środa, 31 lipca 2013

Siedząc na warszawskim bruku, bez obłędu

O Powstaniu Warszawskim nie dyskutujemy w próżni. Dyskutujemy o nim w realnym świecie, w Polsce, w której od wielu już lat próbuje się narzucić narrację o bezsensownym czynie zbrojnym Powstańców. Dodaje się mimochodem, że o i owszem, byli bohaterscy, odważni, że walczyli o niepodległość Polski, ale walka ta, ze względu na błędne decyzje dowództwa AK, była skazana na klęskę. W notce pod tytułem „Wolność 1944, Skundlenie 2013”* moją przewodnią, niewypowiedzianą explicite ideą, było następujące przesłanie: Więcej pokory! Więcej pokory…. Wobec tamtych ofiar, tamtych wydarzeń. Szczególnie wtedy, gdy co roku zbliża się do nas godzina „W”. Pragnąłem też, dosłownie, dotknąć na chwilę, delikatnej materii kondycji współczesnych Polaków i tych, którzy wtedy ginęli na ulicach Warszawy, za naszą Wolność i Niepodległość. Starałem się również zwrócić uwagę na to, że w sytuacji, gdy tak bardzo chce nam się wydrzeć kolejny narodowy symbol wolności, trzeba więcej umiaru w wydawaniu historycznych wyroków, co należało, a czego nie należało robić w Sierpniu 1944 roku.

Niestety, wielu komentujących mój wpis, uznało, że atakuję konkretne osoby, że sprzeciwiam się krytycznej dyskusji o ówczesnych decyzjach dowódców AK. Nic bardziej mylnego. Kto tak to odebrał, jego problem. Bloger Rybitzky w notce „Obłęd 2013, czyli komu Warszawiacy obiliby szczęki”**, nie zrozumiał nawet dość prostej, jak sądzę, metafory o „pięknych mundurach” tamtych żołnierzy, w których powstaliby z grobów. Napisał:
„Akurat z mundurami powstańców bywało różnie – wielu z nich w ogóle ich nie miało (chyba, że w końcu zdobyli na Niemcach)”

Przyznaję, że to dla mnie dość przykre. Nie trzeba chyba bowiem specjalnej empatii czy wielkich patriotycznych emocji, by dostrzec, że  ich mundury, choć ich czasami w ogóle na sobie nie mieli, choć czasami były to przerobione mundury niemieckie, były po prostu piękne. Piękne, Drogi blogerze Rybitzky! Jakkolwiek różni historycy, publicyści czy politycy chcieliby mówić o Powstaniu Warszawskim, tylko w kategoriach chłodnej, racjonalnej analizy, biorąc wszystkie za i przeciw, to tej walki, tego wspaniałego i odważnego pokolenia Polaków nie da się już sprowadzić do żadnej  analizy. Może to w końcu, i bloger Rybitzky, i wielu innych publicystów pojmie, zrozumie. To chyba nie jest takie trudne.

Tym bardziej, że to co polskie, to co napawa nas dumą, jest ciągle poniewierane. Nasze bohaterstwo spod Monte Casino „wymienia się” na polskie obozy zagłady. Wielki, niepowtarzalny i nie mający precedensu w historii świata czyn zbrojny Warszawiaków, próbuje się zatopić w mętnej wodzie jałowych dyskusji, co można było, a czego nie warto było wtedy robić. Dziś właśnie, w dobie targania polskości przez różnych, wrogich nam ideologów nowego świata, trzeba chronić nasze bohaterskie karty historii, trzeba po prostu w debacie o nich, więcej umiaru i pokory. Trzeba też refleksji, co ja bym wtedy zrobił. Co zrobiłbym, wiedząc, że oni, Niemcy, zbrodniarze, zamordowali już tylu Polaków, tylu moich bliskich, których już nie ma.

Powstania Warszawskiego nikt już na szczęście nigdy nie zakrzyczy, nikt. Nawet ten, który jego żarliwych obrońców nazywa motłochem.

 Powstańcy z batalionu „Zośka” czy „Parasol” wyjdą znowu, wyjdą sami na ulice Warszawy, jeśli my splamimy się tchórzostwem, apatią i dezercją przed możnymi tego świata. To wszystko wykracza daleko poza verbum, to wszystko jest już teraz, po tylu latach, domeną ducha. Jest domeną polskości. Kto czuje ją dogłębnie, ten nie będzie pisał o „Obłędzie 1944”, albo o „Obłędzie 2013”. Nie ma żadnego obłędu, jest współczesny warszawski bruk, który tak jak 69 lat temu, tak i dziś, domaga się od nas odwagi, patriotyzmu i honorowych, godnych Polaka postaw - na co dzień, nie od święta.

Ofiara krwi, jaką złożyła cała Warszawa, jaką złożyli mieszkańcy Warszawy i jej żołnierze, jaką złożyło samo miasto, wypalone do ostatniej cegły przez niemieckich zbrodniarzy, była ogromna, nie do opisania, straszna. Ale na pewno nie poszła ona na marne. Ta wielka ofiara Powstańców, także dziś, dla wielu młodych Polaków, jest wzorem patriotyzmu, oddania dla niepodległości Ojczyzny. Czy ktoś zapędza młodzież z liceów do historycznych rekonstrukcji? Nie, to jest ta tajemnica polskości, która maszeruje przez kolejne pokolenia Polaków. Nikt tego nie zmieni, bowiem te symbole Polski Walczącej, zastępy dziewcząt i chłopców w pięknych mundurach, są poza zasięgiem zwykłych śmiertelników. Jeśli tylko tego chcemy, jeśli kochamy Polskę, te zastępy do nas po prostu przychodzą. Nie tylko pierwszego sierpnia w godzinę "W".

Przychodzą codziennie, na krótką chwilę, zachęcając nas do walki. Dlatego życzę Wszystkim, by nie tylko dziś, w tym tak szczególnym dniu, gościli u siebie dziewczęta i chłopców z AK, by Oni zamieszkali w naszych sercach na co dzień, na zawsze. Szczególnie tu, na warszawskim bruku, który jest także we Wrocławiu i w Gdańsku, w Krakowie i w Szczecinie. To skromna prośba.

*http://benevolus.salon24.pl/523759,wolnosc-1944-i-skundlenie-2013
**http://rybitzky.salon24.pl/524256,obled-2013-czyli-komu-martwi-warszawiacy-obiliby-szczeki

Trzecia RP, czyli prywatny folwark PO

Jesienią w Polsce ma się odbyć 19 Szczyt Klimatyczny ONZ. Gospodarzem ekologicznego forum jest Warszawa, a główną areną, historycznych zapewne debat, będzie Stadion Narodowy. Pięć lat temu podobny szczyt odbył się w Poznaniu. Do stolicy Wielkopolski przyjechało wtedy około 10 000 gości, a rząd Tuska wyłożył na organizacje imprezy 60 milionów złotych. Teraz, ma to być 100 milionów, a hojnym dawcą kasy jest Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, popularny „ENFOŚ”. No więc ENFOŚ, czyli Ministerstwo Ochrony Środowiska, wykłada na stół sporo pieniędzy, naszych pieniędzy, pieniędzy podatników. Wychodzi tak po około trzy zeta na każdego Polaka. Popularna popołudniówka zauważa, że co najmniej 26 milionów złotych ma kosztować samo wynajęcie Stadionu Narodowego, wybudowanego za dwa miliardy złotych, dodajmy, że także z naszych podatków. Kwota ta, nie obejmuje ceny działki, na której wybudowano obiekt i roszczeń niemieckiego wykonawcy stadionu na kwotę 400 milionów złotych.

Ten rząd, ministrowie tego rządu, zarządzają pieniędzmi budżetowymi, naszymi wspólnymi pieniędzmi, jak swoimi. Minister Mucha daje zarobić Madonnie i chłopakom z NCS, bo bez tych sześciu milionów, to ich spółka NCS, już by chyba zbankrutowała. Można też wesprzeć organizatora koncertu i kupić od niego za półtora miliona bilety na koncert, bez najmniejszego rabatu. Doczekaliśmy się sytuacji, w której traktuje się nas jak motłoch, jak parobków. Władysław Bartoszewski, co prawda przy innej okazji, mówi tylko to, co za kulisami, ludzie PO mówią o nas na co dzień. Umocowani na swoich stołkach uważają, że są poza wszelką kontrolą społeczną, że należą do lepszego rodzaju ludzkiego, że nawet ich wyborcy, to tylko zwykłe mięso do głosowania. Może to otumanione lemingi w końcu zauważą.

Urzędnicy Ministerstwa Ochrony Środowiska nie chcą rozmawiać o tych 26 milionach złotych. Wychodzi na to, że za jeden dzień ekologicznego biesiadowania zapłacimy, my wszyscy razem, po około 2 miliony złotych. Spęd ma trwać bowiem aż dwa tygodnie. Po co nam ta impreza, może o to też warto zapytać. Jak na razie, po szczycie w Poznaniu, w 2008 roku, nic szczególnego nas nie spotkało, poza nowym pakietem klimatycznym, który ma zarżnąć finansowo naszą energetykę i nasze budżety domowe. Pamiętajmy, że rząd Tuska, przystał w tymże pakiecie, na nowy rok bazowy, od którego liczony jest spadek emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Kiedy negocjacje kończył Prezydent Lech Kaczyński, był to rok 1990, korzystny dla Polski, bo dokonaliśmy znacznej redukcji emisji szkodliwych gazów do atmosfery w pierwszych kilkunastu latach transformacji gospodarczej. Donald Tusk zgodził się na rok bazowy 2005 – ty. Co jasne i oczywiste, nawet dla laika, liczenie spadku emisji dwutlenku węgla od tego momentu jest dla nas bardzo niekorzystne, ponieważ największe redukcje mamy już za sobą. Tyle w tym temacie, nie ma tu żadnych ale, bo coś tam, coś tam, bo PiS, bo nie my. Nie ma, nie my. PO nie wywinie się z odpowiedzialności za tę kompromitację Polski.

