„EWAKUACJA”
Rozdział I
Kanclerz kończyła
zajadać swoją ulubioną kiełbasę. Mniam – powiedziała raz, ale wyszło zbyt
słowiańsko.
Mniam! Mniam!
Mniam! – no.... teraz dobrze- rzekła do siebie.
Liczna ochrona Pięknej Angeli aż podskoczyła na swoich rozgrzanych
motorach gotowych do jazdy, ubrana w czarne skórzane kurtki. A ona wdychała
opary słodkiej benzin z pracujących silników i gryzła się myślami czy jechać.
Mein Boże, ale kto premierowi pomoże? – pomyślała, a potem powiedziała na głos:
„Mein Boże, ale kto mu pomoże?”. Zauważyła, że jej myśli pokrywają się z tym, co mówi. To jest
gut- powiedziała na głos. Angela miała nieustającą świadomość, że jest uważana
za najmocniejszą kobietę świata. Chwyciła
metalowy pręt o grubości 10 centymetrów i przegryzła go. Zęby nawet nie
drgnęły, a pręt się rozprysł. Dokończę kiełbasen – zdecydowała. Got ! Znowu te
głupie końcówki: kiełbasen, herbaten, chleben, przecież oni się zorientują
-pomyślała.
Rozdział II
Zyga wracał już do
domu. To był dziwny wieczór. Deszcz lał niemiłosiernie, wcinał się w jego
plecy, jakby chciał go przegonić z chodnika i powiedzieć mu: uciekaj! Liście
zmoknięte i gnijące pod nogami wydawały
z siebie nieprzyjemny zapach, który dusił jego nozdrza. Tylko myśl o Wioli
czekającej na niego z gorącą zupą łagodziła jego ponury nastrój tego wieczora.
Stare lampy na Mostowej oświetlały krętą drogę do domu i tylko chwilami
wydawało mu się, że coś jest nie tak. Nierówne płyty chodnikowe wcinały się w
końcówki butów, jak kłody wytrącały jego silne nogi z równego miarowego kroku.
W głowie lekko szumiało mu popołudniowe
piwo z Kubinem, starym czeskim pisarzem, który nie żył już od dawna, ale z
którym w swojej wyobraźni spędzał wiele czasu. Schizofreniczna literatura
Czecha była niczym w porównaniu ze schizofreniczną Polską, w której żył z dnia
na dzień. Nienawiść ludzi wobec siebie narastała z dnia na dzień. Ludzie
wbijali sobie zatrute myśli i słowa nawzajem. A bywało, że i prawdziwe ostre
tępe noże, a czasami i widły. Było strasznie, jazgot i nienawiść Małego
Premierczyka dusiła miliony Polaków. Naród płakał, a z nim płakała cała Europa.
A Mały Premierczyk śmiał się tylko z
Macierą. Zwolenników byłego premiera Hatuska oznakowano jak zwierzęta. Złośliwość
Małego Premierczyka nie znała granic. Musieli chodzić po ulicy w pomarańczowych
berecikach. Nie beretach, ale w berecikach, ledwo wystających z główek.
Najczęściej wychodzili na ulice wieczorami, tak jak Zyga. Tym, którzy łamali
zakaz wycinano języki i montowano kacze dzioby. Nie brakowało nawet małżeństw z
dziobami i dzieci z dziobami. Kiedy Zyga
w pomarańczowym bereciku dochodził już do numeru drugiego przy Mostowej i był
zaledwie kilka kroków od swojej bramy, usłyszał nagle głośne i miarowe, i
niezwykle czytelne wołanie:
-Zyga! Komm hier, schnelle !
-
Co się tak drzesz ?! Słyszę przecież
Ciebie i mów po polsku, bo będzie zadyma – powiedział ściszonym głosem do
kobiety wystającej ledwo z rogu bramy.
Była ubrana w modny
śliwkowy płaszcz, a jej twarz skrywał duży okrągły czarny kapelusz. Twarz, na
której nie było nawet małego śladu kobiety, która rządziła Europą. Kamuflaż i
makijaż skrywały jej niebanalną urodę. Wiedziała, co stałoby się, gdyby ludzie
Premierczyka ją dopadli. Polska już
czwarty miesiąc była odcięta od Europy. Nikt nie rozmawiał z Polakami. Nikt tu
nic nie dostarczał i nic nie wywoził. Chaos lał się ulicami. Angela wiedziała,
że nacjonaliści polscy są niebezpieczni
i mogą w każdej chwili ją schwytać i przekazać do Maciery. Była przygotowana na
wszystko. Stolica była otoczona przez bojówki nacjonalistów, ich agenci byli w
każdym zaułku. Prezydent Fuzja nic nie mógł zrobić. Ale wiedział, kto może i
dlatego wysłał Angeli maila:
„Wal Angela do
Warszawy przez Poznań, tam idź na Mostową, Zyga to nasza ostatnia szansa, więcej nic nie
powiem, fu, fu. Tyle mogę dla Ciebie zrobić, a to i tak dużo” – Fuzja.
Angela ucieszyła
się, że rozpoznała Zygę, ale dla pewności pomyślała hasło, które ustalono
wcześniej. Zyga też pomyślał to samo hasło. Angela pomyślała, że Zyga też
pomyślał to samo hasło, więc nawiązała z
nim dialog:
-
Dobrze Zyga, będę mówiła po polsku,
jak daleko do Ciebie, do bramy? – zapytała.
-
Wyjrzyj na ulicę, to tylko jeszcze dwa
numery, zaciągnij mocniej kapelusz na twarz, bo wystaje Ci oko, a wiesz jak
łatwo Cię rozpoznać – wydał komendę i
ruszyli przed siebie. Minął ich jeden przechodzień z naszywką Maciery,
ale był zajęty omijaniem kałuży. Ten krótki odcinek szli w skupieniu i ciszy.
Jedynie oddychali, bo bez tego raczej by nie doszli do mieszkania. Deszcz lał się
z nieba, a właściwie walił o ich ciała jak ściana wodospadu. Poczuli dreszcze.
Kiedy oboje znaleźli się w bramie przy
Mostowej 5c, Angela poczuła wreszcie ulgę. Nie znała Wioli, więc zapytała:
-
Do Wioli mam mówić po polsku?
-
No jasne.....to moja żona, jest Polką
i całkiem nieźle mówi po polsku, bez obaw, wal po polsku – wycedził Zyga i
podał jej rękę, żeby nie spadła ze schodów. Weszli do środka. Potężne stalowe,
podwójne drzwi, zatrzasnęły się za nimi jak wejście do bunkra. Długi oświetlony
korytarz wyglądał jak wejście na studencką stołówkę w dniu powszednim. Wyszła
Wiola, piękna brunetka o spojrzeniu tak przenikliwym i inteligentnym, że
Angela, nie mogła złapać przez chwilę oddechu.
-
No witaj Angela, zdejmij płaszcz i chodź do kuchni, jest gorąca zupa –
powiedziała.
-
Lubię zupę – odparła Angela.
-
No widzisz, nie ma się czego bać.
Tylko u nas jest bezpiecznie dla Ciebie, a zupa to nasz taki narodowy zwyczaj.
Po prostu jemy z gośćmi gorącą zupę – wyjaśnił Zyga i wytarł czerwonym wielkim
ręcznikiem swoje długie, siwe włosy.
-
A jak zjesz Angela zupę, to wypijemy
herrrrbatę – zażartowała lekką niemczyzną Wiola.
-
Uwielbiam herrrrbatę – odpowiedziała
Angela, rozumiejąc świetnie dowcip gospodyni.
-
No to mów Angela, co u Ciebie, skąd Ty
do na... przyjechałaś? Bo my z Zygą wiemy tylko tyle, że szukasz Hatuska
–zagaiła Wiola i mieszała gorącą zupę.
-
No cóż..........odrzekła Angela. – Co
tu dużo gadać?! Jestem Kanclerzem, mam tu w Polsce brata Jacka Merkla. Chyba
tyle. Muszę pomóc Hatuskowi, muszę go wywieźć z Polski, Was zresztą też szuka
Maciera. To ostatnia chwila na ratowanie Premiera i Guguły. Gut? – zapytała.
-
Gut, gut – odparł Zyga. – Jak chcesz
piwo, to sobie wyjmij z lodówki, bo gadasz tak i gadasz , a redaktor Guguła
wyjechał już z Polski- dodał.
-
Dzięki Zyga, jesteś miłym Herrrem –
zażartowała.
-
Tak, Herrrem jestem miłym, ale Ty
długo tu nie możesz być, ponieważ o dwudziestej przyjdzie Henry Adams i
przerzuci Cię do Berlina z Warszawy.
