Kod Donalda Tuska istnieje. Kiedy czyta
się prawdziwe, albo zmyślone informacje o tym, jak premier kryje się
niemal pod stołem we własnym gabinecie, jak kontaktuje się z Radkiem
Sikorskim przy pomocy wytresowanego borsuka, to włos na głowie się jeży,
jak podłe życie ma niedawne bożyszcze Zbigniewa Hołdysa i Tomasza Lisa.
To jak premier rozmawia z Angelą Merkel, w hełmofonie? Podobno Paweł
Graś chodzi już na kolanach po gabinecie pierwszego, tak duże jest
zagrożenie. Strach w oczach, drżące ręce, czy ktoś taki może zasiąść w
Brukseli na głównym stołku za dwa lata? Ależ tak, czemu nie, jemu też
należy się....śpiewano kiedyś na obozach. A Herman Van Rompuy to niby
co, nie przypomina Tuska z ostatnich dni? Szczęście, że gospodarz pałacu
już podobno nie poluje, bo gdyby zaprosił Van Rompuya na ustrzelenie
jakiegoś jelenia, to przewodniczący Rady UE, po pierwszym wystrzale
prezydenckiej fuzji, trafiłby z ciężkim zawałem serca do szpitala, o ile
nasze państwo zdałoby znowu egzamin, a przecież zawsze zdaje, więc nie
wiadomo, czy przeżyłby to polowanie. Było jednak na początku o kodzie
Donalda Tuska.
Ten kod istnieje, choć nie jest nigdzie
zapisany, jak w starych tajnych księgach. Ale jego obecność jest wręcz
namacalna. To nic innego, jak ten wyjątkowy, specyficzny typ osobowości,
który nikt inny właśnie tylko sam Donald Tusk przeszczepił setkom
tysięcy swoich urzędników i działaczy rozsianych po całym kraju. Jak to
zrobił, nie mam pojęcia, niech się zajmie tym specjalista od kodów Dan
Brown, a nie ja. Innymi słowy, różnych Tusków w Polsce jest multum, a
kod ten sam, niezmienny i przejrzysty: niezdecydowanie, bojaźliwość,
lekkość ducha, przyklejony uśmiech, elastyczny kark, niechęć do pracy,
czasami oczy wilka, czasami oczy basseta, no i ta wytresowana otwartość –
rąsia, rąsia, przejdźmy do salonu, pana żona panie prezydencie znowu w
pięknej kreacji, czyli maksimum obłudy i zakłamania, ale tak ogólnie to
cukierek jest pięknie opakowany jak Rochery po 12 złotych. To właśnie
cała PO, partia ludzi kopiących piłkę, klepiących kogo trzeba po plecach
i wystawiona sama na klepanie innych, budujących autostrady, ale nie
dla kierowców, tylko dla kolejnego przekrętu, partia mocnych i
bezwzględnych zimnych drani wobec słabszych od siebie i trzęsących
portkami chłopców na widok obcych zza miedzy.
Ukłon, ukłonik, buźka z celebrytką,
rechocik ze Smoleńska, nieukrywane obrzydzenie do plebsu i ludzkiej
biedy, wartka gadka z zaprzyjaźnionym redaktorem, jak to oni się kurna
męczą z tym PiS- em i z tą Polską, w której ciągle tyle tych moherów im
przeszkadza. Po co oni tak długo żyją? Po co im te dowody osobiste? To
jest ten lansik wielkopański z wystającym spod luźnej marynary kiszonym
ogórkiem. Jesteśmy zajebiści – to jest ten kultowy przekaz PO do
wykształconych z wielkich miast. A ci im uwierzyli bez dwóch zdań.
Poczuli się jak w loży VIP-ów razem z Donaldem Tuskiem. Tylko swoi,
żadnych obcych. I interesy. Doimy tu, doimy tam, tu piramida, tam
idziemy na chama, byle zdążyć przed krachem, stocznie do piachu, wiertło
do dziury i będzie metro. Kod Tuska jeszcze sprawnie działa. To, że
premier kryje się teraz za palmą Leszka Millera i stąpa cicho po
dywanie, to wcale nie oznacza jeszcze całkowitego końca Platformy. Na
niższych szczeblach partii kod działa jeszcze niezawodnie. A co nam
(q....) zrobią? Fachowcy jesteśmy, Unia jest z nami, co nie? Dziesiątki
tysięcy wyhodowanych przez system III RP urzędników, dziarskich
biznesmenów, armii celebrytów i pismaków uważa, może nie bez racji, że
nawet jak ich góra wystawi Tuska na pożarcie, no to co, c'est la vie.
Nic im do tego. Oni tu Panie kulturę robią, oni są autorytety i elita.
Gdzieś tam niżej, w województwie,
powiecie, lekkie zdenerwowanie jest, bo nas teraz rozszarpią. Niektórzy
pocieszają się całkiem słusznie, że jest tyle przekrętów do wykrycia i
osądzenia, że nie przerobi tego żadna ekipa, nawet pięć CBA i siedmiu
Kamińskich. Nie ma jeszcze jasnego obrazu Polski po Platformie, no i być
nie może. Zbyt dużo niewiadomych. Ale na koniec, pomyślcie tak sobie
serio, na poważnie, co by się działo, co pisałyby media III RP i co
mówiłyby pumpcie – rumpcie (lemingi), gdyby Jarosław Kaczyński jako
premier krył się w gabinecie za palmą przed całym światem? Co pisałaby
zagranica? Strach pomyśleć! Coś było na rzeczy z tą zieloną wyspą
Donalda Tuska i jego Platformy. Palma Millera to pewnie jego ostatnia
zielona wyspa, o ile jeszcze stoi w gabinecie. Bo jeśli nie, to
premierowi został tylko Graś, który, co najgorsze, działa w oparciu o
zupełnie inne kody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz