W Polsce jeszcze długi czas będzie toczyła się debata o
awansie Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, ale jak na razie wszyscy wydają się z tego faktu
zadowoleni. Oczywiście każdy z innego powodu. Wojna Rosji z Ukrainą schodzi na
razie na plan dalszy, choć groźba globalnego konfliktu rośnie. Co zrobi Europa?
Otóż to co zrobi Europa w sprawie Ukrainy nie ma większego znaczenia dla
Putina. Putin może dalej spokojnie rozlokowywać rosyjskie wojska na Ukrainie
Wschodniej i włos mu z łowy nie spadnie. Ważne jest to co zrobią Niemcy, bo
Niemcy to dzisiaj centrum decyzyjne Europy. Nie Francja, nie Wielka Brytania,
tylko Niemcy. Polska, choćby miała trzy razy silniejszą armię, nie może czuć
się dziś bezpieczna w Europie w pojedynkę. Od stanowiska USA i Niemiec w
sprawie wojny ukraińsko – rosyjskiej zależy los Polski, czy tego chcemy czy
nie. Liczenie na zbudowanie silnej koalicji państw Europy Środkowo – Wschodniej
jako sposób na agresywną i wojenną politykę Rosji można włożyć między bajki.
Jeszcze podczas agresji Putina na Gruzję, można było snuć takie plany, głównie
dzięki aktywnej polityce Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zachód Gruzję oddał i
to chyba powinno nam wystarczyć, by wiedzieć co stanie się z Ukrainą i co może
się (oby nigdy) z Polską.
Od tygodnia jestem w Hamburgu,
obserwuję rzeczywistość, miasto, ludzi słucham wiadomości i komentarzy na temat
rosyjskiej agresji. I tak, jak w tytule, przewija się zapytanie: Wojna? Jaka
wojna? Ukraina dla przeciętnego Niemca jest tak daleko jak Syberia dla Polski.
Debata wokół tego, co my Niemcy mamy zrobić w sprawie Ukrainy, to co najwyżej
debata medialna i kolejne wypowiedzi kanclerz Angeli Merkel. Hamburczycy mają
przekonanie (dość powszechne), że konflikt zbrojny na Ukrainie nie wpłynie na
dobre relacje z Rosją. Zresztą, doprawdy, o agresji rosyjskiej mówią niewiele,
albo po prostu nic nie mówią. To nie jest temat, który budzi dziś jakiekolwiek
emocje. Przeciętny Niemiec żyje spokojnie, wie co można, czego nie można, jego
życie toczy się spokojnie z dnia na dzień, bez większych sensacji.
Kilkudziesięciotysięczne manifestacje na ulicach Hamburga budzą jedynie gniew
kierowców, bo nie mogą dojechać na Hauptbahnhof. Ale to jest wpisane w ich
krajobraz społeczny, ludzie są zorganizowani i bronią swoich praw. W Polsce,
kiedy podwyższono wiek emerytalny do 67 lat, przed Sejmem protestowało 10
tysięcy związkowców. I to wszystko.
W Hamburgu panuje
sielska atmosfera i dopóki taka będzie, dopóki Niemcy nie zrozumieją
zagrożenia, dopóki będą związane silnymi więzami gospodarczymi z Rosją, a będą,
dopóty mogą spać spokojnie, bo Rosja nie odważy się nigdy przejść za linię
Odry. Zresztą agresja na Polskę też jest dziś mało prawdopodobna, ale na
Ukrainę też taka się wydawała. Kiedy rozmawia się z mieszkańcami Hamburga, podkreślają,
że rząd federalny trzyma rękę na pulsie i nie ma czego się obawiać. Oczywiście
współczują Ukraińcom, ale na tym się to kończy. O żadnych ruchach militarnych,
totalnych sankcjach nie ma mowy. Niemcy w większości ufają Merkel i uważają, że
są nadal bardzo bezpieczni. A nade wszystko są przekonani o swojej sile, tak
gospodarczej jak i militarnej. Dla Polski nie jest to dobry znak, choćby z tego
względu, że Warszawa zdecydowanie bardziej przeciwstawia się agresji Rosji na
Ukrainę, Nasze polityki, polska i niemiecka coraz bardziej się rozmijają i nie
trudno się domyśleć, kogo wybiorą Niemcy, gdyby Polska znalazła się w bardzo
realnym zagrożeniu agresją ze strony Rosji. Słowa Merkel w Kijowie,
gdziekolwiek indziej, to tylko zasłona dymna, sprytna gra dyplomatyczna i nic
więcej. Niemcy, tak jak 75 lat temu stawiają na Rosję i dlatego Hamburg, jak i
całe Niemcy są tak spokojne, tak dalekie od Kijowa czy Doniecka.