Rozdział III
Tymczasem
korespondent ZDF Paul Klapen nadawał w tym samym czasie relację na żywo z Poznania:
Pomimo agresji
Maciery, pomimo prześladowań, Polacy są dzielni i dumni, i jedzą swoją zupę.
Zupa to ich stara, słowiańska tradycja, dzięki której już niejedno wytrzymali.
Zupa daje im poczucie bliskości i ciepła. Dziś też w wielu domach Polacy jedzą
swoją zupę. Dla ZDF, Paul Klapen. Souppen. Posen.
Klapen!, Souppen!,
Posen! Klapen!, Soupen !, Posen! –
powtórzył głośno już po nie słowiańsku.
Nikt nie wiedział,
skąd nadawał swoją relację Klapen, wszystko co robiono w Polsce było absolutnie
tajne. Zyga, Wiola i Angela siedzieli przy zupie i oglądali z tajnego
odbiornika relację Klapena. Doszli do wniosku, że nie jest tak źle. Zupa jednak
jednoczyła ludzi i Mały Premierczyk nie mógł spać tak spokojnie. Kanclerz
zapaliła Marlboro i patrzyła w sufit, jakby szukała słów, aż w końcu
powiedziała:
-
Zyga, mój Herrrren, powiedz gdzie jest
Hatusk?
-
Ha! I tutaj się zdziwisz ! Donald jest w drugim pokoju i czeka na
Ciebie. I co? Zdziwko?!
-
Guten sprawa, mogę z nim porozmawiać?
-
Ależ oczywiście ! Chodź ze mną!
Hatusk siedział na
czarnym fotelu, cały zziębnięty i osowiały. Przygryzał paznokcie i małe
niemieckie herrrrbatniki. Przykryty czerwonym kocem wyglądał dostojnie i
tajemniczo. Angela rzuciła mu się w ramiona. Donald zapłakał, a potem
powiedział:
-
Guten Tag Angela, Ich freue mich, dass sah ich dich, lub dich ich – rzekł
radośnie. Chcesz herrrrbatnika ?
-
Przestań i mów do mnie po polsku, bo
będzie zadyma. Wiola ma zupę, chodź zjemy.
-
Dobra. Barrrrszcz? – zapytała.
-
Wiola ! Jest jeszcze zupa? – zapytała kanclerz.
-
Jest jeszcze pomidorowa, żurek się
skończył –odpowiedziała i dla żartu krzyknęła:
Pomidorowa dwa razy!
Angela i Hatusk wesoło się zaśmiali po niemiecku: Ha! HA! HAAA! Hahaha!
Wiola wesoło
zaśpiewała swoją ulubioną piosenkę z dzieciństwa:
Stoi na stole
pomidorowa.
Gorąca, tłusta i
zdrowa.
Syczy i mruczy,
Ciągle paruje.
Makaron w zupie
Aż się kotłuje.
Talerz już brzęczy
Już prawie pęka
Aż tu do zupy
Zbliża się ręka.
A w ręce łyżka
Starego Zdziśka
Kręci się wkoło
Pętlę zaciska.
I zupa pędzi już
jak szalona.
A za nią Zdzisiek i
jego żona
I dzieci Zdziśka i
jego siostra.
Gonią i gonią,
ostatnia prosta.
Wreszcie dopadli ją
na zakręcie.
A ta się wyrywa
Krzyczy i ciska.
Robi się podła
Gruba i śliska.
Wylewa się nagle
Pomidorowa
Stygnie jak lawa
Jak Zdziśka głowa.
Oto jest prawda
Zupełnie nie nowa:
Najlepsza jest zupa
Pomidorowa.
-
Piękna piosenka o zupie – powiedziała
Angela i zdjęła buty bo była utrudzona marszem na wschód. Zaśpiewam Wam swoją
piękną, niemiecką piosenkę o ziemniaku i chłopaku. Chcecie? – zapytała, ale
brzmiało to raczej jako zapowiedź. Hatusk wziął gitarę i przygrywał.
I
Kiedyś miałam jo
chłopaka
A łon miał ein
ziemniaka
Na podwórku była
draka
Bo on zjadł tego
ziemniaka.
Refren:
Jaka draka, jaka
draka
Chłopak zjadł ein
ziemniaka
A Angela go złapała
I całusa mu oddała.
