Zyga w pomarańczowym bereciku dochodził już do numeru drugiego przy Mostowej i był zaledwie kilka kroków od swojej bramy, usłyszał nagle głośne i miarowe, i niezwykle czytelne wołanie:

-Zyga!  Komm hier, schnelle !

-        Co się tak drzesz ?! Słyszę przecież Ciebie i mów po polsku, bo będzie zadyma – powiedział ściszonym głosem do kobiety wystającej ledwo z rogu bramy.

Była ubrana w modny śliwkowy płaszcz, a jej twarz skrywał duży okrągły czarny kapelusz. Twarz, na której nie było nawet małego śladu kobiety, która rządziła Europą. Kamuflaż i makijaż skrywały jej niebanalną urodę. Wiedziała, co stałoby się, gdyby ludzie Premierczyka  ją dopadli. Polska już czwarty miesiąc była odcięta od Europy. Nikt nie rozmawiał z Polakami. Nikt tu nic nie dostarczał i nic nie wywoził. Chaos lał się ulicami. Angela wiedziała, że  nacjonaliści polscy są niebezpieczni i mogą w każdej chwili ją schwytać i przekazać do Maciery. Była przygotowana na wszystko. Stolica była otoczona przez bojówki nacjonalistów, ich agenci byli w każdym zaułku. Prezydent Fuzja nic nie mógł zrobić. Ale wiedział, kto może i dlatego wysłał Angeli maila: 

„Wal Angela do Warszawy przez Poznań, tam idź na Mostową, Zyga   to nasza ostatnia szansa, więcej nic nie powiem, fu, fu. Tyle mogę dla Ciebie zrobić, a to i tak dużo”  – Fuzja.

Angela ucieszyła się, że rozpoznała Zygę, ale dla pewności pomyślała hasło, które ustalono wcześniej. Zyga też pomyślał to samo hasło. Angela pomyślała, że Zyga też pomyślał  to samo hasło, więc nawiązała z nim dialog:


-        Dobrze Zyga, będę mówiła po polsku, jak daleko do Ciebie, do bramy? – zapytała.

-        Wyjrzyj na ulicę, to tylko jeszcze dwa numery, zaciągnij mocniej kapelusz na twarz, bo wystaje Ci oko, a wiesz jak łatwo Cię rozpoznać – wydał komendę i  ruszyli przed siebie. Minął ich jeden przechodzień z naszywką Maciery, ale był zajęty omijaniem kałuży. Ten krótki odcinek szli w skupieniu i ciszy. Jedynie oddychali, bo bez tego raczej by nie doszli do mieszkania. Deszcz lał się z nieba, a właściwie walił o ich ciała jak ściana wodospadu. Poczuli dreszcze. Kiedy oboje znaleźli się w  bramie przy Mostowej 5c, Angela poczuła wreszcie ulgę. Nie znała Wioli, więc zapytała:

-        Do Wioli mam mówić po polsku?

-        No jasne.....to moja żona, jest Polką i całkiem nieźle mówi po polsku, bez obaw, wal po polsku – wycedził Zyga i podał jej rękę, żeby nie spadła ze schodów. Weszli do środka. Potężne stalowe, podwójne drzwi, zatrzasnęły się za nimi jak wejście do bunkra. Długi oświetlony korytarz wyglądał jak wejście na studencką stołówkę w dniu powszednim. Wyszła Wiola, piękna brunetka o spojrzeniu tak przenikliwym i inteligentnym, że Angela, nie mogła złapać przez chwilę oddechu.

-        No witaj Angela, zdejmij  płaszcz i chodź do kuchni, jest gorąca zupa – powiedziała.

-        Lubię zupę – odparła Angela.

-        No widzisz, nie ma się czego bać. Tylko u nas jest bezpiecznie dla Ciebie, a zupa to nasz taki narodowy zwyczaj. Po prostu jemy z gośćmi gorącą zupę – wyjaśnił Zyga i wytarł czerwonym wielkim ręcznikiem swoje długie, siwe włosy.

-        A jak zjesz Angela zupę, to wypijemy herrrrbatę – zażartowała lekką niemczyzną Wiola.

-        Uwielbiam herrrrbatę – odpowiedziała Angela, rozumiejąc świetnie dowcip gospodyni.

-        No to mów Angela, co u Ciebie, skąd Ty do na... przyjechałaś? Bo my z Zygą wiemy tylko tyle, że szukasz Hatuska –zagaiła Wiola i mieszała  gorącą zupę.

-        No cóż..........odrzekła Angela. – Co tu dużo gadać?! Jestem Kanclerzem, mam tu w Polsce brata Jacka Merkla. Chyba tyle. Muszę pomóc Hatuskowi, muszę go wywieźć z Polski, Was zresztą też szuka Maciera. To ostatnia chwila na ratowanie Premiera i Guguły. Gut? – zapytała.

-        Gut, gut – odparł Zyga. – Jak chcesz piwo, to sobie wyjmij z lodówki, bo gadasz tak i gadasz , a redaktor Guguła wyjechał już z Polski- dodał.

-        Dzięki Zyga, jesteś miłym Herrrem – zażartowała.

-        Tak, Herrrem jestem miłym, ale Ty długo tu nie możesz być, ponieważ o dwudziestej przyjdzie Henry Adams i przerzuci Cię do Berlina z Warszawy.

Rozdział III

Tymczasem korespondent ZDF Paul Klapen nadawał w tym samym czasie relację na żywo z  Poznania:

Pomimo agresji Maciery, pomimo prześladowań, Polacy są dzielni i dumni, i jedzą swoją zupę. Zupa to ich stara, słowiańska tradycja, dzięki której już niejedno wytrzymali. Zupa daje im poczucie bliskości i ciepła. Dziś też w wielu domach Polacy jedzą swoją zupę. Dla ZDF, Paul Klapen. Souppen. Posen.

Klapen!, Souppen!, Posen! Klapen!, Soupen !,  Posen! – powtórzył głośno już po nie słowiańsku.

Nikt nie wiedział, skąd nadawał swoją relację Klapen, wszystko co robiono w Polsce było absolutnie tajne. Zyga, Wiola i Angela siedzieli przy zupie i oglądali z tajnego odbiornika relację Klapena. Doszli do wniosku, że nie jest tak źle. Zupa jednak jednoczyła ludzi i Mały Premierczyk nie mógł spać tak spokojnie. Kanclerz zapaliła Marlboro i patrzyła w sufit, jakby szukała słów, aż w końcu powiedziała:

-        Zyga, mój Herrrren, powiedz gdzie jest Hatusk?  
-        Ha! I tutaj się zdziwisz !  Donald jest w drugim pokoju i czeka na Ciebie. I co? Zdziwko?!
-        Guten sprawa, mogę z nim porozmawiać?
-        Ależ oczywiście ! Chodź ze mną!

Hatusk siedział na czarnym fotelu, cały zziębnięty i osowiały. Przygryzał paznokcie i małe niemieckie herrrrbatniki. Przykryty czerwonym kocem wyglądał dostojnie i tajemniczo. Angela rzuciła mu się w ramiona. Donald zapłakał, a potem powiedział:

-        Guten Tag Angela, Ich freue mich, dass sah ich dich, lub dich ich – rzekł radośnie. Chcesz herrrrbatnika ?
-        Przestań i mów do mnie po polsku, bo będzie zadyma. Wiola ma zupę, chodź zjemy.
-        Dobra. Barrrrszcz? – zapytała.
-        Wiola ! Jest jeszcze  zupa? – zapytała kanclerz.
-        Jest jeszcze pomidorowa, żurek się skończył –odpowiedziała i dla żartu krzyknęła:  Pomidorowa dwa razy!                                                   Angela i Hatusk wesoło się zaśmiali po niemiecku: Ha! HA! HAAA! Hahaha!

Wiola wesoło zaśpiewała swoją ulubioną piosenkę z dzieciństwa:
Stoi na stole pomidorowa.
Gorąca, tłusta i zdrowa.
Syczy i mruczy,
Ciągle paruje.
Makaron w zupie
Aż się kotłuje.
Talerz już brzęczy
Już prawie pęka
Aż tu do zupy
Zbliża się ręka.
A w ręce łyżka
Starego Zdziśka
Kręci się wkoło
Pętlę zaciska.   
I zupa pędzi już jak szalona.
A za nią Zdzisiek i jego żona
I dzieci Zdziśka i jego siostra.
Gonią i gonią, ostatnia prosta.
Wreszcie dopadli ją na zakręcie.
A ta się wyrywa
Krzyczy i ciska.
Robi się podła
Gruba i śliska.
Wylewa się nagle
Pomidorowa
Stygnie jak lawa
Jak Zdziśka głowa.
Oto jest prawda
Zupełnie nie nowa:
Najlepsza jest zupa
Pomidorowa.



-        Piękna piosenka o zupie – powiedziała Angela i zdjęła buty bo była utrudzona marszem na wschód. Zaśpiewam Wam swoją piękną, niemiecką piosenkę o ziemniaku i chłopaku. Chcecie? – zapytała, ale brzmiało to raczej jako zapowiedź. Hatusk wziął gitarę i przygrywał.

I
Kiedyś miałam jo chłopaka
A łon miał ein ziemniaka
Na podwórku była draka
Bo on zjadł tego ziemniaka.

Refren:

Jaka draka, jaka draka
Chłopak zjadł ein ziemniaka
A Angela go złapała
I całusa mu oddała.
Dalej śpiewać już nie będę
Moje serce jest jak bęben.

-        No Angela, dałaś czadu, super, Donald mówił mi rano, że o ziemniakach masz fajne piosenki – powiedział Zyga i wziął łyk gorącej pomidorowej.

Wioleta dopiero teraz zauważyła, że nogi kanclerz ociekają krwią.

-        Mam bandaże Angelo, owinę Ci je, musisz dbać o siebie! – krzyknęła Wiola, ale Angela siedziała nieporuszona.

Przypomniała sobie, jak w drodze do Poznania spotkała dwie stare biedronki:   Wacława i  Wiesława. Leżeli obok siebie i całowali się czule swoimi biedronkowymi męskimi czułkami i śpiewali:

A w Sejmie jest nasz synek
I nie potrzeba nam dziewczynek.

Było to jak sen, może z Polski? – myślała teraz. Tymczasem Wiola owinęła smukłe nogi Angeli i założyła jej buty. Kanclerz wstała z krzesła, przeszła się po kuchni i założyła czarny płaszcz.

-        Idę jeszcze do łazienki- powiedziała do Zygi.
-        A idź – odpowiedział Zyga i zaczął strugać małego Indianina. Indianin udawał oczywiście, że nie jest strugany i cicho śpiewał piosenkę z dzieciństwa, dobrze wiadomo jaką: ....kiedy byłem , kiedy byłem.......


Kiedy Angela weszła do łazienki, poczuła ulgę. Nareszcie mogła być sobą, bez tych głupich słowiańskich zwyczajów i gestów. Zupa.....?  - pomyślała. Co to za ich tradycja? U nas też mamy zupę, coś tu kombinują Polaczki z tą pomidorową, ale nie wiem co – powiedziała niby do siebie i nagle jej uwagę zwrócił dezodorant. Pod nim stał najnowszy model pralki Bosch. Angela oniemiała. Ha, Polaczki, skąd to mają? – myślała. A może Wiola i Zyga to ludzie Bamy? Przecież w Polsce nie ma dezodorantów! – przypomniała sobie artykuły ze Spiegla. Umyła włosy, bo miała już tłuste i wróciła do kuchni. Z długich, pięknych włosów Angeli ściekała jeszcze czysta ciepła woda i parowała unosząc się z podłogi.

-        Macie ładną łazienkę- zagadała niby spokojnie.
-        Dobra, dobra, nie koloryzuj, chodzi Ci pewnie o dezodorant i Boscha- odgadła jej myśli Wiola. Nie samą zupą się żyje moja miła- dodała po polsku, pewna siebie jak nigdy. A dla Bamy nie pracujemy, sprzedałam trochę zupy -  wyjaśniła Wiola, aż Angeli zrobiło się głupio.

-        Nie ma co się wstydzić – wycedził przez swoje białe śnieżne zęby Zyga, bardziej śnieżne nawet niż białe. Widzisz tego małego Indianina? Jest mały, ale jak go wystrugam, będzie bardzo duży!   – mówił Zyga i na dowód tego jego mały Indianin strugany ostrym kozikiem z dołu i z góry robił się coraz większy i wyższy, aż stanął sam wyprostowany i sięgał głową blisko sufitu, a może to jednak tylko sufit sięgał niego, a sam był mały jak przed struganiem. Kto wie?

Hatusk i Angela wystraszyli się Indianina. Poznali, że to był Winnetou.

-        Nie dam się nabrać na te stare enerdowskie numery Zyga – powiedziała stanowczo Angela. Gdzie jest Henry Adams? – dodała. Chcemy wyjechać!!!!
-        Ha! A tu się zdziwisz! Idź już, idź, idźcie sobie, zdajesz sobie sprawę, ile zamętu zasiałaś w naszym życiu? Ile służb zmyliliśmy, ilu agentów zabiliśmy, ile tajniaków Maciery utopiliśmy z Wiolą w Warcie? Chcemy spokojnego życia, chcemy spokoju, mamy dość tej zasłony dymnej – zupa, Hatusk, Ty, piosenki z dzieciństwa i ten Indianin. Idźcie już a Indianin razem z Wami – krzyczał już Zyga. Niech idzie z Wami na Berlin, nikt Was nie zauważy i nie zwróci uwagi razem z nim, to sprawdzone! Byłem w nim w Alpach! Nikt nic nie zauważył ! – darł się już Zyga, a Wiola obrzucała ich strzałami.  


Angela i Hatusk wyskoczyli z mieszkania razem z Indianinem. W trójkę znaleźli się na zimnej jesiennej ulicy Poznania. Szli spokojnie do Berlina. Za nimi podążał Paul Klapen. Zdjęcia dzielnej trójki idącej na zachód obiegły cały świat. Ponad dwumetrowy Indianin, wielka Angela i mały Hatusk uśmiechali się, a ludzie Maciery kompletnie byli zdezorientowani Indianinem. CNN pod wielkim logo Red Man and White Nord People pokazywał ich uśmiechy i pozdrowienia. Angela czuła, że dla Europy nadchodzi wielki dzień, całowała ludzi, jadła z nimi zupę i śpiewała o swoim dzieciństwie. To miał być triumfalny pochód po wolność dla ciemiężonej Polski. Ani Hatusk, ani Angela, nie spodziewali się jednak, że w Indianinie skryli się Mały Premierczyk i Maciera. Jak to się stało, nikt nie wie. Indianin palił spokojnie długą faję i wdychał dym. W środku dwaj tyrani najpierw się dusili, a potem coraz głośniej śmiali. Indianin też się śmiał.    


Tymczasem Wiola i Zyga spokojnie siedzieli w kuchni.

-Wiesz Zyga, fajna ta Angela, ale jak ona mnie rozumiała, skoro cały czas mówiłam do niej po francusku? Przecież nie zna tego języka! – mówiła zdumiona piękna brunetka i zaczęła strugać małego kowboja.
-        Wiesz Kochanie, ja też o tym myślę. Ja wprawdzie mówiłem do niej po polsku, czyli w języku jej znanym, ale myślałem  w języku łotewskim ! Jak mogła mnie zrozumieć w takim razie ?  - pytał retorycznie.    

Odrzucili trudne tematy. Kowboj był coraz wyższy, aż ożył. Mały Premierczyk spał sobie na piecu w czerwonym Indianinie i nawet nie przypuszczał, że jego dni są policzone....ein, zwei, drei..........chrrrr, chrrrrr..... 

.........Raz, dwa, trzy, raz dwa, trzy,  Angela! Angela!  Przysnęłaś? 

-O ja, ja ! – powiedziała młodziutka  Angela i z pewnym niedowierzaniem patrzyła na wnętrze warszawskiego baru przy Placu Zbawiciela. W powietrzu unosił się zapach pomidorowej. Ludzie byli skupieni na jedzeniu, a wszystkie stoliki były zajęte. 

-Dwa razy pomidorowa z wkładką dla Pana przyszłego Redaktora!!!- usłyszała Angela. Zobaczyła jak jej młody polski kolega Lech Ordynacki śmiga w tłumie innych klientów z tacą po zupę. Ucieszyła się, że jest tutaj, że Janek już biegnie do niej z zupą. Krótki sen spowodował, że zmęczenie podróżą z Berlina  minęło i teraz nabrała wielkiej chęci do zjedzenia pomidorowej.

-        Gorąca Angelo! -  powiedział radośnie Lech.
-        Cieszę się, że już jestem tutaj  z Tobą, miałam jakiś dziwny sen – odpowiedziała i zrobiła pierwszy łyk zupy.
-        Angela! Posłuchaj: Wir sind guten internationale komunisten. Nieźle, co? – powiedział wyraźnie opodekscytowany młody Lech Ordynacki.
-        Taaak......bardzo dobrze– odpowiedziała młodziutka Angela. Zupa rozgrzała ich zziębnięte młode ciała. Wyszli z baru i ruszyli wolnym krokiem w kierunku Starego Miasta. Niczym nie wyróżniali się z wielkiego warszawskiego tłumu. Ale tak już w historii bywa, że ci niedostrzegani, niepozorni ludzie zmieniają oblicze świata.

Gdzieś wysoko na naszych młodych bohaterów patrzył młody pułkownik Gabarytow. Wszystko szło po ich myśli.......

Adin, dwa, tri, czetyrie...........................

Koniec.