Pytanie, czy wywinie się z owych 26 milionów złotych Ministerstwo Ochrony Środowiska. Czy w ogóle oni się jeszcze z czegoś wywiną, czy też wreszcie posadzimy to towarzystwo do pierdla. Jakimi kryteriami kierował się minister od ekologii Marcin Korolec, wybierając Stadion Narodowy na miejsce debaty szczytu klimatycznego? Czy był jakiś przetarg, przegląd ofert? A jeśli już nawet wyszło z tych kalkulacji, że tylko na Stadionie Narodowym w Warszawie da się posadzić całe to wielkie towarzystwo ekologów i polityków, to skąd ta gigantyczna suma 26,4 miliona złotych? Miesięczny koszt utrzymania Narodowego wynosi około 1,5 miliona złotych, całoroczny (podatki i ubezpieczenie obiektu) to blisko 22 miliony. A tu dwie duże bańki za jeden dzień. Jak to zostało policzone, bo jeśli przez macherów z NCS, to wcale mnie te kwoty nie dziwią. To w końcu folwark Pani Muchy i Pana Drzewieckiego.

Jesteśmy codziennie okradani przez państwo Tuska. Płacimy na nasze, polskie państwo, a nie na darmozjadów z PO. Płacimy na nasze bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, a nie mamy czym się bronić, płacimy podatki, a te podatki idą do geszefciarzy z NCS, płacimy składki na nasze emerytury, a może być tak, że naszej emerytury w ogóle nie dostaniemy. I w takim razie, jak mamy nazwać wciąż niemałą część polskiego społeczeństwa, która chce nadal głosować na PO ? Tylko lemingami? I po co nam w Polsce kolejna debata o klimacie, skoro już wszystko w tej sprawie zdrowo przerżnęliśmy?            

wtorek, 30 lipca 2013

Donald Wrażliwy

Był Henryk Brodaty, był Henryk Pobożny, niech więc będzie teraz Tusk Wrażliwy, albo Donald Wrażliwy. Dzięki Piotrowi Serafinowi, ministrowi w randze sekretarza stanu, odpowiedzialnemu w rządzie Jej Tuskowej Mości za kontakty z UE, dowiedzieliśmy się, kto jest winien temu, że niemal pewne stanowisko Szefa Komisji Europejskiej nasz premier odpuścił sobie, jakby chodziło nie o Brukselę, a o Radę Osiedla, choć i ona jest przecież ważna dla nas tak samo, jak dyrektywy unijne. Ten to minister Serafin, oznajmił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, co następuje: Myślę, że Tusk ogłosił rezygnację także dlatego, iż pogłoskom o jego kandydowaniu nie towarzyszyło poczucie dumy i nadziei na wzrost wpływu Polski na bieg spraw w Europie, tylko  zarzuty opozycji o dezercję” *. To nie żart. Donald Tusk tak bardzo przejął się krytyką opozycji, że zrezygnował. Tylko dlatego, żadnych innych powodów. Nie mógł znieść tej kaczystowskiej presji, że go tu, nad Wisłą, prawicowi siepacze z PiS posądzą o ucieczkę z kraju, o dezercję.
Kto by pomyślał, że premier tak bardzo, tak wręcz dramatycznie, traumatycznie, przeżywa krytykę opozycji. I to takiej marnej opozycji. No i trzeba postawić pytanie, czy osoba tak wrażliwa na krytykę i wojnę podjazdową, jak  Donald Tusk, powinna być premierem w brutalnym i zimnym świecie europejskiej polityki? Może premier, wrażliwy jak wielki artysta, powinien raczej zostać dyrektorem baletu? Minister Serafin w ogóle oskarża Polaków in gremio, że nie dali Tuskowi odpowiedniego wsparcia w staraniach o fotel przewodniczącego KE, a wszystko było prawie zapięte na ostatni guzik. Mało tego, dodaje, że sprawa Tuska może zaciążyć na marginalizacji Polski w Europie. Innymi słowy, są tu dwa wnioski:  pierwszy, że jeszcze nie doszło do marginalizacji Polski w Europie (co za ulga), a drugi, że jak do niej dojdzie to winny będzie Jarosław Kaczyński i PiS.

Nie wiem, dla kogo te bzdety układa minister Serafin, nawet sprawdziłem jakie szkoły kończył, ile ma lat, etc., żeby wiedzieć, czy mówi to z wyrachowania, czy z własnej głupoty. Otóż, bajdurzył tak redaktorom z „Rzepy” z czystego wyrachowania, bo tak mu teraz pewnie nakazano. Ale jeśli już podjął się tak karkołomnego tłumaczenia decyzji premiera o odpuszczeniu Brukseli (o ile premier tu cokolwiek odpuszczał), to jest i kolejne pytanie: do kogo adresowana jest ta wypowiedź? Wedle mojej opinii, tylko i wyłącznie do najbardziej bezmyślnych lemingów. Tusk Wrażliwy to tak samo jest prawdziwe określenie jak Tusk Cała Prawda 24 H. Jest lato, jest gorąco, więc takie letnie wrzuty mamy ostatnio z obozu władzy, być może także w związku z walką o fotel szefa PO. I choć nic tu się nie trzyma kupy i jest robieniem sobie jaj z ludzi, to Tusk Wrażliwy brzmi dobrze. Wakacyjnie.       

* http://www.rp.pl/artykul/107684,1034143-Moda-na-oczernianie-Unii.html?p=1

Bękart komunizmu

Lewacy stanowią dziś największe zagrożenie dla demokracji, chrześcijaństwa i w ogóle dla całej cywilizacji europejskiej. To, jak słusznie zauważa Adam Michnik – są bękarty komunizmu, tyle tylko, że redaktor obejmuje tym mianem całe dwa narody – polski i węgierski. A powinien zatrzymać się na sobie i swoich wiernych wyznawcach. Diagnoza Michnika jest trafna – on jest bękartem komunizmu, marksizmu i leninizmu. Dowodzi tego całym swoim dorosłym życiem. Czym jest bowiem współczesne lewactwo, co stanowi fundament tej nowej wizji świata? Bez wątpienia jest to bardzo głębokie przekonanie, że świat można dowolnie kształtować i zmieniać, bez względu na zastany porządek rzeczy. Moja wizja jest ponad narodami i tradycjami, ponad wszystkim. O ile marksiści, tkwili jeszcze bez sensu (prawda Panie Redaktorze?) w koleinach historii, męczyli się z jakimiś klasami społecznymi, ich walką, materializmem historycznym, o tyle lewacy (w tym i nasi) wyszli dzielnie z historii, stanęli ponad nią i stwierdzili, że do zmiany świata na lepsze wystarczy zmiana kodów kulturowych, czyli konsekwentne pranie mózgów. Wtedy, ten nowy, lepszy laicki świat spełni się jak sen z bajki. Bez jednego wystrzału.

Ten ogólnoświatowy plan, jest niestety z pewnymi sukcesami realizowany w Polsce od początku lat 80 –tych, a po okrągłym stole stał się wręcz filozofią III RP. Demokracja, wybory co cztery lata, są jedynie przykrywką do spełnienia się michnikowej utopii. Ona się i tak nie spełni, ale ileż radości jest w sercu lewaków, że tak dużo Polaków dało się na tę utopię nabrać, że tak wielu Polaków  wyzbyło się patriotyzmu i własnej tradycji. Przecież to miód na serce redaktorów z Czerskiej. Kiedy więc, po raz kolejny, Adam Michnik coś mówi, gdzieś za granicą, to oczywiście zwracamy uwagę na to, jakie tym razem pojawią się akcenty w jego lewackim monologu, bo przecież zasadniczo, to redaktor mówi ciągle to samo od wielu lat. Dostało się więc ty razem w wywiadzie dla „Der Spiegel” Węgrom i Polakom, nazwanym na użytek niemieckiego czytelnika, bękartami komunizmu. Bękartem komunizmu jest niewątpliwie sam Adam Michnik i jego ferajna, która nigdy nie wyzwoliła się z totalitarnej mentalności, którą można z kolei streścić w ten prosty sposób: My jesteśmy na szczycie, my decydujemy o tym, co będzie na dole, bo dół pozostanie zawsze dołem. Nic nam w tym nie przeszkodzi. To jest ta lewacka filozofia objęcia rządu dusz, zrodzona w chorym umyśle innego bękarta komunizmu Antonio Gramsciego. Oczywiście, lewacy mają licznych sojuszników w realizacji tej swojej utopijnej wizji – od wielkich sieci handlowych, instytucji finansowych, ruchów feministycznych, anarchistów, wyznawców gender, po rodzimych wyrobników takich jak Tomasz Lis, na przykład. To w jego portalu, felietonista (?) Jakub Noch, apeluje do nas (chyba głównie do prawaków), żebyśmy nie zanudzali Warszawy i całej Polski Powstaniem Warszawskim. Ot, tak po prostu, po ludzku prosi nas o to. Prowokacja? Nie, to jest świadoma walka z Polską. U Lisa.