Dalej śpiewać już
nie będę
Moje serce jest jak
bęben.
-
No Angela, dałaś czadu, super, Donald
mówił mi rano, że o ziemniakach masz fajne piosenki – powiedział Zyga i wziął
łyk gorącej pomidorowej.
Wioleta dopiero
teraz zauważyła, że nogi kanclerz ociekają krwią.
-
Mam bandaże Angelo, owinę Ci je,
musisz dbać o siebie! – krzyknęła Wiola, ale Angela siedziała nieporuszona.
Przypomniała sobie,
jak w drodze do Poznania spotkała dwie stare biedronki: Wacława i
Wiesława. Leżeli obok siebie i całowali się czule swoimi biedronkowymi
męskimi czułkami i śpiewali:
A w Sejmie jest
nasz synek
I nie potrzeba nam
dziewczynek.
Było to jak sen,
może z Polski? – myślała teraz. Tymczasem Wiola owinęła smukłe nogi Angeli i
założyła jej buty. Kanclerz wstała z krzesła, przeszła się po kuchni i założyła
czarny płaszcz.
-
Idę jeszcze do łazienki- powiedziała
do Zygi.
-
A idź – odpowiedział Zyga i zaczął
strugać małego Indianina. Indianin udawał oczywiście, że nie jest strugany i
cicho śpiewał piosenkę z dzieciństwa, dobrze wiadomo jaką: ....kiedy byłem ,
kiedy byłem.......
Kiedy Angela weszła
do łazienki, poczuła ulgę. Nareszcie mogła być sobą, bez tych głupich
słowiańskich zwyczajów i gestów. Zupa.....?
- pomyślała. Co to za ich tradycja? U nas też mamy zupę, coś tu
kombinują Polaczki z tą pomidorową, ale nie wiem co – powiedziała niby do siebie
i nagle jej uwagę zwrócił dezodorant. Pod nim stał najnowszy model pralki
Bosch. Angela oniemiała. Ha, Polaczki, skąd to mają? – myślała. A może Wiola i
Zyga to ludzie Bamy? Przecież w Polsce nie ma dezodorantów! – przypomniała
sobie artykuły ze Spiegla. Umyła włosy, bo miała już tłuste i wróciła do
kuchni. Z długich, pięknych włosów Angeli ściekała jeszcze czysta ciepła woda i
parowała unosząc się z podłogi.
-
Macie ładną łazienkę- zagadała niby
spokojnie.
-
Dobra, dobra, nie koloryzuj, chodzi Ci
pewnie o dezodorant i Boscha- odgadła jej myśli Wiola. Nie samą zupą się żyje
moja miła- dodała po polsku, pewna siebie jak nigdy. A dla Bamy nie pracujemy,
sprzedałam trochę zupy - wyjaśniła
Wiola, aż Angeli zrobiło się głupio.
-
Nie ma co się wstydzić – wycedził
przez swoje białe śnieżne zęby Zyga, bardziej śnieżne nawet niż białe. Widzisz
tego małego Indianina? Jest mały, ale jak go wystrugam, będzie bardzo
duży! – mówił Zyga i na dowód tego jego
mały Indianin strugany ostrym kozikiem z dołu i z góry robił się coraz większy
i wyższy, aż stanął sam wyprostowany i sięgał głową blisko sufitu, a może to
jednak tylko sufit sięgał niego, a sam był mały jak przed struganiem. Kto wie?
Hatusk i Angela
wystraszyli się Indianina. Poznali, że to był Winnetou.
-
Nie dam się nabrać na te stare
enerdowskie numery Zyga – powiedziała stanowczo Angela. Gdzie jest Henry Adams?
– dodała. Chcemy wyjechać!!!!
-
Ha! A tu się zdziwisz! Idź już, idź,
idźcie sobie, zdajesz sobie sprawę, ile zamętu zasiałaś w naszym życiu? Ile
służb zmyliliśmy, ilu agentów zabiliśmy, ile tajniaków Maciery utopiliśmy z
Wiolą w Warcie? Chcemy spokojnego życia, chcemy spokoju, mamy dość tej zasłony
dymnej – zupa, Hatusk, Ty, piosenki z dzieciństwa i ten Indianin. Idźcie już a
Indianin razem z Wami – krzyczał już Zyga. Niech idzie z Wami na Berlin, nikt
Was nie zauważy i nie zwróci uwagi razem z nim, to sprawdzone! Byłem w nim w
Alpach! Nikt nic nie zauważył ! – darł się już Zyga, a Wiola obrzucała ich
strzałami.
Angela
i Hatusk wyskoczyli z mieszkania razem z Indianinem. W trójkę znaleźli się na
zimnej jesiennej ulicy Poznania. Szli spokojnie do Berlina. Za nimi podążał
Paul Klapen. Zdjęcia dzielnej trójki idącej na zachód obiegły cały świat. Ponad
dwumetrowy Indianin, wielka Angela i mały Hatusk uśmiechali się, a ludzie
Maciery kompletnie byli zdezorientowani Indianinem. CNN pod wielkim logo Red
Man and White Nord People pokazywał ich uśmiechy i pozdrowienia. Angela czuła,
że dla Europy nadchodzi wielki dzień, całowała ludzi, jadła z nimi zupę i
śpiewała o swoim dzieciństwie. To miał być triumfalny pochód po wolność dla
ciemiężonej Polski. Ani Hatusk, ani Angela, nie spodziewali się jednak, że w
Indianinie skryli się Mały Premierczyk i Maciera. Jak to się stało, nikt nie
wie. Indianin palił spokojnie długą faję i wdychał dym. W środku dwaj tyrani najpierw
się dusili, a potem coraz głośniej śmiali. Indianin też się śmiał.
Tymczasem
Wiola i Zyga spokojnie siedzieli w kuchni.
-Wiesz
Zyga, fajna ta Angela, ale jak ona mnie rozumiała, skoro cały czas mówiłam do
niej po francusku? Przecież nie zna tego języka! – mówiła zdumiona piękna
brunetka i zaczęła strugać małego kowboja.
-
Wiesz Kochanie, ja też o tym myślę. Ja
wprawdzie mówiłem do niej po polsku, czyli w języku jej znanym, ale
myślałem w języku łotewskim ! Jak mogła
mnie zrozumieć w takim razie ? - pytał
retorycznie.
Odrzucili trudne
tematy. Kowboj był coraz wyższy, aż ożył. Mały Premierczyk spał sobie na piecu
w czerwonym Indianinie i nawet nie przypuszczał, że jego dni są
policzone....ein, zwei, drei..........chrrrr, chrrrrr.....
.........Raz, dwa,
trzy, raz dwa, trzy, Angela!
Angela! Przysnęłaś?
-O ja, ja ! –
powiedziała młodziutka Angela i z pewnym
niedowierzaniem patrzyła na wnętrze warszawskiego baru przy Placu Zbawiciela. W
powietrzu unosił się zapach pomidorowej. Ludzie byli skupieni na jedzeniu, a
wszystkie stoliki były zajęte.
-Dwa razy
pomidorowa z wkładką dla Pana przyszłego Redaktora!!!- usłyszała Angela.
Zobaczyła jak jej młody polski kolega Lech Ordynacki śmiga w tłumie innych
klientów z tacą po zupę. Ucieszyła się, że jest tutaj, że Janek już biegnie do
niej z zupą. Krótki sen spowodował, że zmęczenie podróżą z Berlina minęło i teraz nabrała wielkiej chęci do
zjedzenia pomidorowej.
-
Gorąca Angelo! - powiedział radośnie Lech.
-
Cieszę się, że już jestem tutaj z Tobą, miałam jakiś dziwny sen –
odpowiedziała i zrobiła pierwszy łyk zupy.
-
Angela! Posłuchaj: Wir sind guten internationale komunisten. Nieźle,
co? – powiedział wyraźnie opodekscytowany młody Lech Ordynacki.
-
Taaak......bardzo dobrze–
odpowiedziała młodziutka Angela. Zupa rozgrzała ich zziębnięte młode ciała.
Wyszli z baru i ruszyli wolnym krokiem w kierunku Starego Miasta. Niczym nie
wyróżniali się z wielkiego warszawskiego tłumu. Ale tak już w historii bywa, że ci
niedostrzegani, niepozorni ludzie zmieniają oblicze świata.
Gdzieś wysoko na
naszych młodych bohaterów patrzył młody pułkownik Gabarytow. Wszystko szło po
ich myśli.......
Adin, dwa, tri,
czetyrie...........................
Koniec.