Siedzę wieczorem na
fotelu i wydaję mi się, że jestem w środku Europy, a tymczasem słyszę
coraz częściej z Zachodu, że to jednak słaby wschód., Przyjaciel mówi
mi, że to już nie jest Polska, tylko coś, co jest strzępem tamtej,
dumnej przedwojennej Polski, obecnym w naszej pamięci historycznej, a
także w duszach niektórych Polaków. To, co budują tu, dodaje, to nowy
kołchoz, bez tamtych naszych idei, bez tamtej Polski. Dwadzieścia
lat temu niemiecki polityk Manfred Stolpe chciał utworzyć wzdłuż Odry
stukilometrową strefy po naszej stronie i zarządzać nią przy pomocy
niemieckiego banku. Przewidywał on także, że polska cześć wyspy Uznam ze
Świnoujściem włącznie ma być zagospodarowana przez Niemców. Plan nie
przeszedł, ale ogólnie wyszedł, bo Stolpe stawiał bardzo, ale to bardzo
na ochronę środowiska. Po prostu zielone płuca Europy. Udało się. W
prawie nadmorskim, kiedyś portowym mieście
nie ma już nic, poza niemieckimi galeriami handlowymi. Trochę niżej na
mapie, w innym dużym mieście, też już nic nie ma, poza świętem wina,
reaktywowanym chyba rosyjskim festiwalem piosenki i dość powszechną tam
"jumą", no bo z czegoś trzeba żyć.
Nie mam poczucia, że
żyję w blisko czterdziestomilionowym, niepodległym państwie. Tak mi się
wydaje, tak to czuję. Kiedy dowiaduję się, prawdę mówiąc po ponad dwóch
latach (bo wcześniej był jeden wielki szum informacyjny), że mój martwy
Prezydent był wieziony na zdezelowanej ciężarówce, jakby wywożono gruz z
budowy, a przecież wywożono wtedy ciała elity mojego państwa. To
pomyślałem sobie jednak, że to nie jest już moje państwo. I, że to
niemożliwe, żeby ktoś tu jeszcze naprawdę rządził, ktoś, kto wie co to
znaczy być Polakiem. Pewnie Józef Piłsudski, gdyby doszło w Sowietach do
tak strasznej katastrofy, w ciągu kilku godzin na pewno postawiłby na
nogi całą armię, cały kraj, zaalarmował świat, po to, by nikt po tamtej,
azjatyckiej stronie nie odważył się zhańbić naszych rodaków, naszych
dowódców, naszych polityków. Gdyby chciał, mógłby im nawet wypowiedzieć
wojnę, ale przecież dziś wystarczy tylko godność i honor, dbałość o
interes Polski.
To państwo, w którym
żyję jest wyjątkowe w skali świata. Znakomicie radzi sobie ze słabymi,
tych udaje mu się szybko pogrążyć, nawet skazać, słabi mają niełatwe
życie w Polsce. Są balastem dla państwa, bo żyją, jedzą, oczekują
jakiejś prawdy, uczciwości, czasami pomocy, a rząd już nic dla nich nie
ma, bo wszystko, co miał już rozdał silnym, swoim. Rząd może, na
przykład, miesiącami dobijać na różne sposoby rodziny ofiar ze
Smoleńska, do tego stopnia, że nawet ci bliscy , którzy wierzyli
premierowi, najchętniej zrobiliby to, co Rosjanie robią nam od 10
kwietnia 2010 roku. Rzeczywiście, to nie jest żadna Europa. Uśmiechnięte
i wyjące chamy kręcą się po
Sejmie, zbrodniarze stanu wojennego są ludźmi honoru, a głowa państwa
rechocze w chwili ogólnej, narodowej żałoby, niemal u stóp trumien
lecących do nas z nieba, z tamtej, nieprzyjaznej nam ziemi. To na pewno
nie jest normalne.
Pomyślałem sobie przez
chwilę, że gdyby tak do mnie zadzwonił ktoś, ktokolwiek, że zginęła w
strasznej katastrofie rodzina mojego kolegi, którego serdecznie nie
cierpię, ale sprawa jest wyjątkowa, potrzebuje natychmiastowej pomocy,
to bez problemu poruszyłbym niebo i ziemię, załatwił kolegów tłumaczy,
znajomych lekarzy, psychologów, prawników, wziąłbym do pomocy może
jeszcze z dwie osoby i za trzy godziny zameldowałbym: jesteśmy gotowi! Z
plikiem dokumentów prawnych, które umożliwią nam działanie na obcym
terenie. To mógłbym zrobić z pewnością, sam, ja, szary obywatel RP, a
nie premier, czy minister spraw zagranicznych. Niedawno usłyszałem, że
cała grupa lekarzy chciała lecieć kilka godzin po tragedii, ale nie
pozwolili im na start. Nie Rosjanie, tylko tu w Warszawie.
Za to tam, w Smoleńsku, w
miejscu, gdzie leżały jeszcze szczątki ciał naszych rodaków, premier
państwa, co ciągle zdaje egzamin, jedna się z premierem obcego mocarstwa
nad duszami polskiej elity, nie wiedząc przecież wtedy, co naprawdę
stało się tego dnia w Smoleńsku. Skąd ta pewność, kilka godzin po katastrofie, że po prostu samolot spadł, na terenie obcego, niechętnego nam mocarstwa?
Ale premier już wiedział i minister spraw zagranicznych, i marszałek
Sejmu, który jakże sprawnie przejął atrybuty władzy nieżyjącego od kilku
godzin prezydenta. A może to już tylko złudzenie, że mieszkam w
niepodległym państwie? Jeśli państwo jest niepodległe, to jednak coś
może. Ma w sobie jakąś siłę, żeby coś móc. A to państwo
nic mnie może. Nie może doprosić się (bo jak to inaczej nazwać)
głównego dowodu w śledztwie dotyczącym katastrofy/zamachu w Smoleńsku.
Premier ściska się i całuje z najważniejszą niemiecką kobietą, a Niemcy,
wbrew naszym podstawowym interesom politycznym i gospodarczym kładą nam
w poprzek jakąś nieszczęsną rurę. Gdyby ta kanclerz chciała coś takiego
położyć na drodze prowadzącej do jednego ze swoich landów, nie miałaby
tak łatwo, jak z nami. Wyjątkowy kraj.
Dobrze, że jest jeszcze trochę więcej niż garstka ludzi, która myśli naprawdę o Polsce. Dobrze, że tyle zacnych osób ma odwagę mówić otym, że nie tylko nie wierzą w straszny wypadek na Siewiernym, ale mają po prostu dowody wskazujące na zamach. A jeśli doszło do zamachu,
to nazywajmy rzeczy po imieniu, że na terenie Rosji doszło do zbrodni
przeciwko naszemu narodowi. Trzeba więc ustalić sprawców, kim oni są,
skąd pochodzą, czy byli wśród nich rodzimi zdrajcy. To nie musi się stać
za mojego życia, ale chciałbym bardzo, by w niedalekiej przyszłości,
Moje dziecko, Twoje dziecko, wieczorem, kiedy już siądzie spokojnie w
fotelu, czuło, wręcz namacalnie, że żyje w dużym czterdziestomilionowym,
silnym i niepodległym państwie, w środku Europy, w swojej Polsce, a nie
jak w jakiejś podupadłej prowincji na granicy dwóch wielkich mocarstw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz