piątek, 20 lutego 2015

Ukraińsko - rosyjskie domino


W dominie jest prosta zasada: żeby zrobić ruch do przodu trzeba dopasować liczbę oczek ze swojej puli do liczby oczek widniejących na układanym „tasiemcu”. W konflikcie, a teraz już w otwartej wojnie, jaka ma miejsce w Europie, a nie na antypodach naszego kontynentu, od początku swoje domino z perfekcją układają tylko Rosjanie, im wszystko pasuje, cztery do czterech, sześć do sześciu, tasiemiec rosyjski zżera Ukrainę z dnia na dzień i ośmiesza, upokarza tak zwany Zachód i królestwo Zachodu, czyli USA. Dezerter Barack Obama, choć ma w swoim zestawie odpowiednie liczby oczek udaje, że nic mu nie pasuje, a Angela Merkel raz coś dołoży, a raz nie dołoży, tak by bilans starań o jakikolwiek rozsądny kompromis na Ukrainie wyszedł na zero. Kocham francuski impresjonizm, a nawet postmodernistę Joana F. Loytarda za wywołanie dekonstrukcji, chyba tylko po to, żeby dowiedzieć się na początku  XXI wieku, że człowiek bez wiary, bez Boga, bez idei ogólnych głupieje. Hollande w rozmowach z Putinem, jako polityk, nie istnieje.

Niestety, narody Europy Zachodniej żyją nadal w stadium postmodernistycznych zgliszczy. Kafejka w kościele, krzyż na szyi geja, złudny obraz cywilizacji posthistorycznej nadal tam dominuje. Dla Franza, Louisa, Ukraina jest mgławicą Andromedy, a nie realnie istniejącym krajem w Europie. Przyczepiony do Merkel Hollande, podpowiada kanclerz: - Tu masz pięć do pięciu, zobacz! - Cicho bądź! - odpowiada mu Merkel niczym Pani Sułkowa. No cóż...., premier Ewa Kopacz może się nawet pytała, czy może popatrzeć na rozgrywkę, ale co usłyszała ona i Sikorski, domyślamy się aż za dobrze. Ciągnąc już temat domina, choć sprawa jest śmiertelnie poważna, można powiedzieć, że najlepiej ma prezydent Bronisław Komorowski. Gra sobie w domino z profesorem Nałęczem i wszystko mu się zgadza. No może czasami pojawi się jakaś wątpliwość, niejasność zapanuje w głowie prezydenta, ale zaraz sobie przypomni, że ma NATO, a nasz szpic numer jeden, czyli Donald Tusk, już on tam rozgrywa w Brukseli wszystkich zawodników jednym strzałem z lewej nogi.


Realia na dziś, bo nie wiadomo co będzie jutro są takie, że nie ma granicy rosyjsko - – ukraińskiej, jest ona tylko na mapie, a i CNN miewa nawet kłopoty właśnie z tą na mapie. Choć jest tak zwany Mińsk 2, czyli dajemy wam wschodnią Ukrainę po dobroci po raz drugi, nikt nie zaprzecza i nikt się nie burzy, że po tych „normandzkich modłach” na teren Ukrainy wjechało w ciągu ostatnich dni dwadzieścia czołgów i dziesięć samobieżnych wyrzutni rakietowych, czyli regularne jednostki armii rosyjskiej. Amerykanie, macie jeszcze Echelona i satelity? Nikt oficjalnie nie powie, że Niemcy i Francja oddały Ukrainę Rosji, ale to zrobiły. Mistrz liberałów z Waszyngtonu, prezydent największego mocarstwa, zachowuje się niczym premier  Kopacz –- zamknął się w Białym Domu i udaje, że nic mu do tego europejskiego domina. Dlatego właśnie, przy takiej postawie Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, nic nie układa się po naszej, zachodniej, a także polskiej racji stanu. W tej grze, Putin nie oszukuje Merkel ani Obamy, bo oni doskonale wiedzą, jakie są jego strategiczne cele. To Merkel i Obama oszukują świat, że robią cokolwiek dla Ukrainy. Nie robią nic realnego, patrzą ze spokojem, jak Moskwa podmienia liczbę oczek, by nic nie pasowało Ukrainie. Realia są takie, że  NATO gada, Merkel gada, Waszyngton tylko duka, a Kijów jest sam.


Strach przed utratą dobrobytu i świętego spokoju jest tak wielki, że –- proszę mi wierzyć -   na ołtarzu tego błogiego spokoju można złożyć nie tylko Ukrainę. I możni tego świata to akceptują. Gdyby było inaczej, gdyby Putin obawiał się reakcji USA i UE, gdyby się obawiał NATO (to chyba żart),  rozgrywałby  spokojnie swoją światową politykę w granicach już istniejących. Jeśli można jednak bezkarnie drwić z Brukseli i Waszyngtonu,  i przy okazji spełniać wielkomocarstwowe marzenia Rosjan, to bierzemy więcej, ile się da. Nie można dziś przesądzić do końca reakcji Moskwy, co by się stało, gdyby do Kijowa trafiła amerykańska czy polska broń. Strach jest już tak wielki, że nikt nawet poważnie nie rozważa tej opcji. Problem Ukrainy ma jednakże charakter globalny i nie da się go rozwiązać przy użyciu wariantu normandzkiego i tym podobnych dyplomatycznych dziwolągów. Rosyjsko - ukraińskie domino  to nie jest koniec gry. Putin już się zastanawia, kto następny, i wcale nie zamierza pytać się o to, czy kolejny przeciwnik chce do niej przystąpić. Nie wie tylko, albo nie chce wiedzieć o tym, że takim tasiemcem z domina można się w końcu udławić.    

          

czwartek, 19 lutego 2015

Zorbanizowany Niesiołowski i Król Vincent - Rostowski



Nie dość, że stoimy po łokcie w politycznym bagnie, uprawianym od lat przez układ rządzący, to w jeszcze większe bagno ten układ nas wpycha. A w bagnie, jak wiadomo, ruszyć się gdziekolwiek nie jest łatwo. Można powiedzieć, że nasz ukochany kraj został „pięknie” geopolitycznie unieruchomiony. To, co mówi dziś o Ukrainie PBK jest chyba tylko słuchane przez jego żonę i generała Stanisława Kozieja. Doprawdy, nie łudźmy się, nikt nie nastawia ucha, o czym rozmawia się w Warszawie. Z pewnymi wyjątkami. To, co mówi bowiem główny doradca premier Kopacz, Jan Vincent- Rostowski, o „przywoływaniu Orbana do porządku”, na pewno będzie odnotowane na salonach dyplomatycznych jako wyjątkowo impertynenckie zachowanie i da innym dużo do myślenia, szczególnie w państwach Europy Środkowej. Trzeba się pryncypialnie wypowiadać o prorosyjskiej polityce Węgier, ale nie wolno traktować premiera innego państwa jak nieposłusznego chłopca i sugerować, że właśnie dostał od Polski linijką po łapach. Jeśli w tej niemal wojennej już atmosferze coś jeszcze znaczymy, to gdzie są nasze jakiekolwiek inicjatywy? Przecież nie Andrzej Duda ma rozmawiać z Waszyngtonem, tylko Bronisław Komorowski. Nie jest rolą Jarosława Kaczyńskiego być w stałym kontakcie z Angelą Merkel, tylko jest to zadanie dla Ewy Kopacz., cokolwiek o niej myślimy jako szefowej rządu.

To, co obserwujemy od kilku dni, to jest ogólna polityczna masakra polska i europejska, zgotowana przez Putina. Gdyby nawet miał się ugiąć pod naciskiem Berlina i Waszyngtonu (to jedyne źródła realnego nacisku), Ukrainy już nie odda, a z pewnością nie wycofa się z jej wschodniej części. Grozi też, o czym mniej się mówi, Gruzji. Przy okazji wizyty premiera Węgier w Warszawie, orgazmu dostał oczywiście Stefan Niesiołowski i dziennikarska sfora, ochoczo przypominając, jak to bardzo Prezes PiS był za Orbanem, a teraz się obraził na niego i odmówił mu spotkania. Niesiołowski, tak jak  cała jego dekadencka ferajna stał się nagle obrońcą tego złego prawicowca, a Kaczyńskiego nazwał „politycznym prostakiem”. Jak na tą dziwną i żałosną postać, trzeba przyznać, że wyraził się wyjątkowo „dyplomatycznie”. Sensu rozmowy  Kaczyńskiego z premierem Węgier, dzień „po misiu” z Putinem, nie było jakiegokolwiek. Niech przynajmniej opadnie kurz po tych uściskach w Budapeszcie i wieńcach na grobach bohaterskich żołnierzy sowieckich, którzy nieśli wolność Węgrom w 1956 roku. Kto by pomyślał, że zorbanizuje się nam Niesiołowski, a Rostowski zachowa się jak król Europy, co najmniej. Nawet w Waszyngtonie nikt nie odważyłby się na takie słowa o Orbanie. Wydaje się, że polska (?) polityka w wydaniu PO osiągnęła dno. I, niestety, jej skutki dotyczą nas wszystkich.

środa, 18 lutego 2015

Grillowanie Polski


Mamy nowy sojusz Austrii, Czech i Słowacji (żegnaj Trójkącie Wyszehradzki), mamy ścisły sojusz Orbana i Putina, mamy bardzo ważne porozumienie wojskowe Szwecji i Finlandii, mamy artykuł w „Der Spiegel”, w którym wzywa się Ukrainę, by odpuściła Donbas, jeśli chce ocalić Majdan, mamy cwane Niemcy i wystraszoną Francję, praktycznie całą Europę, no i bardzo prorosyjską powyborczą Grecję. Mamy więc już pełny obraz jak na tacy, bez niedomówień: nie  mamy nic. Ani pewnych sojuszy militarnych, ani silnych przyjaciół, ani żadnej koncepcji, jak się ułożyć w Nowej Europie. Ten termin jest jak najbardziej na czasie, ponieważ na naszych oczach rozpada się Unia Europejska i NATO. NE to jedynie struktura przejściowa, po której nastanie nowy porządek europejski i światowy. Nie pocieszają tu różne przepowiednie, albo nawet przemyślane wizje rozwoju sytuacji (George Friedman), w których wychodzimy z tego wszystkiego cali i zdrowi. W sensie geopolitycznym sprzyjają nam kraje bałtyckie i to wszystko. Koniec. Żaden z ważnych przywódców światowych nawet nie zająknie się na temat Polski, że może absolutnie liczyć na wszelką pomoc, gdyby Rosja rozpoczęła w jakiejkolwiek formie otwarty konflikt z Warszawą. Czwórka z Mińska znowu porozmawiała sobie telefonicznie o tym, co się dzieje we wschodniej Ukrainie. Bo nic się nie zgadza, każdy ma inne fakty, a szum informacyjny narasta, więc tylko czekać, jak spokojni i syci mieszkańcy Zachodu powiedzą: a dajcie nam święty spokój z tą Ukrainą!

Viktor Orban, który ma dzisiaj wpaść do Warszawy i pogawędzić sobie z Ewą Kopacz, jasno mówi, że z Moskwą będzie trzymał, a Donaldowi Tuskowi zarzuca....., że ten wspiera blokowanie Moskwy przez Polskę i kraje bałtyckie. Pojechał po bandzie. Może chciał, żeby Tusk udławił się przy kolacji, gdy usłyszy te słowa. Donald Tusk: główny blokujący Moskwę w Europie. Będziemy czekać z napięciem sięgającym zenitu na wynik rozmów premierów Polski i Węgier. Na pewno Ewa Kopacz ma głęboko przemyślaną strategię, jak Polska ma wyjść z tej opresji. Nowa Europa to twór, który już się rodzi i ma jedną matkę i jednego ojca: Merkel i Putin. Jeśli jest to mylny pogląd, to kto w starej Europie, tej z UE i NATO, przeciwstawi się porządkowi układanemu staranie przez Moskwę i Berlin? Nawet jeśli przesadzone są komentarze, że grozi nam rychła agresja militarna ze strony Rosji, nawet jeśli Putin zabierze sobie to co chce, ale zostawi Polskę w spokoju (co mało prawdopodobne), to jaka będzie pozycja Polski w tym nowym układzie geopolitycznym? Waszyngton milczy, jakby Obamie zatkano usta, a to co wydusi z siebie, to zwykłe komunały, bezwartościowe deklaracje, które mają uspokoić Ukraińców. Otóż, nikt nie pomoże już Ukrainie. Jeśli będzie deal, to taki, który zadowoli Niemcy i Moskwę. Żaden inny, a USA cicho go poprą, bo mają inne zmartwienia na głowie, ponieważ potrzebują Rosji do realizacji swoich interesów wojskowych i politycznych. 

Punktem kulminacyjnym do radykalnej reorientacji polskiej polityki wobec Moskwy była Gruzja, a pierwszym aktem agresji był Smoleńsk. Bez wyjaśnienia Tragedii Smoleńskiej, bez prawdy o 10 kwietnia jesteśmy okaleczeni jako Naród, upokorzeni. A przecież lista polityków, którzy prowadzili po 10 kwietnia 2010 prorosyjską politykę jest powszechnie znana: Komorowski, Tusk, Kopacz, Sikorski. I tych czterech polityków ma dominujący wpływ na polską politykę także dziś, w lutym 2015 roku. Moim zdaniem jest to przerażające. Jeszcze bardziej przeraża fakt, że formacja polityczna, którą reprezentują ma jeszcze jakiekolwiek poparcie polityczne. Wychodzi na to, że całkiem pokaźnej rzeszy rodaków ta sytuacja odpowiada. Smoleńsk? Nie ma nic do wyjaśnienia, wrak niech leży tam gdzie leży, nie ma co się rzucać, lepiej trzymać język za zębami i spokojnie czekać na wiosnę, zacznie się czas grillowania. Problem w tym, że zaczęto grillować Polskę i nikt nie czeka z tym do wiosny.       


Spokojna i dekadencka III RP


III RP wchodzi w fazę dekadencji, a może już weszła, tylko tego nie zauważyłem. Pani Premier, choć zamknięta jest w kuchni, to chce jednak zwiększyć wydatki na wojsko, a znany dziennikarz siedzi w studiu radiowym i mówi takim głosem, jakby go trafił piorun, jakby cudem uszedł z życiem ze śmiertelnego zagrożenia. Wszystko tylko z powodu bezzasadnych insynuacji? Że można załatwić każdego, wie o tym doskonale każdy czytelnik kryminałów Harlana Cobena, a jeśli delikwent jeszcze sam się podkłada, to nie ma nic prostszego, by go rzucić na pożarcie tłumu i ostrzec jemu podobnych, że system może dobrać się u nas każdemu do skóry. Z państwa, dumnie nazywanego przez jego prominentów niepodległą III RP, mamy dziś jakieś strzępy jego instytucji i struktur, które powinny strzec demokracji i praw obywatelskich. Młody człowiek za kradzież wafelka o wartości poniżej jednego złotego został wsadzony do aresztu, do tego, jak się okazało, nie bardzo był świadom tego jakże haniebnego czynu ze względu na swoją niepełnosprawność. Orwell to już przeżytek. I co z tego, że sprawa była bulwersująca i szeroko opisywana? Nic. 

Polska, dzięki wybitnym zdolnościom przywódczym Tuska, Sikorskiego i Komorowskiego, nie jest już nawet jakimś tam kondominium, gdyż została skutecznie odizolowana od wpływu na cokolwiek. Ani Moskwa, ani Berlin, nie muszą w Warszawie trzymać agentów wpływu, by ci z kolei trzymali nasze sprawy w swoich rękach, bo naszych spraw, w znaczeniu strategicznym, już nie ma. Może jednak to czarnowidztwo, może są jeszcze jakieś tematy do rozegrania? Ani Merkel, ani Putina nie bardzo interesuje to, czy górą jest dawne WSI, czy ich konkurenci. Układ wydaje się być niezagrożony. Kompromitujące taśmy, knajpy, obiadki, zwierzenia, bluzgi, szemrane interesy, na nikim przecież nie zrobiło to większego wrażenia. Trochę huku i życie płynie dalej. Najwyraźniej, opinii publicznej w Polsce nic już nie zdziwi. Znieczulano nas systematycznie przez niemal całe ćwierćwiecze, więc dekadencja państwa i jego tak zwanych elit przyjmowana jest dość obojętnie, jakby chodziło o podanie na stół nieświeżej sałatki jarzynowej, a nie o podsłuchy najważniejszych osób ze świata polityki i biznesu. To przecież jest normalne, a poza tym Barack Obama, a dokładnie NSA podsłuchiwało Angelę Merkel, więc nie ma problemu.


Byliśmy podobno najweselszym barakiem w byłym bloku sowieckim i tak już zostało, tym razem nie dzięki kabaretom i naszemu wrodzonemu sprytowi, ale dzięki dziennikarzom i elitom różnej maści: od literatury, kina, prozy i teatru, oraz od mówienia, co nam wolno, a czego nie wolno w niepodległej III RP. W ten sposób, jak najbardziej realnie żyją w Polsce dwa narody, co zostało już przez wielu zauważone. Jeden patrzy ze zgrozą na emigrację młodych Polaków, na bezsilność polityki zagranicznej, korupcję, na niewyjaśnioną do dziś Katastrofę Smoleńską, a drugi naród, reprezentowany świetnie przez największe media nabija się z tego pierwszego, że jest zaściankowy. Jest asfalt, jest jazda. Jest amfa, jest zabawa, a jak jest kasa to jest seks i władza. Upojnie żyje się w takiej dekadencji, bo jeśli rżysz z katolików i dobrze szczekasz na PiS, nagroda Cię nie ominie. Kamila Durczoka też nie ominęła nagroda, ale gdzie mu tam do Najsztuba?  A tak zupełnie serio, szef „Faktów” był w TOK FM tak wystraszony, że nie chodzi tu na pewno o koleżankę z pracy albo resztki amfetaminy pozostawionej w mieszkaniu innej koleżanki. Był tam i co z tego?


Wojna na Ukrainie jest daleko, Rosja jest daleko, Tusk jest w Brukseli, więc włos nam z głowy nie spadnie. Wybór Bronisława Komorowskiego na drugą kadencję jest świetnym pomysłem elit III RP, po prostu w końcu zaśniemy wszyscy podczas jakiegoś kolejnego wystąpienia głowy państwa, łącznie z jego dworem. Profesor Bugaj mówi jednak, że wiosną może być gorąco. Załóżmy, że będzie, ale czy da się w ogóle postawić Polskę na nogi? 37 milionów obywateli w środku Europy i kto się nami przejmuje, kto się liczy z naszym głosem? No i kiedy wróci do Polski wrak TU 154M, zapyta jeszcze jakiś nawiedzony. Niemcy są ustawione w Europie na kolejne dekady, Francja jest ustawiona przez Niemcy, nawet małe Węgry ustawiły się pomiędzy Rosją i UE, choć może to nas oburzać, ale chciałbym, żeby ktoś wyłożył explicite, jak Polska jest dziś ustawiona w Europie? Realnie, a nie formalnie. Bo formalnie wszystko jest cacy: NATO nas obroni, a Bruksela doprowadzi nasz kraj do dobrobytu. I wtedy wszyscy będziemy się cieszyć razem siedząc na soczystej i zielonej trawie, jak jest pięknie i fajnie.

Dekadenci nie są idiotami. Doskonale widzą i wiedzą, że – jak słusznie zauważył jeden polityk w knajpie – tego państwa nie ma, jest fikcyjne. Ale żyć można, można się nachapać na urzędzie, można się bawić do utraty tchu. Nadal jednak jest jeszcze w Polsce ten zaścianek, jeszcze bruździ i przeszkadza „oświeconym”, nadal jeszcze daleko nam do Europy. A może z tą dekadencją to przesada? W pewnym hrabstwie w Wielkiej Brytanii pokonano kolejną barierę w edukacji seksualnej dzieci. Trzynastolatki otrzymają specjalne karty elektroniczne, na które dostaną bezpłatnie 12 prezerwatyw z pakietem informacyjnym co, jak i dlaczego. Jak im prezerwatyw zabraknie, mogą wystąpić o przedłużenie abonamentu, więc może być i tak:
- Karen! Już czwarty  raz w tym miesiącu przedłużyłam mój abonament, ekstra co?  Ktoś te karty elektroniczne, a więc imiona i nazwiska będzie miał w banku danych. Jakże prosty sposób na wyłowienie najbardziej postępowych i wyluzowanych nastolatek. Nie szkodzi. W podsłuchiwaniu własnych obywateli bijemy na głowę Francuzów i Niemców, więc i tak jesteśmy w szpicy postępowych narodów zjednoczonej jak nigdy dotąd Europy.  Mińsk 2 padł, górnicy protestowali, rolnicy protestują, a słupki poparcia dla PO stoją w miejscu – cieszą się dekadenci. Jest dobrze.            



wtorek, 17 lutego 2015

Orban, Putin, dwa bratanki.


Wyobraźmy sobie, że pod pomnikiem „Czterech Śpiących” w Warszawie (Pomnikiem Braterstwa Broni) prezydenci Polski i Rosji składają dziś wieńce i kwiaty. Nie ma tam tego pomnika i nie powróci na warszawską Pragę, ale wyobraźmy to sobie dziś. Wyobraźmy też sobie  - czysto hipotetycznie – staranne odnowienie pomnika żołnierzy sowieckich, którzy zginęli bohatersko w tłumieniu polskiej rewolucji w 1956 roku. Niemożliwe? W europejskim bałaganie i chaosie wszystko jest teraz możliwe i choć na razie, z tysiąca powodów, wizyta Władimira Putina w Warszawie jest mało realna - bo nie ma tu nic do załatwienia i wszystko jest pod kontrolą – to jak najbardziej realnie i z pompą prezydent Rosji dobija dziś jakąkolwiek solidarność europejską w Budapeszcie. Są kwiaty pod pomnikiem żołnierzy sowieckich, tej samej armii, która dekadę później krwawo  stłumiła Powstanie Węgierskie, i której postawiono (i niedawno odrestaurowano) pamiątkową płytę na cmentarzu za stłumienie kontrrewolucji w 1956 roku. Jest też garść intratnych sześciu umów gospodarczych, dzięki którym Moskwa będzie trzymać Budapeszt w garści przez następne długie lata. Wystarczy tu wspomnieć o nowej umowie gazowej i kredycie rosyjskim w wysokości 10 miliardów euro na rozbudowę elektrowni atomowej w Paksie. Można powiedzieć, że Viktor Orban idzie na całość, że sprzeniewierzył się solidarności UE przeciwko Moskwie, że przecież  jego kraj jest w NATO. Ale nie ma już czegoś takiego jak solidarność europejska od dawna.

Moskwa wbija dziś klin pomiędzy Węgry i Unię Europejską, klin którego nikt nie usunie, ponieważ i Niemcy, i Francja, i wreszcie Stany Zjednoczone chcą zachować z Putinem jak najlepsze relacje, nawet kosztem oddania części lub całej Ukrainy. Ta polityka wcale nie przypomina Monachium w 1938 roku, ona jest znacznie bardziej uległa niż wtedy. Przecież zaczęło się wszystko od Gruzji, którą oddano Moskwie. I co z Polską?

Wojska rosyjskie, tylko te, które stacjonują w Obwodzie Kaliningradzkim mogłyby, w przypadku konfliktu zbrojnego, z powodzeniem zająć większość terytorium Polski. My graniczymy z Rosją. Tu nie chodzi o podejście do naszych granic od strony Ukrainy, tylko chodzi o to, że armia państwa, co najmniej nam nieprzyjaznego, stoi u naszych granic.
Mińsk 2 praktycznie przesądził o aneksji wschodniej Ukrainy przez Moskwę, za zgodą Niemiec i Francji, i na pewno USA, choć Waszyngton, tak jak cały Zachód tego oficjalnie nie przyznaje. Nie ma nawet poważnych planów obrony terytorium Polski przez NATO w przypadku agresji obcego państwa. Jest plan szpicy. Na pewno Putin drży na Kremlu ze strachu, gdy słyszy słowo szpica NATO. Sytuacja już wymknęła się spod kontroli. Unia  Europejska i NATO są tylko biurokratycznymi strukturami, których nikt doprawdy się nie obawia, poza hołdami płynącymi do Brukseli z Warszawy, bo przecież tak wysoko wzięli Tuska. Wyobraźmy sobie mocne niemieckie veto na agresję Moskwy, ale naprawdę mocne. To byłby jakiś konkretny zwrot. Ale go nie będzie, bo nie takie są interesy niemieckie w Europie. Zamiast twardej polityki wobec Putina, mamy grę słowną a` la Lech Wałęsa: jestem za, a nawet przeciw. Potępiamy agresję rosyjską, a biznes z Moskwą kręci się jak należy. Warszawy w tej geopolitycznej rozgrywce nie ma. Ani o Ukrainę, ani o przyszłość Europy Środkowej. Gdzie jest choćby plan B, skoro plan A uległości Tuska i Komorowskiego wobec Moskwy legł w gruzach? Nic nie ma. 


W tej sytuacji należałoby, jak sądzę, oczekiwać zdecydowanie aktywniejszej polityki zagranicznej Prawa i Sprawiedliwości, może nie w Berlinie i w Paryżu, ale na pewno w naszej części Europy. Co oczywiste, byłyby to rozmowy nieformalne, ale jest jakiś inny pomysł? Poza tym, że musimy się zbroić, trzeba szukać sojuszników, teraz i jutro, a nawet za kilka lat, patrzeć w przyszłość, bo plany Moskwy wobec środkowej i wschodniej Europy liczone są na dekady, a nie na jakiś czas. Takie nieformalne spotkania są w gestii i Jarosława Kaczyńskiego (najpewniej przyszłego premiera), jak i w gestii Andrzeja Dudy, kandydata na Prezydenta RP. Niech PO wrzeszczy co chce na temat takich rozmów, przecież Pani Premier i tak siedzi w kuchni, więc o co chodzi? Europa Środkowa śpi, Orban zbratał się z Putinem, a Merkel i Hollande „załatwili” sprawę Ukrainy. Pozamiatane.     


poniedziałek, 16 lutego 2015

Wielka Trąba Prezydencka


Trąba prezydencka zadęła w sobotę jak „tromba”. Widzieliście zbiorowe zdjęcie zbitych szarych garniturów i w środku, między nimi, Bronisława Komorowskiego?  Oto jest kandydat obywatelski. Jak żałosna musi być kondycja psychiczna i intelektualna PO oraz Pałacu Prezydenckiego, skoro rzucono się na taki marny chwyt z prezydentami miast.... Ale to dobra wiadomość dla Andrzeja Dudy, nawet bardzo dobra, dlaczego, o tym później.  Oto, urzędujący prezydent staje w jednym szeregu z urzędnikami i mówi, że jest kandydatem obywatelskim. Krytykuje – nie wprost – świetną i profesjonalną inaugurację kampanii kandydata PiS-u za baloniki i confetti, podczas gdy cała jego prezydentura, to akademie, confetti, baloniki, ciasteczka z dziećmi i dzierganie jakichś gadżetów w pałacu. Gdyby Bronisław Komorowski miał azjatyckie rysy, można by sądzić, że to pewien kraj na dalekim wschodzie. Jest jednak coś znacznie gorszego od tej tromby na początek kampanii. Jeśli wierzyć sondażom, prezydent z PO (z PO!!!) ma nadal poparcie 49% wyborców. Nie ma innego wytłumaczenia tej zbiorowej aberracji części naszych rodaków, jak nieustające pranie mózgów stosowane od lat przez aparat medialny, że Prezydent Polski ma być takim ciepłym ojcem narodu, dobrym wujkiem od głaskania dzieci, niczym czekoladowy orzeł.

Okazuje się, że to działa i nic nie tłumaczy tego faktu, że w naszym kraju jest nadał około jednej trzeciej zwolenników PO, głównie w dużych miastach. Do Polski wpłyną za chwilę kolejne fundusze unijne, więc tak zwani niezależni prezydenci muszą się przypodobać, żeby dostać pieniądze na „swoje” projekty. A decydują o tym, zdominowane przez obecny układ władzy urzędy marszałkowskie. To oczywiście jest banalne odkrycie, w jakim celu ściągnięto do Katowic włodarzy z dużych aglomeracji. Ale to także jest dowodem na to, że PO i Pałac Prezydencki nie mają żadnego konceptu na reelekcję Komorowskiego, poza powtarzaniem, jakie duże ma zaufanie. Nie ma bowiem, przynajmniej na razie, sposobu, by jakoś ugryźć Andrzeja Dudę. Wymyka się wszystkim znanym do tej pory chwytom PO, co gorsza, w drugiej turze może z powodzeniem walczyć o głosy ludzi młodych, co już teraz sztab PiS doskonale pojął przygotowując spot adresowany głównie do młodego pokolenia Polaków. I to jest olbrzymia szansa dla przyszłego Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Szansa, która wymaga wyborczej wojny, a jedynie ckliwej, pozytywnej kampanii, choć dotyczy to samego Andrzeja Dudy. Nie są bowiem dziś tak ważne wybory parlamentarne, a w każdym razie nie są tak ważne jak wybory prezydenckie. Zwycięzca wyścigu o Pałac Prezydencki i jego formacja polityczna biorą wszystko. Cieszy więc ta trąba prezydencka, bo jest dowodem na to, że   Platforma jest w potrzasku.


Andrzej Duda musi gryźć ziemię w dotarciu do młodego elektoratu, nawet do tych wyborców, którzy są nadal zwolennikami PO czy SLD. Rozczarowanych przecież nie brakuje. I nie musi prowadzić kampanii negatywnej. Jego siłą są kompetencje, wiek i zdolność do mówienia tego co naprawdę myśli o Polsce i jej przyszłości, czyli szczerość i autentyczna wiara w zmiany. To naprawdę nie jest takie łatwe.  Każdy średnio rozgarnięty widz dostrzeże, że obecny prezydent wyrzuca z siebie potok słów, które są jak wata, jak wyuczone lub przeczytane formułki, że nie ma w nich życia, nie przyciągają uwagi, bo ten człowiek nie żyje tym co mówi, tak naprawdę nie wiemy nawet co myśli. Nie zmieni tego  przez trzy miesiące, choćby ściągnięto tu speców od kampanii z Waszyngtonu. Andrzej Duda udowodnił na starcie, że rozwija się, że nabiera doświadczenia, że zaczyna wierzyć w swój ostateczny sukces. Musi więc przekonywać do siebie jak najwięcej niezdecydowanych, pokazać Polakom, że on, w przeciwieństwie do Bronisława Komorowskiego, może być prezydentem większości Polaków, może - w politycznym sensie tego słowa - stanąć ponad podziałami, a żyrandol spakować do pudła jako symbol nic nie robienia. Do tego celu droga jest prosta: spotkania i jeszcze raz spotkania z wyborcami, a z drugiej strony polityczna wojna w obozem władzy. Ta wojna to już zadanie dla Prawa i Sprawiedliwości, nie dla Andrzeja Dudy.

Tu nie chodzi o prostackie chwyty z cyklu „ortografia prezydencka”, choć użyto takiego w  tej notce. Ale jak można nie użyć go, skoro tak żałosną imprezę urządził sobie Pan Prezydent. Pokazał jasno, bez niedomówień, że do wyborów idzie z establishmentem, że to jest jego prawdziwa „armia”. Grzechów tej prezydentury, o których już wielu Polaków zapomniało, jest tak dużo, że wystarczyłoby ich ciągłe wyliczanie na okrągły rok. Trzeba to robić, w każdej dopuszczalnej formie. Nie ma zmiłuj się, bo toczy się walka o zmianę całego układu politycznego w Polsce. Tylko pełna władza PiS-u stwarza taką szansę. Jeśli Andrzej Duda przekona do siebie ludzi, którym i tak już nieźle wyprano mózgi, jeśli otworzy im oczy na otaczającą ich rzeczywistość, to ma zwycięstwo w kieszeni. O żelazny elektorat musi zadbać, ale nie musi go do siebie przekonywać. To będą najważniejsze wybory od wielu lat. Dlatego ofensywa PiS, a tak naprawdę pospolite ruszenie, jest potrzebne od teraz, od dziś. Aparat medialny będzie robił nadal wszystko, by przekonać Polaków, że to jest żyrandol, a wynik wyborów przesądzają sondaże. Jest też jedna wielka szansa, przed jaką stoi Prawo i Sprawiedliwość: stworzenie znacznie szerszej formacji politycznej, na długie lata rządzącej Polską. Jednym słowem, tym razem na pewno, gra idzie o wszystko.

sobota, 14 lutego 2015

Gender Family. Śniadanie.