W kolebce współczesnej demokracji, na pewnym cyplu, niedaleko wodospadu Niagara jest stary fort. W tym forcie, codziennie, od dziesiątek lat,  kilkudziesięciu Amerykanów w mundurach z epoki,   zanudza setki tysięcy widzów swoją własną historią sprzed ponad dwustu lat. Po co oni to robią? Dlaczego my odtwarzamy nasze wielkie zwycięstwa i chwile tryumfu? Dla lewactwa, ta nasza pamięć historyczna, to jest śmiertelne zagrożenie, to jest dla nich jak najgorsza trucizna. Dlatego tyle furii i agresji wydobywa się z nich wtedy, gdy mówimy o naszej historii, o dzielnych i odważnych Polakach. Polska z Powstaniem Warszawskim w tle ma, według tej filozofii w ogóle zniknąć. Jeśli ktoś sądzi, że oni poprzestaną na tym, co teraz robią z Polską i z Polakami, że uderzą się w piersi, to przepraszam, ale jest durniem, jest naiwny. Swoją drogą, to co Adam Michniak mówi sobie w „Der Spiegel”, nikogo z jego wiernych duszyczek w III RP kompletnie nie interesuje. Oni nie wiedzą czasami nawet, co to jest ten „Der Spiegel”, mają głęboko gdzieś jego opinie o Orbanie. Tak samo, jak mają gdzieś, jaka będzie Polska za dwadzieścia czy trzydzieści lat, jaka jest teraz. Byleby był święty spokój, tu i teraz. Nic więcej. To, co mówi Adam Michnik na Zachodzie, w Polsce analizuje jeszcze czasami jedynie prawica. Bo lewica ma to wszystko gdzieś. Marksiści wymierają jeden po drugim fizycznie i duchowo, a stery przejmuje młodsze i starsze pokolenie różnej maści lewactwa. Dzieci bękartów komunizmu, co nie jest bez znaczenia, będą już za to z prawego (tego słowa nie da się tu wywalić) lewackiego łoża.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Wolność 1944 i Skundlenie 2013

Gdyby wschodnie rubieże Polski sięgały dziś do Podola, a może jeszcze dalej, gdybym do Królewca wpadał na weekend jak do Sopotu, a nasz kraj miał powierzchnię miliona kilometrów kwadratowych, posiadał własny silny przemysł i rządziłby nami silny, odpowiedzialny, polski rząd, to okolicznościowe dywagacje o „Obłędzie 44” przeszłyby bokiem, niezauważone, poza wąską grupą historyków zajmujących się tematem „Co by było, gdyby..”. Nie wiem, co by było, wiem jedynie, że nie mamy silnego, polskiego rządu, mamy za to rozsypujące się państwo, bez własnej, nowoczesnej gospodarki, zadłużone już na ponad bilion złotych. Do tego mamy otwartą już wojnę lewactwa z Kościołem. Jeśli różni historyczni magicy akcentują, jak słaba była Polska w 1939 roku i jak błędna była polska polityka zagraniczna, to jak teraz mamy opisać stan naszego państwa i społeczeństwa? Teraz jesteśmy mocni? 

Dyskutowanie w tym momencie o tym, czy warto było chwytać za broń i walczyć o niepodległość Polski i o wolną Warszawę w 1944 roku, jest nie tylko szkodliwe, ale wręcz idiotyczne, jest w ogóle brakiem szacunku dla Powstańców. Cieszyłbym się, gdyby powstali z grobów, w swoich pięknych mundurach i obili choć trochę szczęki niektórym magikom od naszej historii. W tamtym, realnym świecie, w upokorzonej przez Niemców Warszawie, żyli młodzi ludzie, którzy od samego początku przeciwstawili się tej zbrodniczej machinie. Nie dali się upokorzyć i skundlić, tak jak dała się skundlić po 1989 roku niemała część Polaków, dzisiejszych czterdziestolatków, trzydziestolatków, łasych na synekury i gotowych oddać swój honor i godność każdej obcej sile za sypane przez nią „ojro”. Te dwadzieścia kilka procent średniego pokolenia, które poparło rządy Donalda Tuska, to prawdziwa zmora Polski, to odłam Polaków, którzy, albo zagubili się, albo po prostu cynicznie chcą tu i teraz, za wszelką cenę zaspokoić swoje egoistyczne potrzeby.

Jak zachowaliby się w 1944 roku, można się tylko domyślać. Ale to byłoby znowu gdybanie. Nie ma sensu gdybać. To był wielki heroizm, to była walka wynikająca z hartu ducha. Jaki hart ducha ma dziś Donald Tusk w sprawach ważnych dla Polski? Jaki hart ducha mają jego wyznawcy, dla których polska flaga w kupie to artystyczna ekspresja? Twierdzę, że aktywni, także i dziś, wyborcy PO, to nasza polska zmora, to ludzie bez zasad, bez właściwości, gotowi tu wpuścić każdego za to jedno symboliczne euro, gotowi opluć każdą polską świętość, byleby oni mogli dalej „grillować”, byleby tylko zagarnąć teraz jak najwięcej dla siebie. Głodowe emerytury, praca do śmierci? To nie ich temat, nie ich zmartwienie. Protestowali w tej sprawie polscy emeryci! Prowadzona jest już jawnie polityka prowadząca do całkowitego rozpadu państwa, jego totalnego uzależnienia od obcych mocarstw, a minister finansów przypomina kieszonkowca, który ciągle dobiera się do naszych portfeli w tramwajach i w autobusach. 

Jeśli więc chcemy w ogóle oceniać tamte sierpniowe i wrześniowe dni w Warszawie, to najpierw proszę o bilans III RP, najpierw chcę poznać recepty na przyszłość. Wara od Powstania Warszawskiego! Właśnie dlatego, że dziś tak wielu z nas toleruje upadek Polski, siedzi cicho, ze strachu robiąc w portki, czy nie odetną go od etatu, od kasiory. Nie od życia, od kasiory. Strach w oczach, pełzanie po ulicach i biurach, to jest dziś obraz znacznej części polskiego społeczeństwa. Przy takim nagromadzeniu antynarodowych posunięć rządu PO, Francuzi albo Hiszpanie, już dawno pogoniliby ich, albo wsadzili po prostu do więzienia. Bo przecież są paragrafy o działaniu na szkodę państwa polskiego. Wtedy, w 1944 roku też były takie paragrafy. Obłęd to my mamy teraz, w 2013 roku. I patrząc na utoczonych tym systemem Polaków, jedyny promyk nadziei jest znowu w postawie ludzi młodych, wrażliwych i odważnych, zupełnie tak jak wtedy, w Powstańczej Warszawie. Na pohybel tym, którzy tego nie rozumieją. 

sobota, 27 lipca 2013

Trzeba zacząć walić w Niemców


Pod rządami Tuska, czyli pod rządami elit tak zwanej III RP, bo przecież używamy skrótu III RP tylko dla porządku, bo to nie jest żadna Rzeczpospolita Polska, tylko atrapa wolnej i niepodległej Polski, tak więc pod tymi oto rządami jesteśmy popychani w każdym zakątku świata. Byle śmieć kpi z Polaków i z Polski, przypisuje nam wszystkie zbrodnie tego świata i moczy nas w hektolitrach wypijanego alkoholu, choć w tej materii tak wiele zmieniło się w naszych obyczajach. Oczywiście, jesteśmy dyżurnymi antysemitami na każde zawołanie. Jeśli walą w nas germanofilscy Żydzi z USA, to jeszcze daje się wytłumaczyć, bo oni nas nienawidzą od zawsze, czyli w zasadzie nie wiadomo odkąd i dlaczego, bo opuszczali Polskę pod zaborami i nie my im ścinaliśmy głowy, tylko Rosjanie i Kozacy, co tak dramatycznie opisał Julian Stryjkowski w „Austerii”.  Potem masowo mordowali ich Niemcy, nazywani dziś dla świętego spokoju nazistami, dla świętego spokoju oczywiście samych Niemców, potomków nie tylko Bacha, Benza czy Gutenberga, ale także potomków niemieckich zbrodniarzy.  Gdzieś, i w kimś ta krew płynęła, i płynie nadal. Gwarancji na spokój Niemców nie ma, co dobitnie kiedyś udowodnił Stefan Kisielewski.

Zresztą oni już przechodzą sami siebie. Oto potomkowie architektów masowych, przemysłowych zbrodni, oskarżają Polaków o antysemityzm. Czynią to przy różnych okazjach, co jakiś czas wrzucają do gazet „polskie obozy zagłady”, albo barwnie opiszą, jak to w Polsce pleni się faszyzm i są tym „faktem” mocno zdziwieni, bo przecież jesteśmy jego ofiarami. Z polityką informacyjną Niemców pięknie współgra polityka informacyjna Adama Michnika i jego coraz bardziej szmatławej gazety, której nawet już jego dawni wyznawcy nie chcą czytać ani kupować. Niech sobie zamówi badania i się dowie, ilu fanów stracił, ale jemu chyba to jest już teraz obojętne, bo projekt ogłupienia części Polaków całkiem nieźle mu wyszedł. Mają więc Niemcy tendencję, by w nas do woli walić, oskarżać, kpić i szydzić, czego film o bandyckiej Armii Krajowej jest najlepszym dowodem. To, że wyemitowano ten polakożerczy obraz w TVP, to może jeszcze nie jest samo w sobie straszne, straszne jest to, że nie ma tu naszego zbiorowego oburzenia. Protestujemy, ale kto o tym wie? Kto nas poparł?

