niedziela, 31 sierpnia 2014

Wojna? Jaka wojna?


W Polsce jeszcze długi czas będzie toczyła się debata o awansie Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, ale  jak na razie wszyscy wydają się z tego faktu zadowoleni. Oczywiście każdy z innego powodu. Wojna Rosji z Ukrainą schodzi na razie na plan dalszy, choć groźba globalnego konfliktu rośnie. Co zrobi Europa? Otóż to co zrobi Europa w sprawie Ukrainy nie ma większego znaczenia dla Putina. Putin może dalej spokojnie rozlokowywać rosyjskie wojska na Ukrainie Wschodniej i włos mu z łowy nie spadnie. Ważne jest to co zrobią Niemcy, bo Niemcy to dzisiaj centrum decyzyjne Europy. Nie Francja, nie Wielka Brytania, tylko Niemcy. Polska, choćby miała trzy razy silniejszą armię, nie może czuć się dziś bezpieczna w Europie w pojedynkę. Od stanowiska USA i Niemiec w sprawie wojny ukraińsko – rosyjskiej zależy los Polski, czy tego chcemy czy nie. Liczenie na zbudowanie silnej koalicji państw Europy Środkowo – Wschodniej jako sposób na agresywną i wojenną politykę Rosji można włożyć między bajki. Jeszcze podczas agresji Putina na Gruzję, można było snuć takie plany, głównie dzięki aktywnej polityce Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zachód Gruzję oddał i to chyba powinno nam wystarczyć, by wiedzieć co stanie się z Ukrainą i co może się (oby nigdy) z Polską.

Od tygodnia jestem w Hamburgu, obserwuję rzeczywistość, miasto, ludzi słucham wiadomości i komentarzy na temat rosyjskiej agresji. I tak, jak w tytule, przewija się zapytanie: Wojna? Jaka wojna? Ukraina dla przeciętnego Niemca jest tak daleko jak Syberia dla Polski. Debata wokół tego, co my Niemcy mamy zrobić w sprawie Ukrainy, to co najwyżej debata medialna i kolejne wypowiedzi kanclerz Angeli Merkel. Hamburczycy mają przekonanie (dość powszechne), że konflikt zbrojny na Ukrainie nie wpłynie na dobre relacje z Rosją. Zresztą, doprawdy, o agresji rosyjskiej mówią niewiele, albo po prostu nic nie mówią. To nie jest temat, który budzi dziś jakiekolwiek emocje. Przeciętny Niemiec żyje spokojnie, wie co można, czego nie można, jego życie toczy się spokojnie z dnia na dzień, bez większych sensacji. Kilkudziesięciotysięczne manifestacje na ulicach Hamburga budzą jedynie gniew kierowców, bo nie mogą dojechać na Hauptbahnhof. Ale to jest wpisane w ich krajobraz społeczny, ludzie są zorganizowani i bronią swoich praw. W Polsce, kiedy podwyższono wiek emerytalny do 67 lat, przed Sejmem protestowało 10 tysięcy związkowców. I to wszystko.

 W Hamburgu panuje sielska atmosfera i dopóki taka będzie, dopóki Niemcy nie zrozumieją zagrożenia, dopóki będą związane silnymi więzami gospodarczymi z Rosją, a będą, dopóty mogą spać spokojnie, bo Rosja nie odważy się nigdy przejść za linię Odry. Zresztą agresja na Polskę też jest dziś mało prawdopodobna, ale na Ukrainę też taka się wydawała. Kiedy rozmawia się z mieszkańcami Hamburga, podkreślają, że rząd federalny trzyma rękę na pulsie i nie ma czego się obawiać. Oczywiście współczują Ukraińcom, ale na tym się to kończy. O żadnych ruchach militarnych, totalnych sankcjach nie ma mowy. Niemcy w większości ufają Merkel i uważają, że są nadal bardzo bezpieczni. A nade wszystko są przekonani o swojej sile, tak gospodarczej jak i militarnej. Dla Polski nie jest to dobry znak, choćby z tego względu, że Warszawa zdecydowanie bardziej przeciwstawia się agresji Rosji na Ukrainę, Nasze polityki, polska i niemiecka coraz bardziej się rozmijają i nie trudno się domyśleć, kogo wybiorą Niemcy, gdyby Polska znalazła się w bardzo realnym zagrożeniu agresją ze strony Rosji. Słowa Merkel w Kijowie, gdziekolwiek indziej, to tylko zasłona dymna, sprytna gra dyplomatyczna i nic więcej. Niemcy, tak jak 75 lat temu stawiają na Rosję i dlatego Hamburg, jak i całe Niemcy są tak spokojne, tak dalekie od Kijowa czy Doniecka.