Rodzina Gawronów zeszła na dół do jadalni, śniadanie było już gotowe, a przyjemny zapach jajecznicy z pomidorami rozchodził się po całym domu. Hubert - ojciec 14 - letniej Pauliny i 16 - letniego Kacpra zawołał do dzieci:

-Hej, hej, tik-tak, tik - tak, stygnie !  -   jego żona Weronika siedziała na krześle i niecierpliwiła się.

-Tato, czy Ty wiesz, że w naszej szkole na każdym piętrze powstają teraz po trzy nowe toalety ? Po prostu szał! - zawołała Paulina i siadła przy matce.
- Dlaczego tylko trzy? - zapytał Hubi, jak go żartobliwie nazywały dzieci.
-Ojej! Jest żeńskopodobna, męskopodobna, czyli heteryckie, a teraz wreszcie będzie gejowska, lesbijska i dla tych, co się jeszcze nie określili do końca.
- A co z transwestytami? - zapytał surowo ojciec.  
- Na razie ich nie ma w naszej szkole, nad czym bardzo ubolewamy - odpowiedziała ze smutkiem Paulina.
- A ja - wtrąciła się Weronika - byłam bardzo zdziwiona, jak w moim butiku do przymierzalni dla niezdecydowanych płciowo (NP) weszła chyba osiemdziesięcioletnia staruszka. Ciekawe, dlaczego się jeszcze nie zdecydowała na płeć?

W tym momencie wtrącił się Kacper, ubrany w luźną, żółtą bluzę i  różowe spodenki.
- To proste. Mogła już być kulturowym facetem, potem przeszła zmianę płci na męskiego geja, z geja na lesbijkę,  a na starość pomieszało się kobiecie i jest niezdecydowana. Jasne? - zapytał i wszyscy tylko przytaknęli, po czym zaczęli jeść smaczne  śniadanie.

- Jedzcie szybko, bo spóźnicie się na szkolny autobus, a dziś macie przecież akademię "Gender Show"  - przypomniał Hubi i połknął ze smakiem kawałek ogórka. Obrzydliwy, zielony seksista - pomyślał o nim, ale jeszcze nie przestawił się do końca na gender food.

- Tato! - ocknęła się córka. - Nie na Autobus, tylko na autobusa! Nasza autobusa, ta autobusa! - powtarzała Paulina surowo patrząc na ojca.
- Wiem, wiem..... autobus-a, tramwaj - a, samochod - a, pociąg - a  (tu pomyślał, że to dwuznaczne i seksistowskie), skuter- a! - wyliczał Hubi.
Kacper i Paulina uśmiechnęli się razem, choć wiedzieli, że ich rodzice jeszcze nie do końca potrafią żyć w nowoczesnym społeczeństwie. Litera "a"  stała się w tym nowym porządku czymś przełomowym, wręcz kluczowym, rewolucyjnym zawołaniem całej nowej populacji gender. Miliony młodych dziewczyn nosiło t-shirty z napisem "Only A". Geje reagowali spokojnie, a heterycy cicho siedzieli, ledwo już tylko wspierani przez kościół.
 
Kacper i Paulina zabrali szkolne torby i ucałowali na odległość rodziców. Już od pięciu lat obowiązywała ustawa zakazująca obleśnego i typowo heteryckiego oraz katolickiego całowania się dzieci z rodzicami.  Zaburzało to, zdaniem psychologów, swobodny rozwój dziecka, gdyż mogło sugerować, jaką płeć ostatecznie wybierze sobie jakaś tam Kasia czy Michał. Bo, przecież - mówiła słynna profesor Piątka -  może być tak, że dziewczynka zechce widzieć w swoim ojcu matkę, a w matce ojca. Co więcej - dodawała jakże precyzyjnie - nie jest też wykluczone, że ojciec będzie chciał w swoim, dajmy na to Bronku, dostrzegać Bronkę, albo Bronkę i Bronka jednocześnie, niepogodzony z biologicznym wyrokiem narodzin. Ale Hubert i Weronika byli jak na razie zadowoleni z aktualnych płci biologicznych swoich dzieci, bo oczywiście ich kulturowe oblicza były zupełnie inne i fascynujące.

- A co robicie dziś w szkole na "Gender Show" ? - zapytała na pożegnanie mama.
- Ja będę śpiewała piosenkę pod tytułem "Kiedy chciałam go mieć", wiesz mamo taki lyric song dla dziewczyn, które już zmieniały płeć z trzy razy - tokowała wyluzowana Paulina.
A Ty Kacp?
Kacper stanął na chwilę w drzwiach, twarz mu spochmurniała i była pełna zadumy, w końcu się odezwał.

- Mam własny monodram "Moje pierwsze żeńskie marzenia". Wiesz tato, na kanwie tych moich przeżyć, kiedy miałem 9 lat i chciałem bardzo mieć kiedyś duże piersi.
 - Fascynujące chłopcze! - powiedziała matka i ugryzła się zaraz w język, bo przecież jeszcze sama nie wiedziała, czy jej syn będzie chłopcem, a potem mężczyzną.

Na razie obok "gender peselu" miał wpisane, zgodnie z ustawą przyjętą rok temu, "męskopodobny". Weronika, która miała już za sobą dwa związki lesbijskie i jeden typowo wewnętrzny, kulturowy, to znaczy kochały się w niej samej jako w Weronice, jej dwie różne osobowości (transwestytka i gejka). Ta gejka to było już coś mega orgazmowego, bo bo to była jakaś lesbijka tkwiąca w jej głowie, ale jednocześnie miała coś w sobie gejowskiego, ale nie heretyckiego. Po prostu cudnie, myślała Weronika i z radością patrzyła na swoje dzieci. Zresztą, słowo "dziecko" wychodziło już powoli z użycia. Dzieci nie były już dziećmi, tworzyły się codziennie na nowo, przechodziły różne kulturowe i fizyczne transformacje, nie bardzo było więc wiadomo, czy jutro Kacper nie będzie kimś innym, może nawet nie jej synem, tylko kulturowym ojcem jej córki? To możliwe - pomyślała i doszła do wniosku, że jest bardzo inteligentna.          

c.d.n.



Karuzela co niedziela


Czy to, co dzieje się wokół wyborów prezydenckich w Polsce nie przypomina słów i atmosfery słynnego przeboju Marii Koterbskiej? Na karuzeli jest już Janusz Palikot. Macha rękami i swoimi gadżetami do wyborców, a wiatr rozwiewa mu czuprynę. Uśmiecha się i zaprasza innych do zabawy. Kilkanaście godzin temu do karuzeli wskoczyła uśmiechnięta Anna Grodzka, tuż za Palikotem. „Zieloni” w Polsce to potęga, więc ubaw jest po pachy. By nie było tak wszystkim do śmiechu, postawili na Posłankę po zmianie płci. Można? Można. Na karuzeli „zawisną” jeszcze pewnie inni kandydaci do najważniejszego urzędu w państwie. Czekamy z utęsknieniem na Ryszarda Kalisza, najlepiej niech usiądzie za Anną Grodzką. Z karuzeli spogląda też wdzięcznie Magdalena Ogórek, kandydatka SLD. Z tak zwanej lewicy kandydatów na Prezydenta RP jest niemal tylu, co członków i członkiń tego przyszłościowego nurtu. ideowego Na łańcuchu piruety wykonuje nawet kandydat z PSL-u  Adam Jarubas, który ambicji prezydenckich, co dobrze widać, na razie nie ma, ale partia  wysłała go na ten strategiczny odcinek walki o głosy. Karuzela kręci się teraz w zawrotnym tempie, a na dole  porządku i dopływu prądu pilnuje silna ekipa z mainstreamu, by nawet na moment machina nie stanęła. Po co im ta karuzela? Żeby nikt nie sądził, że wybory prezydenckie w Polsce to coś ważnego.

O dziwo, tylko jeden kandydat bujający się na krzesełku martwi Salon i strasznie wkurza, a właściwie kandydatka: Magdalena Ogórek. Jak to się dzieje, że najwięcej jadu na młodą liderkę z SLD można wysłuchać w stacji TOK FM, tej oazie lewicy, lewactwa i najsztubizmu? Coś bardzo boli główny nurt kandydatka Ogórek, więc niebawem dowiemy się pewnie, a może i zobaczymy, że w liceum uwiodła nauczyciela fizyki, a na studiach tańczyła nago w akademiku. Wszystko przed nami. Oczywiście, jest demokracja, każdy kto nie ma nic specjalnego za skórą i skończył 35 lat, i do tego zbierze jeszcze te swoje sto tysięcy podpisów może kandydować w wyborach prezydenckich. A jednak wydaje się, że start tych wszystkich ciekawych – nie ma dwóch zdań – kandydatów z karuzeli służy tylko jednemu: rozbawieniu publiki. A jak publika będzie rozbawiona, to może nie potraktuje serio samych wyborów. Żyrandol i nic więcej.

Nasuwa się jeszcze inny wniosek. Skoro to jest taka fajna zabawa i kapcie na marmurze, to głosować pójdą jedynie ci wyborcy, którzy chcą wybrać Prezydenta RP, a nie wesołe  towarzystwo z karuzeli. A ci wyborcy to głównie zwolennicy PiS i PO. Trudno zrozumieć tę diabelską strategię mainstreamu, ale być może jest to już przejaw jakiejś ich dekadencji. Dla dobra Magdaleny Ogórek (nie dla dobra SLD), tak zaciekle atakowanej przez najbardziej postępową w naszej galaktyce elitę, uciekałbym za wszelką cenę z tej karuzeli, wcale nie dlatego, że jest moją kandydatką. Jak to zrobi, jej sprawa, dziś ma szansę z niej zeskoczyć.  Chyba wielu (nawet przeciwników SLD) bierze niekłamane obrzydzenie, jak te wszystkie łasicowate typy na wizji i w eterze, pełne frazesów o równouprawnieniu i dyskryminacji kobiet, niemal pastwią się nad Panią Ogórek, wyśmiewają ją, jakby była córką jakiegoś strasznego radykała z PiS-u. Ponure to i obleśne -  redaktorzy z TOK FM i TVN.


Rzecz jasna na karuzeli nie ma Andrzeja Dudy. Nie ma też, a szkoda, Bronisława Komorowskiego. Kandydat PiS stał się już bardzo groźny dla III RP, a jak bardzo salonik warszawski  chciałby wkręcić Dudę na karuzelę, to on sam wie o tym najlepiej i pewnie przez jakiś czas liczył na to, że będzie się tam kręcił z innymi. Teraz już nie ma złudzeń, że Andrzej Duda zmierzy się w II turze z urzędującym prezydentem. Dla środowiska Wyborczej Komorowski jest wręcz wymarzonym kandydatem. Poza cienkim dowcipem, całą serią lapsusów, nie wyskoczy nigdy przed szereg z niczym, co mogłoby zagrozić rządzącemu układowi. A dodatkowo, puszcza oko tu i tam, więc układ liczy na to, że zabierze trochę i z lewa, i z prawa. Tyle tylko, że mamy dopiero połowę lutego. Zostały trzy miesiące do wyborów i wiele się jeszcze może zdarzyć w kraju i poza naszymi granicami. Choćby karuzela obracała się jak szalona, to kiedy przyjdzie wyborcom decydować o tym, komu powierzyć urząd Prezydenta RP, zasłona dymna rodem z wesołego miasteczka na nic się nie przyda.


Nawet do średnio zainteresowanych polityką i wyborami, dociera smutna prawda o zagrożeniu dla Polski, jakie stanowi wojna na Ukrainie oraz widok bezmiaru indolencji i arogancji rządzącej Polską Platformy Obywatelskiej. Te wybory będą śmiertelnie poważne, nie będzie kabaretu i żyrandola, nie będzie żadnych jaj z wyborów. Mądra kampania Andrzeja Dudy doprowadzi do jego zwycięstwa w II turze, to jest jak najbardziej realne. Bronisław Komorowski może czynić cuda, może dystansować się od polityki premier Ewy Kopacz, może powtarzać bez końca, że jest kandydatem obywatelskim, ale to będzie tylko jedna wielka ściema i trzeba do bólu mówić o tym marnym chwycie wszystkim Polakom. Mówić i powtarzać bez końca, że jest tylko wiernym wykonawcą wszystkich pasztetów przyszykowanych przez PO. Jeśli tę zasłonę dymną Pałacu Prezydenckiego uda się w kampanii celnie zdemaskować, droga do pełnych rządów Prawa i Sprawiedliwości na Krakowskim Przedmieściu i w Alejach Ujazdowskich jest otwarta, a zwycięstwo niemal pewne. Karuzela niech się dalej kręci co niedziela. Jak zabawa to zabawa, ale już tylko na ich koszt.        

       

 

piątek, 13 lutego 2015

Lipny Mińsk i stracone złudzenia


Jeden z komentatorów mińskiego szczytu słusznie zauważył, że to dobrze, że Polski tam nie było. Krótko mówiąc, nie ma żalu i dyskomfortu, że pod deklaracją porozumienia w sprawie wojny na Ukrainie nie ma tam naszego podpisu. A że w ogóle nie liczymy się w rozwiązaniu tego niezwykle groźnego dla całego świata konfliktu to już zupełnie inna sprawa, na osobne rozważania. Tak na marginesie, w naszej części Europy – poza krajami bałtyckimi – nie mamy chyba ani jednego sojusznika, który wspierałby Ukrainę. Siedzą cicho, albo otwarcie wspierają, ale Moskwę, jak choćby Węgry. W przyszłym tygodniu do Budapesztu leci Putin, więc darujmy sobie jakąś wspólną politykę Europy Środkowej, o europejskiej już nawet nie wspominając. Dziś na naszym kontynencie grają narody, a nie Bruksela. A tak naprawdę, tylko dwa: Rosja i Niemcy. NATO w tym wszystkim przypomina biuro wniosków i zażaleń, a nie organizację militarną. Stany Zjednoczone pod przywództwem Baracka Obamy już prawdopodobnie skalkulowały sobie stratę Ukrainy, krajów bałtyckich i Polski, bo świat jest dużo większy, poza tym nikt nie chce tak naprawdę otwartego konfliktu zbrojnego z Rosją, choć Rosja dąży do niego na całego. Na całego? Chyba nie....... skoro USA już zapowiadają gotowość do zniesienia sankcji.

Po „drugim” Mińsku nic już nie będzie takie samo, jak przed nim. Z tego lipnego po prostu porozumienia dowiadujemy o konieczności wycofania z Ukrainy obcych wojsk, ciężkiej artylerii- ciekawe jak daleko od nieistniejącej granicy ukraińsko-rosyjskiej - choć nie pada oficjalnie ani jedno słowo o obecności żołnierzy rosyjskich. Jednocześnie taki zapis skutkuje  tym, że nie ma już mowy choćby o tym, by w Kijowie pojawił się na przykład amerykański batalion szkolący ukraińskich żołnierzy, ani nawet sama broń  z Zachodu czy z USA. Rozmowy w Mińsku jednoznacznie przypieczętowały zgodę Europy Zachodniej na aneksję Krymu i ograniczenie suwerenności Ukrainy do jej części zachodniej. Wschód tego państwa już dziś jest w rękach Rosjan, choć mówi się tu o decentralizacji, zawieszeniu broni, zmianie konstytucji i tym podobnych zabiegach, z których nic nie wynika, poza przyznaniem się do akceptacji trwałej obecności rosyjskiego buta na ukraińskiej ziemi. Nie jest to nawet gra na przeczekanie, na zyskanie na czasie, choć tak się na pierwszy rzut oka wydaje. Moskwa idzie na zachód i nie zatrzyma się tylko dlatego, że komuś w Berlinie czy Paryżu się to nie podoba. Jeśli w ogóle był jakiś zamysł dyplomatyczny Merkel, to chyba tylko taki, żeby ograniczyć straty polityczne, jakie Unia Europejska, a i same Niemcy już poniosły, dodajmy, straty raczej nieodwracalne. A do tego jeszcze, tak przy okazji, mamy rozradowanego Łukaszenkę, który ubił na szczycie w Mińsku swój własny interes.

Mogą sobie więc teraz debatować w Brukseli przywódcy UE nawet 48h bez przerwy na kawę, a i tak nic z tego dobrego dla Ukrainy nie wyniknie. I zresztą nic nie wynikło jak wiadomo, bo nawet utrzymanie decyzji o wprowadzeniu nowych sankcji to nic innego jak grożenie palcem. Trzeba jednocześnie być świadomym, że przy współczesnych zdobyczach techniki wywiadowczej, i Berlin, i Waszyngton, i Londyn musiały już od dawna wiedzieć, do czego szykuje się Putin. Skoro nic tak naprawdę nie zrobili to znaczy, że godzą się na rosyjską strefę wpływów na wschód od Bugu. Nie na wschód od Kijowa, jak mylnie sądzą rządzący dziś III RP. Parasol NATO może się nawet rozkłada, gdy pada deszcz, ale tak na dobrą sprawę tylko do Odry, a dalej niech się leje nam na głowę. Owszem: są manewry w Drawsku, może będzie szpica w Szczecinie, no i te gadki, że nigdy was nie opuścimy. A co to znaczy, że nas nie opuszczą? W obliczu rosyjskiej agresji, regularnej wojny na Ukrainie brzmi to jak kwestia z taniego romansu – będę zawsze o tobie pamiętał najdroższa, byłaś naprawdę fajna.

Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko jest racjonalnym politykiem i doskonale wie, że toczy się jedynie gra na czas, a drugi Mińsk to więcej trudnych zobowiązań dla jego kraju, a nie dla Rosji i separatystów. Gdyby te podchody pod Putina miały choćby przyczynić się do dozbrojenia Ukrainy, ratowania jej gospodarki, to może byłby w tym jakiś dalekosiężny sens. Ale nic takiego nie nastąpi. Maleńka Grecja dostała 220 miliardów euro pomocy i nikt jej nie napadł, Ile otrzymał Kijów? Ułamek tej kwoty. To, co wysmarowali Angela Merkel i Francois Hollande, to kapitulacja, może nie na całej linii, ale z pewnością uznająca rosyjską agresję i obecność we wschodniej Ukrainie za coś przesądzonego na długie lata. Mamy więc stracone złudzenia co do twardej polityki wobec Moskwy. Polsce pozostaje tylko budowanie silnego systemu obrony narodowej. Może jeszcze ktoś z rządu PO – PSL tego nie zauważył, ale dziś mówi się dość powszechnie o groźbie realnej wojny z Moskwą, także na terytorium naszego kraju. Jak wiadomo, premier Kopacz zamierza się zamknąć w domu i gotować zupę, pewnie w rytm przebojów Abby. Tak naprawdę, wszyscy doskonale udają, że są bardzo zatroskani losem Ukrainy, ale nikt nie zamierza wyginać Putinowi rąk. Uścisk jego dłoni to dla Zachodu niemal pieszczoty, to radość, że on w ogóle chce z nim rozmawiać. Na tak fatalną rzeczywistość geopolityczną dla perspektyw i bezpieczeństwa Polski nie ma się co obrażać, bo nic to nie da. Może to żadna rada, ale musimy liczyć sami na siebie. Żeby jednak liczyć nawet tylko na siebie, to najpierw trzeba wyjść z kuchni i przestać gotować zupę. Jednym słowem, trzeba jednoznacznej zmiany układu politycznego w Polsce podczas nadchodzących wyborów. Na początek.