Nadszedł czas, by zacząć walić w Niemców i w innych, tak jak oni w nas walą, bez opamiętania, od rodzimych Polakożerców po Baracka Obamę. Jeśli ktoś naprawdę uważa, że ten prezydent się bezwiednie pomylił, kiedy mówił o polskich obozach zagłady, jest po prostu idiotą. Trzeba więc mówić światu, na przekór berlińskim hołdom Sikorskiego, o niemieckich zbrodniach, o mordowaniu Żydów, Polaków, o masowych grobach,  o tysiącach szkieletów i czaszek w tysiącach miejsc w całej Polsce. Trzeba walić w nich, ponieważ oni liczą się tylko z siłą. Siła słowa to poważna i wielka broń. Kiedy chcieli nas zgładzić, bali się jedynie naszej siły, hartu ducha, naszej Armii Krajowej. Bali się do tego stopnia, że tyłki im drżały, gdy wychodzili wieczorem na ulice Warszawy. Niemcy są dzisiaj potęgą, są też naszym wielkim partnerem gospodarczym, ale to właśnie dlatego musimy jeszcze głośniej mówić dziś o ich zbrodniach, bo za moment, gdy staną się być może znowu hegemonem, to my zostaniemy w globalnej świadomości sprawcami tych strasznych zbrodni XX wieku i winowajcami wojen. Trudne do wyobrażenia? Bynajmniej. W Stanach Zjednoczonych zupełnie oficjalnie na co dzień jesteśmy postrzegani jako uczestnicy zagłady Żydów. By nie było żadnych złudzeń, zawdzięczamy to w dużej mierze samym Żydom, którzy nigdy nie poczuli zapachu prochu. Ani tego z walki o niepodległość Polski, a więc także ich Ojczyzny, ani tego z luf i armat izraelskich żołnierzy broniących swojej i ich Ojczyzny przed Arabami. 

Jeśli teraz nie powstrzymamy antypolskiej i polakożerczej kampanii, i tu nad Wisłą, w Warszawie i poza granicami naszego kraju, to w końcu zamienimy się z Niemcami miejscami w ich zbrodniczej przeszłości. W końcu będzie tak, że Polak to zbrodniarz i nazista, a Niemiec to dzielny partyzant antyfaszysta. Pojawi się, z jednej strony,  sto nowych list Schindlera, a z drugiej, jakieś kolejne spreparowane Jedwabne.  Trzeba walić prawdą po oczach, bez opamiętania. Trzeba wręcz krzyczeć. Bo mordowali nas Żydzi po 17 września w mundurach NKWD, bo donosili na nas i wyciągali nas z domów na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Tak długo, jak będziemy skundleni i rządzeni przez skundlonych tchórzy, tak długo to oni, Niemcy czy germanofilscy Żydzi, będą nas walić i oskarżać nas o wszystkie zbrodnie tego świata.

piątek, 26 lipca 2013

Platforma na medialnym respiratorze


Medialna fala płynie do nas nieprzerwanie. Nie informuje nas o niczym ważnym, bo nie to przecież jest jej zadaniem, a jeśli  serwuje już coś ważnego to najczęściej w sposób przekłamany lub jawnie kłamliwy i propagandowy. Dzieje się tak, bo ta fala ma, póki co, utrzymać Donalda Tuska u władzy, albo, jeśli zajdzie taka konieczność, szybko i bezboleśnie go obalić. Ma ona też dużo ambitniejsze zadanie zlecone przez mocodawców z postępowej Europy: zniszczyć polski Kościół i uczynić go jednocześnie takim postępowym, prawie, jak sam Adam Michnik.  Ale skupmy się na rządzie nędzy i rozpaczy. Media ciągle jeszcze udają, że Platforma Obywatelska to niezwykle poważna, główna siła polityczna kraju, która co prawda popełniła jakieś błędy, no ale przecież jest kryzys na świecie i PiS wszystko psuje i obrzydza. Tymczasem jest to ożywianie trupa politycznego, zwykłego bankruta, w przenośni i dosłownie. Pełne są jednie po sześciu latach tych rządów, prywatne kieszenie działaczy i sojuszników PO.

Bankrutami są premier i jego minister finansów, specjalista od znikania miliardów złotych z państwowej kasy i łupienia obywateli. Jeśli jednak komuś się wydaje, że tak nie jest, to wystarczy zadać proste pytanie: co udało się premierowi? Tak konkretnie, jakiś jego osobisty sukces, poza kopaniem na boisku. Nic takiego nie ma, nie ma i nie ma co szukać czegokolwiek.  Należałoby uświadomić w tej kwestii miliony Polaków. Może będzie z tego jakiś pożytek. A gdyby ktoś krzyknął i zapytał: A EURO 2012? Na to jest prosta odpowiedź. Ta udana stosunkowo impreza piłkarska to sukces Polaków, efekt poświęcenia setek firm, a nie sukces rządu. Ta ekipa nic nie zrobiła, a czego się tylko dotknęła, to psuła i niszczyła. Platforma zostawia za sobą zgliszcza. Jest to najbardziej destrukcyjna siła polityczna w Polsce jaka pojawiła się po okresie stalinowskim. Skupiła wokół siebie najbardziej zepsutą część polskiego społeczeństwa: cwaniaczków, cyników, zwykłych złodziei, leni, matołów i nieliczną grupę wiernych i naiwnych postępowych Europejczyków. Tym udało się wmówić, że jak głosują na PO, to głosują na Europę i postęp, a jak na PiS, to na ciemnogród.


Mamy więc medialny spektakl, jak to Platforma walczy z wewnętrzną opozycją swoich trzech posłów. Jak to zmaga się z dziurą budżetową, jak troszczy się o państwo. Zupełnie jak Hanna Gronkiewicz – Waltz o Warszawę. Boże, chroń stolicę od tej kobiety! Sądzę, że w tym przypadku nie jest to wzywanie Boga na daremnie. Medialna fala piłuje kolejny już dzień temat posłów „opozycjonistów” z PO, jakby to był bój o przyszłość Polski. Ten cyrk pokazuje, że tak zwane główne media w naszym kraju, to już nie tylko zwykła tuba propagandowa PO, ale po prostu zbiór medialnych idiotów. Stoi oto bowiem, w pełnym blasku słońca, polityczny bankrut, który rozgrabił kraj, zadłużył go jak nikt inny przedtem, a dziennikarze z najważniejszych stacji telewizyjnych zajmują się trzema facetami, którzy przebudzili się po kilku latach podnoszenia ręki, jak matka partia kazała. Jest to oczywiście zwykłe odwracanie uwagi – główne zajęcie TVN 24, TVP czy Polsat News. Doprawdy, bez najmniejszej złośliwości, te media niczym innym się nie zajmują, jak mówieniem nam o tym, co nie ma dla Polski i dla nas żadnego, ale to żadnego znaczenia. 

Fakt, że Platforma ma nadal monopol władzy w Polsce, wcale nie oznacza, że realnie rządzi krajem, że ma jakiś plan dla Polski, choćby na najbliższe miesiące. Podtrzymywana jest przy władzy przez służby i obce rządy. Służby mogłyby utopić do końca PO w kilka dni, gdyby tylko chciały, bo informacji o aferach, przekrętach, służbie dla obcych państw, mają w swoich papierach po sufit. Platforma jest jak polityczny Zombie, który jeszcze nas straszy, ale wszyscy już myślą o tym, jak się na nowo usadzić w III RP. Z jednym wyjątkiem, z wyjątkiem Jarosława Kaczyńskiego, który otwarcie mówi o zmianie systemu, o wyjściu z ideologicznych i systemowych pęt III RP. Posłowie poszli na urlop, więc teraz media znowu zajmą się pewnie Kościołem. Już od rana analizują ulotkę Kurii Warszawsko – Praskiej. To jest temat dnia, a jakże. Główne media też bankrutują, choć może o tym jeszcze nie wiedzą, nie będzie tu żadnej udanej wajchy. Tak, jak Tusk, całkowicie straciły wiarygodność i żadne wolty dziennikarzy nic tu nie dadzą. Monika Olejnik, tak jak swego czasu redaktor Grzegorz Woźniak, może się powoli żegnać z zawodem. Żaden normalny widz już w nic jej nie wierzy.      

Telefon Prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Jak bardzo skundlone jest nasze społeczeństwo? Bardzo. Są oczywiście enklawy, gdzie to skundlenie nie ma miejsca, ale praktycznie całe elektoraty – Platformy Obywatelskiej, Ruchu Palikota i SLD, to już tylko bezwolna i skundlona magma. To, niezależnie od chwilowych przypływów płytkiego patriotyzmu, bezkształtna, bezideowa masa, urobiona przez tak zwane elity III RP. Dla tych elit, coś takiego jak Polska, to tylko szyld sklepu, nic więcej, żadnej głębszej myśli, refleksji. Polakiem jest dla „Gazety Wyborczej” ten, kto wyznaje zasady sformułowane przez tę gazetę. A w nich nie ma miejsca na takie słowa jak naród i tradycja. Przecież nawet o tym niejednokrotnie, może nie wprost i na chama, pisali sami redaktorzy z Czerskiej. Jeśli tradycja to tylko nowoczesna, przenicowana przez lewackie intelekty. A co znaczy nowoczesna? To jest taka tradycja, w której zajęcie Moskwy w 1612 roku przez nasze wojska nazywamy grabieżą, najazdem i imperializmem I Rzeczypospolitej.

Głowy Polaków z tuskowego chowu są dziś głęboko pochylone, a uszy zatkane. Gęby otwierają się tylko wtedy, gdy trzeba poszczekać na Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Kiedy słyszą głos  Putina, a nawet Tuska, ratują tyłki, biegiem w kąt i cisza. Żadnego ale. Taki mamy obraz i stan polskiego społeczeństwa i upadek Tuska niewiele tu zmieni. Z radością niekłamaną do przejęcia totalnie skundlonych wyborców PO szykuje się i już zabiera na całego, wszelkiej maści polskie i europejskie lewactwo, wspierane przez media. Właśnie akcją „Lemański”  przystąpiło do oficjalnej już wojny z Kościołem, ostatnim dziś bastionem polskości, tradycji i ostatnim miejscem, gdzie słowo naród coś jeszcze znaczy, i jest dyskutowane. Tak zwana nasza medialna prawica zachowuje się w większości jak dzieci we mgle. Co jakiś czas, redaktorzy z licznych naszych tygodników powtarzają, że jak oni będą już na samej na górze władzy, jak  stworzą tą wielką alternatywę dla Czerskiej, to już będzie wygrana nasza. A nie będzie. Nie będzie, nie tak szybko i nie od razu, bo upadek, jakiego doznaliśmy, jest o wiele głębszy. Jeśli widać już gdzieś siłę, jakąś myśl, perspektywę, realne oceny , to tylko w blogsferze, i nie dlatego bynajmniej, że pisze tu grzechg czy jakiś dajmy na to bloger WolnyzRP. To, czego brakuje zdecydowanie prawej stronie, to chwili refleksji, zatrzymania się i zobaczenia prawdy, gorzkiej prawdy o Polsce.

Czytamy dziś w mediach, że prokuratura ponownie podejmie się śledztwa w sprawie nieuprawnionego korzystania z telefonu Śp. Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta Rzeczpospolitej, bo właśnie dostała jakieś ważne kwity z Rosji. Wcześniej śledztwo w tej sprawie zawiesiła, no bo czekała na realizację swojego wniosku skierowanego do śledczych w Moskwie. Trzeba się łapać za głowę i szarpać włosy, trzeba wołać o pomstę do nieba, w jakim kraju  - bezwolnym i skopanym dzisiaj żyjemy. Trzeba zadać sobie pytanie, kim jest Donald Tusk i czyje interesy od lat reprezentuje, czyje interesy realizuje w Polsce cała ta chmara jego pomocników i jakich ma mocodawców. Bo sami z siebie tak Polski nie pogrążyli w upokorzeniu. Sami nie wymyślili Smoleńska. Czymś niepojętym jest – i o taki właśnie rodzaj refleksji mi chodzi – że my, po trzech latach od tej zbrodni - a była to zbrodnia tak czy inaczej  - że my,  z rosyjskiej łaski, będziemy badać teraz,  kto korzystał z telefonu Śp. Prezydenta RP po jego śmierci.

Ani ten telefon nie powinien być w rękach Rosjan, ani  samo śledztwo nie powinno być jedynie przez nich prowadzone.  Żadna rzecz naszej głowy państwa, naszych dowódców czy oficerów,  nie powinna pozostać na terenie wrogiej nam od stuleci Rosji, carskiej czy sowieckiej, wszystko jedno. Jak to jest możliwe, że wrogi nam przywódca państwa, jakim jest Putin, dyktuje Polsce, co i jak mamy robić w sprawie naszej największej tragedii narodowej po II wojnie światowej? Powtarzam wiec pytanie: Co robią w tej sprawie nasze nowe elity z tygodników, co robi w tej sprawie Polska, co w ogóle my robimy tu pomiędzy Odrą i Bugiem? Na razie, po blisko ćwierćwieczu bytowania w tej III RP, jedynie egzystujemy, jak kury na fermie, a może jeszcze i gorzej. Bo tuczy się tylko wybranych, posłusznych i głupkowatych, cwanych i cynicznych, bezideowych, inni mogą zdychać z głodu. A my, jak zwykle, kisimy się i naparzamy we własnym sosie. Trwa właśnie szał Gowina, bo się wstrzymał od głosu. No i co z tego? Co to zmienia, skoro nie mamy już nic do powiedzenia ani u siebie, we własnym kraju, ani w Europie.

środa, 24 lipca 2013

Tusk rejteruje, a Gowin swoje

Nie będzie debaty Gowin – Tusk i nie ma w tym nic dziwnego. Premier rejteruje i w ostrych słowach ocenia taktykę walki swojego kontrkandydata w bitwie o fotel szefa PO. Gowin ma z kolei świadomość, że już tę batalię wygrał. Nie batalię o ten fotel oczywiście, tylko batalię o siebie, o swoją polityczną przyszłość. Rzadko kiedy można przyznać rację Donaldowi Tuskowi, ale odmawiając starcia z Jarosławem Gowinem postąpił słusznie. I tak jest przegrany, jak w powiedzeniu: i tak źle, i tak nie dobrze. To jasne, że debata osłabiłaby jeszcze bardziej premiera i jego obóz polityczny. Tusk zauważa, że były minister sprawiedliwości chce dokopać Platformie, że nie wie, z jakich pobudek to czyni, ale dokopać chce i już. I tu się zapewne szef PO myli. Wydaje się bowiem, że Jarosław Gowin gra na dwa fronty, bierze pod uwagę dwa scenariusze.

Pierwszy zakłada  wyjście z Platformy po przegranych wyborach, ale z pewnym kapitałem politycznym na przyszłość. Ten kapitał Gowin gromadzi teraz, jawiąc się nie tylko swoim zwolennikom jako ten uczciwy z obozu rządowego, co chce naprawić Polskę, co chce uzdrowić partię władzy i powrócić do jej programowych korzeni. Taki PR może przynieść hipotetycznemu premierowi z Krakowa pewne korzyści, bo wśród wyborców PO są i tacy, co chcieliby jeszcze być przy żłobie, ale już w trochę bardziej cywilizowany sposób. Taki, powiedzmy bardziej konserwatywny, skryty, nienachalny. Jarosław Gowin powraca dziś do korzeni swojej partii, akcentując nawet, że nie rozumie, dlaczego przypomnienie w debacie z Tuskiem o założeniach programowych tej partii miałoby być atakiem na nią. Oczywiście, jak powiedziałby Korwin – Mikke, rżnie głupa, bo PO 2013 nie ma nic wspólnego z partią, której liderem był ś. p. Maciej Płażyński.  

Tusk przerżnąłby debatę z Gowinem jak nic. To dlatego, cham numer jeden III RP, Stefan Niesiołowski,  z taką furią  atakował zwolenników starcia dwóch liderów. Cokolwiek Tusk nie powiedziałby lub powiedział, byłoby to i tak skierowane przeciwko niemu. Nie wyprowadziłby Jarosława Gowina z równowagi, bo jego nie wyprowadziłby z równowagi tygrys bengalski biegający po studiu. To po pierwsze. A po drugie, Gowin ma argumenty. Platforma dołuje, doprowadziła niemal do bankructwa naszego państwa, nie ma żadnej wizji na przyszłość. Jarosław Gowin sądzi, że on ją ma. I to jest ten drugi, mniej prawdopodobny scenariusz, że w PO dojdzie do wewnętrznego przewrotu, w którym Tusk zostanie wystawiony na pożarcie, po to, żeby sama partia mogła się uwolnić od wszystkich jej grzechów. Oczywiście, razem z Tuskiem zostanie wystawiony na pożarcie minister Rostowski, a zapewne i marszałek Ewa Kopacz. Czy to w ogóle jest możliwe trudno powiedzieć, ale niechęć do Tuska rośnie w całym obozie politycznym III RP.

W tej nerwowej dziś atmosferze pomiędzy dwoma liderami PO, najzabawniejsze są doniesienia o tym, że Donald Tusk na tajnej naradzie partyjnej nakazał obronę Hanny Gronkiewicz – Waltz w Internecie. Sądziłem, że to żart. Ale nie. Informacja została zweryfikowana. Premier naprawdę chce bronić HGW w Internecie. Widać wyraźnie, że Donald Tusk zupełnie już odjechał, choć nie powiem, czekam z upragnieniem na tę obronę, na przykład: na zdjęciu Hanna w kasku i podpis „Ona zbudowała metro”. Nakaz obrony Prezydent Warszawy w sieci przez partyjnych działaczy PO, to jak ich wpuszczenie do klatki z wygłodniałymi tygrysami, wilkami, albo panterami, wszystko jedno. Jeśli dojdzie do akcji „Tfu, tfu, ale bronimy HGW”, będziemy mieli w sieci niezły cyrk. „Ona walczyła o mosty” – może tak? Zapraszamy obrońców do sieci, na portale, czekamy i  już pękamy ze śmiechu.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Odizolować Niesiołowskiego


„Gazeta Polska” wytoczy proces Stefanowi Niesiołowskiemu za jego obraźliwe słowa pod adresem dziennikarza  Samuela Pereiry. Rozmowa z przewodniczącym Sejmowej Komisji Narodowej została nagrana przez redakcję i miała miejsce dzisiaj. Oto jej kluczowy fragment:

*„-- Samuel Pereira z "Gazety Polskiej". Chciałem spytać pana jako przewodniczącego komisji...
- Ja z pisowskim szmatławcem nie rozmawiam, proszę pana. Jesteście pisowską, propagandową szmatą i z wami nie rozmawiam. Dobranoc.”

Po zakończeniu rozmowy, nie nastąpiło od razu rozłączenie i z drugiej strony słuchawki padło słowo „skur.....ny”.

Niesiołowskiemu uchodziło dotąd już tak wiele, że jest to wręcz niepojęte. Chciał go zabić Cyba, choć wcale o tym nawet nie myślał. Atakował z furią Ewę Stankiewicz i gdyby nie media, i inne kamery, pewnie by Ją dotkliwie pobił. To okaz wyjątkowego chama. I może pora na to, by wykluczyć tego  typa z polityki. Nie apelować do władz PO - a były już takie nieoficjalne apele - by go wycofać gdzieś do politycznej obory, bo łamie brutalnie podstawowe zasady obowiązujące w życiu publicznym, nie tylko w polityce. Za każdym razem, zrzuca się  wszystko na karb jego ograniczonej możliwości oceny rzeczywistości i swoich własnych czynów. Na potrzeby felietonu czy wpisu na blogu można Niesiołowskiego traktować jako niespełna rozumu, ale wydaje się, że czas z tym skończyć. Czas go w  ogóle odizolować od polityki, od mediów, od społeczeństwa. Jeśli TVN 24 będzie go dalej zapraszać, ich sprawa. Jeśli zapraszanie buca i chama do studia telewizyjnego jest normalne, to są to standardy TVN, a nie nasze, respektujące minimum przyzwoitości i kultury osobistej u polityka, u każdego.  Miejsce Stefana Niesiołowskiego jest w politycznej oborze. Trzeba wierzyć w rozsądek wyborców, że takie typy, jak on, znikną raz na zawsze z polskiej polityki, bo ją niszczą, niszczą jej podstawy, niszczą jakikolwiek rozsądny dyskurs. To, że prostak i cham jest szefem Sejmowej Komisji Obrony Narodowej, jednej z najważniejszych komisji w polskim parlamencie, to świadczy tylko o tym, jak obronność naszego państwa traktuje Platforma Obywatelska i premier Donald Tusk. Do takiej Politycznej Obory (PO)  powinien trafić nie tylko Niesiołowski, tej trzody w polskiej polityce jest więcej. Ale od kogoś trzeba zacząć. Poseł Stefan Niesiołowski, jeden z liderów Politycznej Obory, jest numerem jeden do właściwego tam dla niego koryta.  

*http://niezalezna.pl/43924-jestescie-szmata-niesiolowski-caly-czas-w-formie-nagranie

   

niedziela, 21 lipca 2013

Tchórzofretki do rządu


Nominowanie młodzieńca, zaledwie dwudziestojednoletniego, na doradcę ministra spraw wewnętrznych w dużym i przecież jakże poważnym kraju europejskim wyzwala we mnie pewne emocje, tym bardziej, że sam minister jest  z tego dumny. Co więcej, broni innych „podobnych wiekowo” nominacji, na przykład tym, że młodzi znają się na Internecie. Mógłbym sam podesłać Bartłomiejowi Sienkiewiczowi dwóch siedemnastolatków, którzy by jego tajny system komputerowy nieźle powykręcali, ale czy to jest naprawdę jedyne kryterium takich awansów ludzi, którzy całkiem niedawno zajmowali się doradzaniem w liceum lub sportem? Bezpieczeństwo wewnętrzne to jedno z podstawowych zadań państwa, więc wydaje się, że do doradzania, w tej jakże istotnej materii, powinni być angażowani ludzie z jako takim doświadczeniem. Ponad wszystko, mamy w Polsce wielu wybitnych informatyków po trzydziestce, z bogatym doświadczeniem, z dużymi sukcesami na rynku. Oni są za starzy, czy nie są swoi? To zresztą jest jakaś zmora tego rządu, ci ich doradcy, te gabinety polityczne, tych stu ministrów. Zmora dla podatników oczywiście, bo cały tabun urzędników ma się jak najlepiej. W sytuacji, gdy Tusk i PO nie prowadzą w ogóle żadnej polityki, poza polityką utrzymaniem władzy za wszelką cenę, utrzymywanie gabinetów politycznych jest zupełnie bezsensowne. Ale skoro minister jest dumny, to idźmy tą drogą, Więcej awangardy w doborze kadr, proszę!

Na przykład premier Donald Tusk. Jest podobno jakiś Ostachowicz i cały sztab od wielkiej ściemy, ale ostatnio wielka ściema, ani nawet mała ściema za  bardzo nie wychodzi. Zatrudnienie jakiegoś dwudziestolatka, kuzyna ciotki Bałwańskiej, której brat jest synem senatora z PO, to byłoby już banalne i nudne. Wszyscy wiedzą, że żaden obcy sukinsyn nie przeciśnie się do stołka przez partyjne sito platformerskiej sitwy. Może w takim razie tchórzofretki? Niech gabinet Tuska zatrudni tchórzofretki, najlepiej dwie, dobrze oswojone, na smyczy. Wypad z nimi do Angeli Merkel i spacer po Unter den Linden w Berlinie, być może odmieni oblicze polskiej polityki, nada jej nowego znaczenia, ba, może nawet przyćmi historyczny hołd berliński Sikorskiego. No i Stefan Niesiołowski. Ikona współczesnej psychologii, gigant, mózg mózgów, niepokonany tytan intelektu, szarmancki jak książę Karol, bystry jak Borusewicz. Marnuje się na jakichś połajankach z partyjnymi gówniarzami w TVN 24. A wystarczyłoby go wstawić na miejsce ministra Bartosza Arłukowicza. W końcu sprawy zdrowia są mu bliskie. Potrzebuje go, w sferze życia psychicznego, jak mało kto. Dajmy mu szansę. Przy nim, jako ministrze od naszego zdrowia, połowa narodu zrezygnuje z wizyty u lekarza. Beata Sawicka na pewno znowu się popłacze, ale tym razem ze szczęścia. Zakręci się w kręceniu tych lodów jak włoski automat. Do MSW przydałyby się z dwa psy przyboczne dla ministra. Do resortu rolnictwa żywa krowa, której nie oddamy nigdy do żadnego uboju, niech sama zdechnie ze starości.

Pewne sukcesy w nowoczesnym doborze kadr ma minister infrastruktury Sławomir Nowak, otoczony już dawno temu młodym kwieciem obywatelskiej partii. To jednak za mało, młode kwiecie się nie spisało za bardzo przy budowie autostrad, co mocno nadwyrężyło  jego niepodważalny autorytet fachowca od dróg i od asfaltu. Nie wiem dlaczego, ale moim zdaniem, powinien wziąć sobie za doradców, tak z trzech chłopaków z jakiegoś, gdańskiego oczywiście,  skateparku. Nie jest tajemnicą, że ci młodzi osiemnastoletni chłopcy (czyli w sam raz do ministerstwa), znakomicie pokonują różne przeszkody, przeskakując po prostu nad odcinkami pozbawionymi podłoża. Ich doświadczenie byłoby bezcenne w pokonywaniu urwanych odcinków różnych A-1, A-4 czy S - coś tam, coś tam, pięć lub siedem. No i chłopaki wyginają się na zakrętach jak nic, nie to co nasze sztywne jak szyna Pendolino.  O doborze kadr dla Pałacu pisać nie  warto, w końcu Bronisław Komorowski, jako wytrawny myśliwy, sam wie, jakie zwierzęta są mu bliskie. Ale iść do przodu trzeba. Żeby duma ministrów rosła, a wraz z dumą, żeby głupota rosła, żebyśmy mieli największą głupotę w Unii Europejskiej. Jak w  tej skretyniałej rzeczywistości dojdziemy w końcu do redukowania głupoty, dostaniemy, ze względu na jej poziom i jakość największe limity, i znowu będziemy wygrani. A gdyby tym z Brukseli coś nie pasowało, to zagrozimy im, że dorzucimy do tej głupoty Niesiołowskiego. Tego nie  wytrzymają, podpiszą z nami każdy pakiet redukcji głupoty, na naszych warunkach. Chrońmy więc Stefana przed normalnością. Dla jego i dla naszego dobra.     

 
 

piątek, 19 lipca 2013

Otępienie nasze ogólne

Ile upokorzeń możemy jeszcze znieść jako Polacy, jako naród? Okazuje się, że bardzo dużo, znacznie więcej, niż stricte komunistycznego PRL-u. Dopadło nas ogólne otępienie i nie dotyczy ono li tylko wyborców Tuska czy Palikota. To zjawisko dosyć powszechne. Jesteśmy ogólnie mniej wrażliwi, mamy poprzez agresywną propagandę spłaszczone widzenie świata, jesteśmy o wiele bardziej obojętni na zło, a nade wszystko znacznie mniej zainteresowani od innych narodów tym, co się naprawdę wokół nas dzieje. Patriotyczne postawy, patriotyczne ruchy, są jak najbardziej zdrowym przejawem troski o państwo, ale patrioci bronią dziś swoich piwnic, a nie ulic i kamienic. To, co wartościowe w Polakach, w naszym narodowym charakterze zostało zepchnięte do podziemia, wręcz do drugiego obiegu. Czym jest bowiem blogsfera, zdominowana przez prawicę, jak nie miejscem zamkniętej dyskusji o Polsce, prowadzonej równolegle do świata rzeczywistego? Jeśli blogsfera wyjdzie z sieci, będzie wtedy naprawdę gorąco, na miejscu Tuska już bym się pakował. Żadne służby nie spacyfikują tego ruchu blogerskiego. Wracając do wątku naszych szczytnych kart historii, do naszych narodowych wartości, ileż to razy w ciągu tych dwudziestu kilku lat III RP zostały one wyśmiane przez Michników, Lisów, Paradowskie i Olejnikowe? Donald Tusk tę ich filozofię posłusznie dalej uprawia, robi to wręcz z prawdziwym uwielbieniem. Ale ponieważ jest tylko wykonawcą, a nie mocodawcą, to zużytego pogonią, gdzie pieprz rośnie, chyba, że go gdzieś przytuli Angela Merkel.

Jego wyborcy, niezależnie od wykształcenia, są tak otępiali intelektualnie i moralnie, że można z nimi zrobić praktycznie wszystko, są jak plastelina. To plastusie. Tylko jednego nie można im zrobić: wyznawcom Tuska nie można zabrać kasy i zajmowanych stanowisk. Nie można im zabrać hipermarketów, samochodu i urlopu. Ten status konsumującego jedynie ludzkiego zwierzaka zupełnie im wystarcza do życia w Polsce. Zresztą rzeczą drugorzędną jest, co to jest ta Polska i jak ona się w ogóle ma. Taka jest zdecydowana większość wyborców PO i bez obrazy, bo będę sypał przykładami, jeden za drugim, co mówią, jak myślą i czego chcą w tym swoim zasmarkanym, małym życiu. Otępienie, choć nieco w innym wymiarze dopadło i prawą stronę. Nie wywołała  wcale masowych protestów gigantyczna wręcz afera z budową autostrad, która rozłożyła polski przemysł budowlany, w której zniknęło gdzieś bezpowrotnie kilkanaście miliardów złotych. Jak mamy uwierzyć, że przy pięciokrotnie tańszej sile roboczej w Polsce, płaskim na ogół terenie, koszt budowy tysiąca metrów kwadratowych autostrady jest w Polsce o 70% wyższy niż w bogatych Niemczech? Ten koszt rzeczywisty był zbliżony zapewne do niemieckiego, ale złodziejska pajęczyna wokół budowanych dróg zatrzymała kolejne miliardy złotych dla siebie. Nie było też masowych protestów po tym, jak Donald Tusk nakazał Polakom pracować aż do śmierci.


Coś jest nie tak z nami, skoro przy okazji znacznie mniej  drażliwych spraw i problemów społecznych, w znacznie bogatszych od nas krajach, na ulice wychodzą setki tysięcy Hiszpanów, a także Francuzów i to w obronie  tradycyjnej obyczajowości. Siedzimy w domach, pomstujemy. Dziś w autobusie grupka emerytów obojga płci bardzo żywo i głośno dyskutowała o upadku naszego państwa. Ale jak?! Rzucała liczbami, faktami, ze zgrozą w głosie mówiła o ujemnym przyroście naturalnym. Dla minister Muchy, wtedy jeszcze posłanki, to grupa społeczna, co z byle czym chodzi do lekarza. Oby Pani Musze zdrowie dopisywało….na starość. Z Polski wygoniono dosłownie ponad 4 milionów młodych Polaków, zupełnie tak jak pod koniec XIX wieku. Najpierw był stan wojenny niedawnego „jubilata” Jaruzelskiego, który pogrążył nasz kraj w marazmie. Sfrustrowani szarością i beznadzieją młodzi ludzie uciekali do Szwecji, Grecji, Austrii, a potem emigrowali dalej, za ocean. Za Tuska mamy kolejną falę emigracji. Młodzież nie identyfikuje się z tym systemem, choć identyfikuje się bardzo z Polską.

Nie chce mieć nic wspólnego ze złodziejskim i cwaniackim aparatem partyjnym, z sitwą, która zarządza narodowym majątkiem. Widzi doskonale, że jakiekolwiek miejsce pracy po studiach, trzeba okupić bezgranicznym poparciem dla wodza Tuska lub jego lokalnych aparatczyków, że trzeba być po prostu w układzie. Nie rusza nas jakoś to wszystko zbyt bardzo. Przełykamy. Związki zawodowe szykują protesty, ale spójrzmy prawdzie w oczy: nie ma dziś w Polsce nastroju buntu i atmosfery do zatrzymania tej postępującej degrengolady. Otępienie nasze jest ogólne i coraz bardziej przerażające. Dotyczy wjakimś stopniu także opozycji i samego PiS-u. Nie wiem, czy to czekanie na upadek III RP jest dobrą strategią, to przełykanie kolejnych afer, kompromitacji na arenie międzynarodowej, czy   znoszenie ciągłych upokorzeń związanych z wyjaśnieniem Tragedii Smoleńskiej.

Przekonanie, że jak dojdziemy do władzy, to wszystko naprawimy, może się okazać złudne. PiS trafi na społeczeństwo podzielone, wypłukane z inicjatywy, z otwartości i  zaangażowania w sprawy publiczne. Nie ma co się czarować,  dwadzieścia kilka lat tępienia wszystkiego, co nasze, narodowe, kochane, szanowane dało, oczekiwane przez mocodawców III RP, efekty i czasami nieodwracalne skutki. Polacy są dziś daleko bardziej bojaźliwi i zastraszeni, niż w czasach głębokiego PRL-u.

Jeśli ktoś w to wątpi, to niech zauważy, że wtedy jedna podwyżka cen żywności kończyła się masowym protestem robotników, walką uliczną z milicją i wojskiem, ofiarami. Ludzi wychodzili na ulice mając przecież świadomość, że to może się skończyć ciężkim pobiciem lub utratą życia. Dziś raczej takiej groźby nie ma, a my siedzimy w domach. Jarosław Kaczyński w pojedynkę nie wyswobodzi nas z tego zaklętego kręgu III RP, z tej postsowieckiej narracji, sączonej od upadku komunizmu. Tego otępienia nie da się wyleczyć, w dzień lub dwa. Media posłuszne systemowi grają Polakami jak chcą. Nie wszystkimi, ale znaczną większością. Wrzucają tematy, które są wygodne dla systemu, które go utrwalają. Sprawa Madzi, ks. Lemański, chora wrzawa wokół zdjęć Radwańskiej – tym mamy się na co dzień zajmować, a nie bankrutującym państwem. To jest już prawie samo dno. Wyborcy PO to dno już dawno osiągnęli. Nic już nie zmieni zachowania leminga, który nabrał za rządów Tuska odruchów psa Pawłowa. Głosuję na PO, jak jest papu. Chcę papu i nic więcej mnie nie obchodzi. Najwięcej wrażliwości, empatii, zdrowego buntu jest dziś w starszym pokoleniu i wśród młodzieży. Absolwenci wyższych uczelni kończą studia i widzą ścianę. Ściana jest z betonu, a na niej napis: Jeśli nie jesteś nasz, to won!

Będziemy lizać te nasze rany po rządach Tuska przez długie lata. Będziemy wyciągać Polskę z tego moralnego bagna do jakiego wciągnęły ją rządy Platformy Obywatelskiej. Ale warto to robić dla przyszłych pokoleń. Polska nie kończy się na nas, ani nawet na naszych dzieciach. Sowiecka choroba i postsowiecki system, jaki trwa nieprzerwanie od okrągłego stołu, można przezwyciężyć. Odrodzenie się Polski, prawdziwe, oparte na naszych wartościach i tradycji, jest możliwe. Ale trzeba w końcu  się za to zabrać, Panie i Panowie, Rodacy.   

czwartek, 18 lipca 2013

Wezwania Donalda Tuska


Donald Tusk nie jest premierem polskiego rządu na co dzień, a być nim powinien. Donald Tusk jest na co dzień szefem swojej partii i różnych grup interesu, które reprezentuje, sądzę, że reprezentuje całkiem świadomie, od samego początku swoich rządów. Jeśli więc premier, który powinien reprezentować interesy całego społeczeństwa, do czegoś wzywa, to powinien wzywać do czynienia rzeczy dobrych dla państwa, dla narodu, dla naszej przyszłości. Powinien myśleć wspólnotowo, a myśli plemiennie, a nawet sekciarsko. Tymczasem, jeśli Tusk do czegoś wzywa, to wzywa do destrukcji, do rozkładania państwa i jego instytucji. Sądzę, że długo by można szukać innego premiera w Europie, który mówiłby swoim rodakom, by nie szli glosować, by siedzieli w domu. Można rzec, że szef PO myśli tak: po co Wam ta demokracja? I tak robimy co chcemy. Premier broni swojej Prezydent, wbrew interesowi mieszkańców Warszawy, stolicy Polski. Nic go nie obchodzą jej liczne kompromitacje, afery, miliardowe długi i zupełny brak wizji miasta. Partyjny biznes jest najważniejszy.

Nie inaczej było z wezwaniem o niepłacenie abonamentu radiowo – telewizyjnego.  W 2007 roku, Donald Tusk wezwał do niepłacenia abonamentu RTV. Użalał się nad biednym losem uczciwych emerytów, którym po sześciu latach swoich rządów zgotował życie w nędzy i kilometrowych kolejkach do lekarza, a przyszłym emerytom zapewnił pracę aż do śmierci. Wtedy jego forpoczta mówiła, że abonament to parapodatek, że trzeba go w ogóle jak najszybciej znieść. Wiemy dobrze, jak polityczna jest TVP, ale też wiemy, że silne i w miarę niezależne telewizje publiczne w Niemczech, Hiszpanii czy we Francji są ostoją kultury tych państw, ich niemieckości czy francuskości, tak, jak u nas TVP, powinna być ostoją polskości. Z polskością premier miał kiedyś duży kłopot. I chyba kłopot ten mu pozostał.  Jego wezwanie trafiło na podatny grunt, bo nikt nie lubi opłat. Tym bardziej, gdy podnoszone są podatki i wokół drożyzna. Zatopiono więc TVP, regionalne rozgłośnie radiowe i ośrodki telewizyjne, bo wpływy z abonamentu spadły o ponad dwie trzecie. Nie odnośmy się na razie do oceny jakości oferty programowej telewizji publicznej, każdy ma tu swoje zdanie. Chodzi o to, że media publiczne w całej cywilizowanej Europie odgrywają ważną funkcje kulturotwórczą, są strażnikiem wartości narodowych, tradycji, dorobku społeczeństw. To wszystko Tusk zniszczył właśnie tym swoim jednym wezwaniem.

Wzywanie do czegoś przez premiera zawsze niesie za sobą konflikt, albo upadek kolejnej dziedziny życia w Polsce. Jeśli Donald Tusk wzywa Jarosława Kaczyńskiego do umiaru w uprawianiu polityki i w walce politycznej, to można być pewnym, że za kilka dni, ba, za kilka godzin, poleje się z mediów ściek oskarżeń, drwin i pomówień z ust jego partyjnych liderów pod adresem opozycji i szefa PiS-u , by wywołać odpowiednio ostrą reakcję drugiej strony. Bo to jest znak, logo polityki Donalda Tuska. Jeśli wzywa do czegoś to będzie jeszcze gorzej, to znowu coś upadnie. Jeśli mówi, że jesteśmy bezpieczni w Europie jak nigdy dotąd, to znaczy, że jesteśmy bezbronni. Jeśli wiemy już dziś, że Rostowski zabierze 3 miliardy złotych wojsku, to zabierze pieniądze przeznaczone na uzbrojenie, a nie na wynagrodzenia. Nie mamy prawdziwej armii! Może w końcu ktoś o tym głośno z wojskowych powie. Bo dla obcych wywiadów nie jest to już żadną tajemnicą. Na kogo więc Tusk scedował obronę Polski? Bo przecież nie na NATO,  które jest militarnie nieporadne jak nigdy. Wystarczy przypomnieć tu konflikt libijski. Jedyny sposób, żebyśmy nie musieli  już słuchać tych wezwań urzędującego premiera, to jego zacząć wzywać, w swoim czasie, by odpowiednim służbom i instytucjom wszystko jak na spowiedzi opowiedział i wyjaśnił.           

Do Tuska i do Gowina

Donald Tusk cieszy się odwrotnie proporcjonalnie do wyników pracy swojego rządu. Im większa katastrofa, tym jest weselej, czego premier dowiódł na ostatniej konferencji prasowej. Chichotał z cienkich dowcipów Rostowskiego, jakby był na Mazurskiej Nocy Kabaretowej, a nie przed obliczem milionów widzów, którzy pytają już, nie tylko o to, jak żyć, tylko czy w ogóle w Polsce da się jeszcze uczciwie żyć. Humor musiał lekko popsuć premierowi Jarosław Gowin, który napisał do niego list otwarty, wzywający szefa PO do debaty telewizyjnej. List ten ma znacznie czysto marketingowe. Wskazuje bowiem, że Gowin jest równorzędnym konkurentem dla Tuska, ba, może go nawet w tej debacie zgnieść i w rezultacie pokonać. Cokolwiek stanie się w partii „Wziąłem, Zabrałem, Nie Oddałem” (WZNO), Jarosław Gowin może już teraz wywiesić billboard z napisem: „Przegrałem, ale wygrałem, Jarosław Gowin”. Bo tak mu jest pisane, że jest w tym starciu wygrany. Pewien potencjał polityczny i intelektualny ma, więc się gdzieś przytuli. Mnie przyszedł do głowy pomysł, by napisać krótki list do Tuska i do Gowina, czyli dwa w jednym:  

Szanowny Panie Donaldzie Tusku, Szanowny Panie Jarosławie Gowinie,

Polska czeka w napięciu na Wasze starcie. Polacy wiedzą, że od wyniku tego starcia nic nie zależy, nic się nie zmieni. Jesteście Panowie obydwaj sprawcami katastrofy, choć Pan, Panie Jarosławie, aż takich zasług jak premier to oczywiście nie ma. Ale jeśli chce Pan przejść na drugą stronę rzeki, to bez zamoczenia, tak suchą nogą się nie da. Czekamy na rachunek sumienia, bo w Platformie to już Pana ostatnie harce, a po tej stronie rzeki entuzjazmu nie ma na Pana widok. Jeśli wygra Pan debatę telewizyjną z premierem, a to już teraz jest przesądzone, to niech się Pan nie dziwi, że premier jej nie chce.

Panie Premierze, 
Radość wielka nas bierze, gdy Pan się tak publicznie cieszy, bo rozumiemy, że będzie jeszcze gorzej. Prawdę mówiąc, nieważne jest już, co Pan mówi, ponieważ Pana oczy i tak mówią, że Pan kłamie. Tego nie da się ukryć, chyba, że zostanie Pan Zorro. Za moment okaże się, że jesteśmy bankrutami. Za moment nasza wyspa zamieni się dziurawą, tonącą łajbę. Co Pan wtedy zrobi, na kogo Pan zwali winę? Bo kolega z rządu już znalazł winowajców: UE i NBP. Jakaż to tęga głowa z tego Pana Rostowskiego. Może warto mu przypomnieć, że to nasz Bank Centralny dosypał do budżetu nie tak dawno 5 miliardów złotych, łatając nieco wielką dziurę. Co do UE, to gdyby nie 300 miliardów złotych na lata 2007-2013, właśnie z Brukseli, bylibyśmy już dzisiaj poniżej poziomu Grecji. Nie wygra Pan z Jarosławem Gowinem w telewizji, choć wygra Pan z nim w partii. Ogólnie, przejdzie Pan do historii Polski, jako jej czarna karta. Pana elity nie będą miały tu nic do powiedzenia.

Drodzy Panowie,         
Koniec jest bliski, my wierzymy, że to będzie Wasz koniec, koniec Platformy Obywatelskiej, koniec złodziejstwa, głupoty, buty i cwaniactwa jako sposobu uprawiania polityki. Liczymy bardzo, że uchronimy Polskę przed  katastrofą, której Wy nie widzicie, a co niektórych z Was ona nawet bardzo cieszy. Rozumiemy, że to jest ten Wasz nowoczesny patriotyzm. Obiecujemy go uczciwie rozliczyć.

środa, 17 lipca 2013

Wojna z Polską



To nader ciekawe zjawisko, kiedy wojnę z  własnym państwem toczą wysocy urzędnicy tego państwa wybrani na swoje premierowskie i ministerialne urzędy w demokratycznych wyborach. Toczą ją w blasku demokracji, pokoju i rozwoju tego państwa. Mowa oczywiście o Polsce, Polsce roku 2013. Nie chodzi tu o wojnę, w której bombardowane są fabryki, burzone domy, a od kul giną ludzie. To nie jest taka tradycyjna wojna. Ale wojna z Polską z pewnością trwa. Trudno stwierdzić, kiedy ona się zaczęła, być może już 13 grudnia 1981 roku.

W przygotowywanych cięciach  budżetowych z powodu wielkiej dziury Vincenta, wojsko ma stracić trzy miliardy złotych. Czy to dużo? Odpowiedź nie jest aż tak istotna, bo Polskę i tak już rozbrojono. Rośnie potęga militarna Niemiec, a Rosja wręcz zbroi się na potęgę. Niby zredukowano wojska sowieckie w Obwodzie Kaliningradzkim, ale gotowych do walki i nowocześnie wyposażonych jest ok. 40 000 żołnierzy , a rakietach Iskander nie wspominając. Jeśli rząd Platformy dba o bezpieczeństwo Polski, to jak można wytłumaczyć to, że dziś mamy co najwyżej ok. 30 -40 tysięcy mobilnych żołnierzy gotowych do obrony kraju i przestarzały na ogół sprzęt wojskowy bez obrony przeciwlotniczej i antyrakietowej. Mamy go dopiero kupić. Polska jest dziś niemal bezbronna, ponieważ NATO stało się instytucją fasadową, która wcale nie gwarantuje nam militarnej pomocy.


Zapisy to jedno, a polityka to drugie. Gdyby doszło do ataku na Polskę, wcale nie jest wykluczone, że zachowanie mocarstw byłoby podobne do tego z 1939 roku. Lekkoduchom z PO (a to jest 99% składu tej partii) wydaje się, że jak kręcą lody, trzymają za pysk armię urzędników i mają nad sobą niemiecki parasol Sikorskiego i Tuska, to nic już nam nie grozi. Po prostu niech strzygą, tyle ile trzeba i niech nam dadzą żyć. To jest głęboka filozofia tego rządu. Ale to jest też filozofia mająca znamiona wojny   z Polską. Z naszą niepodległościową tradycją, z polityką równego dystansu do dwóch wielkich sąsiadów. Nie jest też prawda, że to Ameryka tak po prostu zawinęła się na nodze i odwróciła od Polski i Europy Środkowej. Rząd Tuska bardzo jej w tym pomógł. Nikt nie prowadził z Waszyngtonem poważnych, strategicznych rozmów. Wizyta Obamy w Warszawie to była jedna wielka porażka, żadnych ustaleń. Pozostał jedynie w pamięci pstrykający zdjęcia Grzegorz Napieralski.  

Wojna  z Polską toczy si ę również w obszarze gospodarki. Kwitnące, pachnące farba nowe hale produkcyjne to najczęściej tylko miejsce dla taniej siły roboczej z Polski. Zyski idą za granicę. Hipermarkety nie są po to, by stworzyć w naszym kraju nową świecką tradycję, tylko po to, żeby zbić na polskich klientach gigantyczne pieniądze, co roku jest to kilkanaście miliardów złotych transferowanych za granicę. Proceder ten trwa w najlepsze i  nie ma doprawdy nic wspólnego z wolnym handlem i liberalna gospodarką. To jawne strzyżenie Polski z pieniądza. Podobnie jest z bankami zagranicznymi,  które niby nie mogą tak łatwo transferować swoich zysków do centrali, a i tak transferują. Na dobrą sprawę, mamy jeszcze tylko polskie górnictwo. Nie mamy własnego silnego przemysłu, PKP to trup, innowacyjność bliska zeru. To co to jest, jak nie wojna z Polską? Średnio mnie interesuje, czy jest to działanie świadome czy nieświadome. Fakty mówią same za  siebie.  Polska stała się państwem bezbronnym, wasalem gospodarczym, po uszy zadłużonym i bez żadnej wizji na przyszłość. A tego wszystkiego w ciągu zaledwie sześciu lat dokonał Donald Tusk i jego Platforma Obywatelska.