Byłem we Lwowie tylko
raz, dwanaście lat temu. Odwiedziłem Cmentarz Łyczakowski, byłem na
grobach wspaniałych Polaków. Od granicy jechałem autokarem jakąś ubitą
żwirową drogą, która dopiero przed samym miastem miała nieco lepszą
nawierzchnię. Wokół smutne, dosyć ponure krajobrazy, aż wreszcie Lwów -
piękna polska metropolia, której – w przeciwieństwie do Warszawy – nie
starła w pył obłędna, niemiecka zbrodnicza machina wojenna. Niemieccy
zbrodniarze naprawdę istnieli, a niektórzy jeszcze żyją, żeby nie było
niedomówień, bo już od dekady Berlin,
łagodnie mówiąc, wyrywa swoje różne, ciemne karty historii i wkleja w
ich miejsce przejmujące relacje o wypędzonych. Krzywda narodu
niemieckiego rośnie. Nasza krzywda maleje, umniejsza się wszystko, co
ważne dla naszej tożsamości narodowej, dożyna się watahę. Jakże
skutecznie. Lwów ocalał, ocalały pomniki polskiej kultury, ocaleli
ludzie, rdzenni mieszkańcy Lwowa – Polacy. Tacy sami jak my, zaczytani w
polskiej literaturze, wsłuchani w polską muzykę. Tą bezgraniczną miłość
do Polski przekazali następnym, współczesnym pokoleniom Polaków ze Lwowa. Na pewno tym, którzy w
1992 roku, po 53 latach przerwy wznowili, tak wznowili, działalność
Radia Lwów, polskiego radia dla polskich słuchaczy. Granice się
zmieniają. To nieunikniona część historii narodów. Lwów, Wilno, całe
Wschodnie Kresy nie zostały utracone w wyniku ekspansji „pańskiej”
Polski. Nie byliśmy wobec Rosjan czy Ukraińców agresorem. Polacy nie nabijali
na pal odciętych, małych dziecięcych główek, jak to robili ukraińscy
zbrodniarze na Wołyniu. Daremnie byłoby szukać w naszej historii
przykładów takich zbrodni. Może nie byliśmy czasami zbyt łaskawi w
okresie międzywojennym dla innych narodowości zamieszkujących Drugą
Rzeczpospolitą, ale winy zdarzały się po obydwu stronach. Po 17 września
1939 roku zdumieni i zszokowani Polacy patrzyli na wielu polskich Żydów
witających z radością sowieckie tanki, donoszących do NKWD na swoich
sąsiadów, zdając sobie sprawę z tego, że wydają ich na tułaczkę
lub śmierć. Ale tak już jest w naszej polskiej tradycji, że szybko
zapominamy o krzywdach, wybaczamy i znowu jesteśmy zdradzani.
Wróćmy do
współczesnego Lwowa. Tam nadal żyją Polacy, nie Polonia, tylko rdzenni
polscy mieszkańcy, którzy nigdzie nie emigrowali za chlebem, którzy są
częścią naszego narodu. I jest we Lwowie Polskie Radio, założone w 1930
roku. Nasze radio. Tak samo ważne Panie ministrze Sikorski, premierze
Tusk, jak polskie nazwy ulic w Polsce, jak Polskie Radio w Warszawie czy
w Krakowie. I to lwowskie radio może za kilka dni, za miesiąc zniknąć,
może przestać nadawać, bo nie ma pieniędzy na opłacenie czynszu! Nie na
wynagrodzenia po sześć tysięcy złotych dla 22 –letnich asystentów w
gabinecie politycznym Sławomira Nowaka, tylko na opłaty eksploatacyjne,
bo dziennikarze prowadzący tę rozgłośnię robią to społecznie, z serca, z
patriotyzmu. Wiem, że to pojęcie, stan ducha, który udało się Wam w
Platformie skutecznie wypłukać ze swoich głów. Donald
Tusk realizuje przecież politykę taniego państwa, dlatego w ciągu
pięciu lat jego rządów wydatki na administrację wzrosły o 10 miliardów
złotych. Radiu Lwów brakuje pół miliona złotych na jego działalność na
rzecz Polaków i Polski. Nie dotarły na czas pieniądze z Ministerstwa
Spraw Zagranicznych. To taki drobiazg dla III RP. Jedno radio mniej, to
jeden kłopot mniej na wschodzie. Senator Łukasz Abgarowicz z Platformy,
nie wiedzieć czemu sugerował
dziennikarzom radia nadawanie audycji w języku ukraińskim (!),
wiceminister spraw zagranicznych Janusz Cisek powiedział w lipcu tego
roku, że nie może i nie będzie długofalowej pomocy finansowej dla
polskich organizacji na Ukrainie. No nie ma i już! Można nazwać to
krótko: świadoma działalność antynarodowa. Jedyna tej ekipy w ostatnich
pięciu latach? W liście otwartym* red. Teresa Pakosz, prezes Radia Lwów,
tak pisze między innymi:
„Wszak jesteśmy z
miasta Ślubów Króla Jana Kazimierza, zamieszkania króla Jana III
Sobieskiego, miasta Mariana Hemara, Leopolda Staffa i Jana Kasprowicza,
twórczyni Roty Marii Konopnickiej, dramatopisarzy Gabrieli Zapolskiej i
Aleksandra Fredry, pisarza ze słońcem w herbie Kornela Makuszyńskiego,
niezłomnego Zbigniewa Herberta, twórcy szkoły matematycznej Stefana
Banacha, szkoły filozoficznej Kazimierza Twardowskiego.”
Tak
myślę sobie, do kogo adresowany jest ten list? Bo przecież nie do
polityków PO, nie do urzędników MSZ. Co ich obchodzi miasto Fredry czy
Staffa, Banacha czy Grottgera? Co ich w ogóle obchodzą Polacy, ich
interesy, ich patriotyzm, nie tylko tam na Kresach Wschodnich, ale także
tu w Polsce? Zaprzedali się ideom, wizjom, które nie mają nic wspólnego
z polskością i z polskim interesem narodowym. „Dorżnąć watahę!” –
krzyczano pięć lat temu. I słowa dotrzymują, w tej sprawie - jako
jedynej - starają się jak mogą. Byłem we Lwowie i chciałbym tam znów
wrócić i zajść choć na chwilę na ulicę Rylejewa 9 i zobaczyć, jak
pracują tam polscy dziennikarze, jak tworzą swój program dla Polaków.
Chciałbym posłuchać ich audycji tam na miejscu, w polskim Lwowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz