piątek, 30 czerwca 2017

Igraszki wojenne na Krakowskim Przedmieściu

Jest nagląca potrzeba pojedynczego wielkiego symbolu, który padnie ofiarą przemocy reżimu. Nie wyszła ulica, pokojowe kodchody wymarły jak te pierwszomajowe, ale zagranica  spisuje się czasami nieźle – choćby ten niemiecki amok po przemówieniu PBS w Auschwitz i marginalne artykuliki w mainstreamowej prasie amerykańskiej (MSM) - dają jednak jakąś nadzieję na sukces. Tego nie można zmarnować. Mamy Lecha Wałęsę, naszego narodowego bohatera, wystawmy więc starszego Pana, chorego na serce, a wtedy? Snucie tego, co może się zdarzyć już się zaczęło. Jeśli reżimowy policjant złapie choćby Wałęsę za klapę marynarki, na której będzie Matka Boska, to wstrząśnięty będzie cały świat. A najbardziej Dominika Wielowieyska – pierwsza „siostra” w „Gazecie Wyborczej”, która zapyta dramatycznie: i co na to Episkopat, co na to polscy katolicy?  To będzie coś niesamowitego – mówi pewien publicysta „Polityki” w porannym „grillowaniu” PiS i Trumpa. Wyniesiony Władysław Frasyniuk to jednak za mało, duża, ale i za mała legenda żeby świat się oburzył, wstrzymał oddech, zagrzmiał, żeby nałożył na Polskę wszystkie możliwe sankcje, przykładnie potępił, żeby okazało się, że Białoruś na tle Polski to jest co najmniej tak demokratyczna jak  Francja Macrona. Popchnięty podczas protestu Wałęsa to będzie gwóźdź do trumny PiS – kalkulują piewcy demolki państwa. 




Przygotowaniom do ostatecznej rozprawy z Jarosławem Kaczyńskim towarzyszy wojenny język. Zniszczyć, zmiażdżyć, wykończyć – takimi łagodnymi określeniami, w najlepszym razie, opisuje się to, co spotka wkrótce rządzących. Odstrzelić Macierewicza – dorzuca Tomasz Lis. Oczywiście – trzeba odstrzelić wszystkich. Nie dosłownie, broń Boże, tu chodzi tylko o intelektualną metaforę, odstrzelimy ich przy pomocy całego świata, zabierzemy im Polskę, władzę, wszystko. Protestem. Zrobimy to szlachetnie. Czy aby na pewno? Musi być potencjalna wielka ofiara, jedna, taka jak Lech Wałęsa. Czy były współpracownik SB będzie miał poczucie humoru, jeśli policjant, ewentualnie, zechce go wylegitymować i zapyta jak się nazywa? TW Bolek jestem – byłoby pysznie. Nie mam nic do Wałęsy, tylko tyle może, że jeśli ktoś donosił na swoich kolegów może się zrehabilitować, jeśli tylko tego autentycznie chce, jeśli chce być uczciwy przede wszystkim wobec samego siebie, mniej już nawet wobec samych Polaków. Ale Lech o swoich kolegach z „Solidarności” zapomniał, a nie tak dawno jeszcze sam by ich pałował. Dlatego szturmowcy liczą na niego, wypełnieni po brzegi cynizmem.  Niektórzy publicyści lewicy pochylają się bowiem z troską nad swoim bohaterem, nad jego zdrowiem, że może wystarczyłoby, żeby poparł, wezwał do wykończenia PiS i na tym poprzestał. Ale jednocześnie oczami swojej wyobraźni widzą co by to było, gdyby jednak Lech stanął, siadł na Krakowskim Przedmieściu, gdyby go wyniesiono, albo choćby szturchnięto. Świat zmiażdży wtedy PiS, czyli nacjonalistyczną i ksenofobiczną prawicę.  Oni będą to wszystko śledzić w TVN 24, są sztabem, są dowódcami, generałami wojny z PiS.


Na pierwszym froncie obywatele Kasprzak i Mazguła, no i sam Lech. W tych jakże pokojowych rozważaniach, nikt nie zawraca sobie głowy tym, że byłaby to kolejna próba przerwania legalnej manifestacji i świadome łamanie prawa. Ale to nie ich państwo, nie ich prawo. Tworzy się narrację, że 10 lipca dojdzie do próby sił demokratów i patriotów z tyranią. Igraszki wojenne i język wojenny. Jeden z członków formacji Obywatele RP mówi wprost o nadchodzącej wojnie domowej. Wszystko jest w sieci,  i dużo więcej, i dużo bardziej ogniście i jednoznacznie. Nie ma powodu , dla którego miałbym tu reklamować wezwania do starć ulicznych, do tego, żeby faktycznie stało się coś złego. O ile pohukiwania wstrząśniętych sytuacją w Polsce polityków, takich jak posłowie Neumann czy Grabiec, są już tylko przejawem politycznej agonii PO, o tyle szturmowcy nie pohukują, oni chcą się rozprawić się z rządem na ulicy, w świetle kamer. Są przekonani, że ewentualne starcie pogrąży PiS w niebycie. Nic bardziej mylnego i od razu powiem dlaczego.


Opozycja i rządząca koalicja prawicowa żyją niestety na co dzień w swoistym Kokonie Medialnym. Grupuje on wielką armię producentów: newsów, twittów, wpisów, artykułów, oświadczeń czy konferencji prasowych. Politycy i dziennikarze – razem tworzą swój własny zamknięty świat. Słusznie zauważają, że napięcie rośnie, że każdy mocny wist spotyka się z mocną ripostą, a więc to działa. Ludzie to widzą, ludzie nas słuchają i czytają, ludzie w końcu przejrzą na oczy i wykopią PiS na śmietnik historii, tak jak poseł Szczerba uczynił to z Donaldem Trumpem – zakładają szturmowcy. Nic bardziej mylnego. Wojownicy z GW i z TVN czy z Krakowskiego Przedmieścia, nie zdają sobie sprawy a tego, że ta niby wojna toczy się głównie w ich medialnym kokonie, w ich głowach. Odpryski tej batalii trafiają oczywiście do opinii publicznej, polaryzują ją, ale większość Polaków żyje na co dzień swoimi zwykłymi troskami, problemami i radościami. Mieści się w tym oczywiście bieżąca polityka, nie może być inaczej, ale dorywczo, wpada jednym uchem i drugim wypada. Coś zostaje, ale wcale nie tak dużo jak myślą mieszkańcy kokonu.  


Bezrefleksyjne obciążanie PiS-u za całe zło tego świata staje się już nużące nawet dla wyborców PO, tak jak i – warto dodać - ustawiczne wychwalanie rządu za wszystko co robi,  irytuje wielu jego zwolenników. W Kokonie Medialnym tego się nie dostrzega, tam trwa nieustająca wymiana ciosów, aż do liczenia przeciwnika na deskach. Z tą jednak istotną różnicą i korzyścią dla PiS, że rządzącym wcale nie zależy na tym, żeby przeciwnik, taki właśnie przeciwnik, został wyniesiony z ringu. To nie jest celem polityki Jarosława Kaczyńskiego. Prawo i Sprawiedliwość ma na głowie całe państwo. Druga strona ma wolną rękę, formalnie za nic dziś nie odpowiada - ani za przyszłość Polski ani za jej wizerunek. Jeśli pomysł blokady z udziałem Lecha Wałęsy zostanie doprowadzony do skutku,  to jego inicjatorzy srogo się zawiodą. Istnieje wiele sposobów na ominięcie tej chorej zadymy. Mającej wstrząsnąć Polską, ba, całym cywilizowanym światem. Cyniczni gracze chcą mieć wielką, pojedynczą ofiarę, gotowi są nawet poświęcić zdrowie swojego bohatera, byle tylko dopiąć swego. Dla Wałęsy ta oferta też może się wydawać atrakcyjna. Oto tłamszona przez reżim wielka postać, znów staje w pełnym blasku na cokole nowej liberalnej rewolucji, która zmiecie z powierzchni ziemi dyktaturę plebsu. Plebsu, który dorwał się do władzy, jak to pięknie ujął pewien profesor. Ani świat, ani Polska nie żyją, Panie i Panowie, waszymi rozdętymi emocjami, złudzeniami i niespełnionymi marzeniami. PiS będzie dalej rządził, lepiej lub gorzej (jak na razie całkiem nieźle mu idzie), a wy – coraz bardziej zgorzkniali - będziecie dalej twierdzić, że jesteście emanacją lepszej, fajniejszej Polski. Czystą emanacją demokracji z blokadą myślenia o losach kraju.      

czwartek, 29 czerwca 2017

Trump - Putin w kuluarach G-20, Warszawa na pierwszym planie

Prezydenci Stanów Zjednoczonych i  Rosji, Donald Trump i Władimir Putin  spotkają się w  kuluarach szczytu G-20, który odbędzie się w dniach 7-8 lipca w Hamburgu. Tę informację przekazał rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Nie będzie jednak,  na co wcześniej liczył szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel, odrębnego spotkania obu przywódców. "Prorosyjski" Trump ceni sobie natomiast "prorosyjski" rząd w Warszawie i dlatego dzień przed szczytem dojdzie do oficjalnej rozmowy z Prezydentem RP Andrzejem Dudą oraz przywódcami Trójmorza. Pisałem już kilka dni temu o szczególnym znaczeniu wizyty Donalda Trumpa w Polsce*, nie tylko ze względu na nasze relacje dwustronne, ale także ze względu na przyszłość Europy Środkowej i całego kontynentu. Wiadomo już, że przemówienie Prezydenta USA na placu Krasińskich będzie poświęcone polityce międzynarodowej, być może Trump odniesie się w nim bezpośrednio do inicjatywy Trójmorza, być może ją wesprze, nie wiemy. Ten projekt tak naprawdę dopiero powstaje, daleko mu jeszcze do silnego regionalnego sojuszu. Sporo niewiadomych, ale warto zauważyć, że będzie to po szczycie NATO w Brukseli, drugie tak ważne wystąpienie amerykańskiego prezydenta w Europie, właśnie w Warszawie, a nie w Berlinie czy w Paryżu. To nie przeszkadza mainstreamowym mediom na Zachodzie pisać już, że Trump będzie chciał podczas wizyty w Polsce rozbić jedność Unii Europejskiej (oczywiście tej w wersji niemiecko - francuskiej). Czy dlatego  Prezydent Macron pospiesznie zaprosił go, zaledwie kilka dni temu, na 14 lipca do  Paryża? Jak wiemy, zaproszenie zostało przyjęte.  


Symbole, gesty, mają znaczenie. Po Watykanie, Polska jest drugim państwem w Europie, które Prezydent USA odwiedzi w ramach  rozmów bilateralnych.Przemówienie na placu Krasińskich nie będzie jedynie okolicznościowym uznaniem zasług Polski w przemianach, jakie dokonały się po 1989 roku w Europie czy podkreśleniem wkładu naszego kraju w sojusz NATO. Można się jedynie domyślać, że wyznaczy ono kierunki polityki amerykańskiej wobec kontynentu europejskiego na najbliższe lata. Wizyta Trumpa będzie także oczywistym sukcesem obecnego rządu i prezydenta, Polski, czego nie może przełknąć ani opozycja, ani wspierające ją media. Od wystąpienia Beaty Szydło w Auschwitz po obrażane ponoć podczas wizyty w Polsce muzułmańskie uczennice, które przyjechały do nas po wiedzę na temat Holokaustu - cały ciąg potęgującej się agresji. Wszytko doprowadzone do absurdu i chętnie wykorzystywane  także przez niemieckie media, które na punkcie Polski doznały w ostatnich dniach prawdziwego amoku. Innymi słowy, skoordynowana akcja, żeby przed 6 lipca jak najwięcej namieszać. Ta histeria antypisowskich mediów jest robiona, bez względu na ich intencje, na użytek Niemiec i Rosji, głównych poszkodowanych nową polityką amerykańskiej administracji. 


Pech chce, że w Polsce mamy teraz HGW i Amber Gold, tematy przykuwające uwagę opinii publicznej, bulwersujące i jednoznacznie obciążające PO. Warto byłoby coś zmontować przed 6 lipca, ale co? To może po wizycie, 10 lipca, pokażemy światu wynoszonego Wałęsę? Kombinują, kombinują.  Ekipa PiS nie nagłaśnia poufnych rozmów na temat wizyty Donalda Trumpa w Polsce i bardzo dobrze, zdaje sobie sprawę z tego, że jest ona w niesmak  całej europejskiej liberalnej lewicy, że jej przesłanie może poważnie naruszyć interesy Niemiec w Europie. Gdyby tak nie było, nie mielibyśmy tej całej fali wielkiego wzmożenia skierowanego przeciwko PiS. Tych fakenewsów i manipulacji, histerii o końcu demokracji i "nadchodzącej brunatnej fali". Donald Trump nie będzie realizował naszej wizji Unii Europejskiej, ale jego polityka w wielu kwestiach jest zbieżna z naszymi interesami narodowymi, wystarczy wspomnieć o sankcjach na firmy, które chcą przystąpić do realizacji projektu Nord Stream II. W tej sytuacji, wydawałoby się, że czymś naturalnym będzie konsensus wokół wizyty Prezydenta USA w Warszawie, choćby docenienie przez opozycję jej znaczenia dla naszego bezpieczeństwa. Próżno szukać takiej postawy wśród liderów opozycji. Żyją obroną HGW, są wstrząśnięci Radomiem, a w aferę Amber Gold chcą wplątać.. SKOK-i. Dla Prawa i Sprawiedliwości to najtrudniejszy i najbardziej odpowiedzialny moment sprawowania rządów od wyborów w 2015 roku. Nie przesadzam. Na dziś, to Warszawa jest na pierwszym planie Waszyngtonu, może tylko na chwilę, a takiej chwili nie wolno przegapić.

*http://benevolus.salon24.pl/788526,zalosne-i-niebezpieczne-podgryzanie-wizty-donalda-trumpa-w-polsce  Źródło: rp.pl

środa, 28 czerwca 2017

Polska- państwo budowane na "słupach"



Okazało się, że Hanna Gronkiewicz – Waltz, prezydent Warszawy, jest tak zwanym słupem. Tak przynajmniej wynika z narracji, której sama używa od wielu miesięcy, by całkowicie oddalić od siebie jakiekolwiek zarzuty związane z grabieżą nieruchomości w Warszawie. Wszystkie decyzje o zwrocie nieruchomości podpisywali urzędnicy. Pani Prezydent tym się zajmowała, nic nie wiedziała, nie miała żadnej wiedzy o gigantycznym przekręcie na setki milionów złotych, co więcej, była też przez bardzo długi czas odporna na informacje ze świata mediów. Można się jedynie domyślać, że nie czytała nawet codziennych raportów prasowych, które w każdym magistracie są standardem. Kiedy spotykała się z Donaldem Tuskiem albo z Grzegorzem Schetyną, rozmawiali w Europie i nie zajmowali się takimi drobiazgami, jak działająca bezczelnie w Warszawie mafia handlująca roszczeniami. Innymi słowy, przez ostatnie 11 lat stolicą rządzili urzędnicy średniego i niższego szczebla i to oni sami są wszystkiemu winni. HGW nie rządziła, po prostu była i „dała” mieszkańcom metro. Prawdę mówiąc, wyborcom to wystarczało, skoro trwa właśnie trzecia kadencja niezatapialnej liderki PO. To nawet nie są standardy białoruskie, których trzyma się  prezydent Warszawy i jej otoczenie, to są zwyczaje mafijne.



Kolejny „słup”, choć chyba nie do końca taki zwykły słup, to Marcin P. Z sześciogodzinnego przesłuchania przed Komisją Śledczą niewiele wynika, bo na każde pytanie dotyczące kulis powstania spółki Amber Gold i dalszych losów kilkuset milionów złotych, świadek odmawiał odpowiedzi. Krótko mówiąc nie zaczął sypać i nie będzie sypać, bo chce żyć. Chce dalej odgrywać rolę biznesmena, któremu po prostu nie wyszło, a jeśli ma odbyć karę więzienia, to ją odbędzie. Wyszło przy okazji na jaw, że jak na słupa jest osobą inteligentną i przebiegłą, więc jego mocodawcy postawili na właściwą osobę. Póki co państwo jest bezradne, bo ani prokuratura, ani Komisja Śledcza, ani służby specjalne, nie mają najwyraźniej wiedzy na temat tego, gdzie wyparowało ponad pół miliarda złotych. Że wyprane, że gdzieś krążą już jako „czyste” – to pewne, ale marne to pocieszenie dla poszkodowanych. Ciekawostkami z przesłuchania  będą się karmiły media, ale słup Marcin P. skutecznie broni na razie swoich tajemnic. Choć samo uzyskiwanie przez niego poufnych informacji o działaniach ABW już jest skandalem, ale w Polsce to jak widać rzecz normalna. Żadnej sensacji nie ma. Takie mamy państwo.



Jest wreszcie i trzeci słup w polskiej polityce, zupełnie wyjątkowy na tle wyżej wymienionych – to Donald Tusk. O tyle inny od tamtych, że będąc premierem niemal zawsze  za wszystko brał pełną odpowiedzialność polityczną. Także za Smoleńsk. Tyle tylko, że w pewnym momencie swojej kariery opuścił Polskę, żeby osiąść miękko na fotelu szefa Rady Europejskiej. Taki polityczny azyl. W sprawie Amber Gold też nie miał żadnej niepokojącej wiedzy, bo wprawdzie podległe mu służby działały, ale na pewno o niczym niepokojącym go nie informowały. Gdyby było inaczej, żadne fochy syna nie miałyby znaczenia. Po prostu nie rozpocząłby pracy w OLT Express i już. Co więcej, dostałby zakaz kontaktowania się z Marcinem P. Ale skoro Donald Tusk nic nie wiedział ani w marcu, ani w czerwcu 2012 roku o rysującym się gigantycznym przekręcie w jego rodzinnym Trójmieście, to czy można mu stawiać jakieś zarzuty? Zajmował się Europą i pielęgnowaniem „zielonej wyspy”. Zawiodły służby, urzędnicy, może jeden czy drugi minister, ale premier robił wszystko dla Polski. To może być z powodzeniem motto dla całej formacji politycznej, która zamieniła polskie państwo w szemrany biznes: „Nic Polakom do zwrócenia nie mamy”.           

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Nadszarpnięty układ III RP kontra PiS

Nie jest aż tak źle, że to dawne służby specjalne pociągają za wszystkie sznurki i sterują życiem politycznym i gospodarczym w III RP. Układ polityczno - mafijny, jaki wytworzył się po 1989 roku ma swoje własne struktury, na tyle silne, że czasami - co niektórzy -  chcą się usamodzielnić albo uwolnić od niewygodnej przeszłości i przekrętów, które mają na sumieniu. Najczęściej bez powodzenia. Taśmy z Sowy były dotkliwym ostrzeżeniem, ale wszyscy jej bohaterowie mają się dobrze, wypadli jedynie z bieżącej gry. A są z pewnością jeszcze gorsze "kwity" na przedstawicieli tak zwanych elit III RP,  których dysponentami są także służby obcych państw.Układ jest więc trwały, wyjść z niego nie sposób, zresztą dla większości jest on nadal prawdziwym eldorado.Do potwierdzenia tej tezy nie potrzeba dziś jakiejś tajemnej wiedzy. Dawni współpracownicy SB i wywiadu wojskowego PRL obejmowali w "nowej" Polsce najwyższe urzędy w państwie. Goszczą na co dzień w studiach TVN jako eksperci i autorytety w sprawach demokracji. Ludzie Platformy, którzy do perfekcji opanowali życie w tym patologicznym układzie, czują się całkowicie bezkarni, ponieważ kryje ich cała sieć powiązań stworzona  przez osiem lat rządów PO. Każdy każdemu coś zawdzięcza, każdy odniósł jakieś korzyści, czasami niewymierne.Przywileje, stanowiska, miękkie lądowanie w biznesie, gdy potknie się noga, no i polityczne wsparcie Zachodu dla całej formacji za zasługi w pokornej sprzedaży majątku narodowego za grosze.

Ludzi do sprawowania władzy w demokratycznej Polsce przygotowywano jeszcze w latach 80- tych. Z "Solidarnością" i opozycją nie było kłopotu. Po 1985 roku "wyczyszczono" dość dokładnie całe podziemie z osób nie rokujących nadziei na współpracę z nowym systemem.Do USA na stypendia amerykańskich uniwersytetów poleciała wyselekcjonowana grupa 20 zdolnych i młodych, która potem obejmowała kluczowe stanowiska w polskiej polityce. Przełom 1989 roku był sterowany i to nie ulega dziś żadnej wątpliwości. W połowie lat 80-ych ubiegłego stulecia nie było żadnych znaków na niebie i ziemi, że Polacy czy sama "Solidarność" szykują się do starcia z komuną. Dominowały nastroje, że komuna, niestety,  jeszcze długo porządzi. A tu taki prezent dla narodu, dla wszystkich demoludów. Rzecz w tym, że w Polsce, w przeciwieństwie do NRD czy Czechosłowacji, tak ważnej - i dla Zachodu i dla Moskwy - zrobiono wszystko, żeby utrzymać kontrolę nad nowym porządkiem politycznym. Haki, teczki, stare grzechy, wszystko się przydało do tego, żeby nowe elity były uzależnione od funkcjonariuszy dawnego sytemu.W ten sposób powstał układ, który trwa do dziś. Nadszarpnięty przez rządy Prawa i Sprawiedliwości, ale nie zlikwidowany. Dlatego między innymi Hanna Gronkiewcz - Waltz nadal czuje się tak bezkarna. Nic nie wiedziała, na nic nie wpływała, o niczym nie decydowała, co było związane z reprywatyzacją w Warszawie. Komisja Weryfikacyjna nie wystarczy do przecięcia tych patologicznych powiązań i przerwania zmowy milczenia, ale jest potrzebna do tego, żeby zadośćuczynić 40 tysiącom mieszkańców wyrzuconych na bruk.Niech no tylko ktoś by się wychylił za bardzo. Jak działa system III RP w takich sytuacjach, przekonaliśmy się wszyscy, gdy po Katastrofie Smoleńskiej zaczął działać "seryjny samobójca". Tu nie ma żartów, bo gra toczy się o wielkie pieniądze i wielkie wpływy, o być albo nie być.

Oczywiście, być może ktoś zdecyduje w końcu, że należy wydać HGW na pożarcie. Ale to nie będzie koniec systemu, który został stworzony po 1989 roku. Lata, długie lata muszą upłynąć, zanim nastąpi wymiana elit rządzących Polską. PiS, jak na razie, narusza go, podkopuje, przez co  spotyka się z coraz większą agresją i nienawiścią najbardziej zajadłych obrońców układu.Kolejni aktorzy wychodzą na scenę i pokazują swoje prawdziwe oblicze, rzuceni do walki z Jarosławem Kaczyńskim. Sądzę, że mają pełną świadomość działania na szkodę państwa, ale oni po prostu "tak muszą", tam jest niewielu pożytecznych idiotów. Poparcie dla PiS jednak nie słabnie, poważne media na Zachodzie, jak choćby ostatnio "Financial Times", zmieniają  ocenę sytuacji w naszym kraju, pisząc o stabilizacji sytuacji politycznej i szybkim rozwoju gospodarczym. Przełkną Polskę, która zaczyna prowadzić wreszcie samodzielną politykę w Europie? Czas nam sprzyja, bo Zachód jest słaby, a nowa administracja amerykańska dokonuje właśnie zwrotu wobec Moskwy po resecie Obamy. Drugiej, tak dogodnej sytuacji do naprawy państwa i odbudowy silnej pozycji Polski na kontynencie długo nie będzie. 

sobota, 24 czerwca 2017

Żałosne i niebezpieczne podgryzanie wizyty Trumpa w Polsce

Licząc od poniedziałku, to ostanie 10 dni, żeby zmontować jakąś poważną awanturę przed przyjazdem Donalda Trumpa do Polski. 10 dni, które powinny wstrząsnąć całym postępowym światem i tym samym ostrzec samego Prezydenta USA, że nie powinien w ogóle przyjeżdżać do Polski, bo w ten sposób legitymizuje pisowski reżim. Rodzimi lewako – faszyści, czyli najbardziej aktywna ostatnio wybuchowa mieszanka politycznej poprawności i przemożnej chęci bicia prawicy po mordzie,  nie jest odosobniona w prowadzeniu tej antypolskiej gry. Pomniejszeniem znaczenia wizyty Trumpa w Polsce, wywołaniem jakichś zamieszek lub skandalu politycznego przed jej rozpoczęciem lub w trakcie jej, zainteresowane są jak najbardziej Rosja, Francja i Niemcy. Kodowcy, Obywatele RP, nie jesteście sami! Na Twitterze niedobitki Mateusza Puszki nawołują już do działań dywersyjnych na placu Krasińskich, w miejscu, w którym Donald Trump ma wygłosić przemówienie skierowane do Polaków. Nazywanie ich Targowicą to nieuprawniony komplement. Jack Posobiec, aktywny działacz protrumpowski z USA informuje na Twitterze, że w plan zakłócenia wizyty w Polsce zaangażowany jest sam George Soros. Nasze małe soroszki też nie próżnują, ani nasze małe helmutki. Nikomu z tak zwanych elit liberalnych nie jest w smak wizyta Trumpa w kraju, w którym i rząd i prezydent podzielają poglądy USA na bezpieczeństwo i obronę własnych, dobrze pojętych interesów narodowych.



Nie jest przypadkiem, że niemiecka telewizja ZDF przebiła w antytrumpowskiej narracji amerykańskie koncerny medialne (MSM), takie jak CNN i NBC. – Nie możemy już liczyć na USA – mówiła niedawno kanclerz Angela Merkel. Właśnie FBI wysłało listy gończe za pracownikami Volkswagena, zamieszanymi w gigantyczną aferę zaniżania pomiarów emisji spalin. Do tego amerykańskie sankcje na firmy, które chciałaby z Rosją robić interesy w branży energetycznej, na przykład przy budowie Nord Stream II. Sporo tego, i nie wydaje się, żeby Trump miał się zatrzymać i ustąpić. Co nie bez znaczenia, wizyta w Polsce to nie jest taki sobie przystanek w drodze na szczyt G-20, jak to z lubością opisują polscy wielbiciele Obamy i Clinton Hilary. Po pierwsze, jesteśmy jednym z pierwszych krajów w Europie, który nowy Prezydent USA odwiedzi w ramach rozmów bilateralnych, po drugie, rozmowa z Prezydentem Andrzejem Dudą na Zamku Królewskim i z przywódcami państw Trójmorza odbędzie się przed spotkaniem z Putinem, do którego zapewne dojdzie na szczycie G-20. Niuanse, ktoś powie, Moskwa i tak jest ważniejsza od Warszawy, podobnie jak Berlin. To wszystko prawda, ale zwrot w polityce zagranicznej Trumpa jest ewidentny i przynajmniej na razie można sądzić, że jest on korzystny dla Polski. Jak bardzo korzystny, tego dowiemy się 6 lipca w Warszawie. To nie będzie tylko symboliczne przemówienie. Padnie konkret, bo inaczej Trump odłożyłby wizytę w Polsce na później, bo ma interes (amerykański) wygłosić na placu Krasińskich przesłanie nie tylko do Polaków, ale także do Europejczyków, w pewnym sensie ustawić szczyt G-20 na dzień przed jego rozpoczęciem.



Jest więc zapewne tak, że różne mniejsze i większe służby naszych „sojuszników” rozpoznają sytuację w Warszawie, z zainteresowaniem i życzliwością odbierają sygnały o planowanych zadymach podczas wizyty Trumpa w Polsce. Nie powiem, że inspirują, bo takie dywagacje nie mają najmniejszego sensu. Działaczy KOD-u muszę jednak bardzo zmartwić. Muszę też zmartwić prof. Leszka Balcerowicza, Władysława Frasyniuka, „piątkowych” dziennikarzy z TOK FM, czyli wszystkich tych,  którzy narzekają, że nic nie wychodzi, że naród nie ten co we Francji, bo nie idzie na barykady. Że trzeba mocniej, mocniej cisnąć na PiS, choćby i z użyciem przemocy. Inne służby też działają, działają nie gorzej a nawet lepiej niż tamte służby, i nie będzie zmiłuj się podczas wizyty Prezydenta USA w Polsce. I nic nie dadzą kolejne prowokacje pod hasłem „samorządy witają uchodźców” czy anarchizacja państwa prawa w wykonaniu sędziego Łączewskiego. Ta ważna dla Polski i całej Europy Środkowej wizyta nie zostanie zakłócona, choćbyście się najedli trocin od Sławomira Nitrasa. Źle się bawicie, a że kosztem Polski to nic nowego. W tym konkretnym przypadku wchodzicie jednak w drogę nie tylko Prawu i Sprawiedliwości, nie tylko polskiemu rządowi, z czego chyba zdajecie sobie sprawę.            

czwartek, 22 czerwca 2017

Opozycja musi sama połknąć żabę lemingozy

Nerwy puszczają: - Poszli won! - mówi do dziennikarki TVP Stefan Niesiołowski. Bycie chamem to dla opozycji dzisiaj nic wstydliwego, a elektorat aż wierzga z radości. Ale na tym kończą się dobre wiadomości. Padł KOD, Platforma i Nowoczesna dołują, a Obywatele RP i Władysław Frasyniuk, zostali jak na razie wyniesieni na margines zdarzeń, bo dzieje się zbyt wiele, żeby niesiona przez policję legenda zajmowała ludzi dłużej niż dwa, trzy dni. Nie łudźmy się,  żywot  "lipy" też jest ograniczony, co nie znaczy, że ona nie powróci. Wszystko, co w ostatnich tygodniach wyprawia  opozycja ma jeden wspólny mianownik: ekstrema.Janusz Lewandowski (PO) widzi w polskiej premier strażniczkę czystości polskiej rasy, czołowy publicysta "Wyborczej" porównuje polskich zesłańców do imigrantów, a teraz Adam Bodnar dorzuca udział narodu polskiego w Holokauście. Standardem są już żale PO i .N wylewane w Brukseli na dyktatorskie rządy PiS w kraju. Ale to wszystko nie działa tak jak powinno.Elektorat antypisowski jest niezwykle podniecony i wzburzony, ale żeby tkwić pod Trybunałem Konstytucyjnym w kolejnym proteście to już dla niego zbyt wiele. Jak go  wyprowadzić na ulice, jak odpędzić od grilla, przecież PiS chce nas wykończyć. 

Lemingi, słabo lub  wcale, nie reagują, owszem, są agresywne bardziej niż kiedykolwiek, a bredzą tak, że "Fakty" TVN to przy nich  skarbnica prawdy i umiaru. Pewna Pani Profesor (bardzo utytułowana) - kobieta światowa, czytająca na co dzień  "New York Times", "The Guardian" i Politico.eu z pełnym przekonaniem mówi o tym, że za zamachami w Paryżu i w Londynie stoi polski wywiad wojskowy, który ulokował  swoich agentów w ISIS - dokładnie 40-tu. Nie dopuszcza żadnej polemiki, tak jest, to się dzieje.Ale ani ona ani jej podobni, nie mają jakiejś szczególnej potrzeby, żeby swoją nienawiść do PiS manifestować na ulicach. I opozycja musi jakoś połknąć tę żabę lemingozy - schorzenia, którym sama zainfekowała najprawdopodobniej jedną trzecią mieszkańców Polski, w czasach, gdy miała pełnię władzy. Od roku nie wypaliła żadna manifestacja, z wyjątkiem "czarnego marszu", którego umiarkowany sukces nie był jedynie efektem  antypisowskiej histerii. Nie ma poza tym żadnego lidera. Władek chyba jednak nie, Tusk nie wiadomo, a reszta? Lemingoza - mająca w Internecie już kilka "medycznych" definicji - zbiera swoje obfite żniwo. Choć nie jest wcale tak dobrze, jak sądzi PiS. Buzują się strasznie. 

Nie jestem zapewne jedyną osobą (postrzeganą oczywiście jako straszny pisowiec), która bez zbędnych wstępów od razu dostaje soczystą wiązkę, jak ja mogę nie wiedzieć tego wszystkiego strasznego co się dzieje. W dużych aglomeracjach to zjawisko dość powszechne.Słucham, słucham, wypijam do końca kawę i mówię cześć.Nie polemizuję, bo to nie ma sensu. Lemingi żyją w świecie alternatywnym.Choć nie dzieje się im nic złego, zachowują się tak, jakby pisowskie ZOMO codziennie waliło ich pałami po głowie.Nie dostrzegają nic pozytywnego, a to co dobre to zasługa PO i Tuska.Imigrantów w zasadzie nie chcą, ale popierają brednie Nowoczesnej.Litują się nad dziećmi z Aleppo, ale nawet złamanego centa nie dali na pomoc ofiarom wojny w Syrii. Ich empatia jest mniej więcej taka jak Rafała Trzaskowskiego. Może są wyjątki, ale przeważa szara masa lemingozy, która żyje w absolutnym przekonaniu, że należy do światłej części społeczeństwa, do Europejczyków. "Gorszy sort" to oczywiście tylko taka zgrywa - gardzimy Wami pisowcy! 

Lemingi zachowują się trochę tak jak słynny Lucuś z opowiadania Mrożka, który wpadał do toalety i cały w strachu, ale i pełen buntu, pisał na drzwiach kibla "Precz!". Dziś najróżniejsi Lucusie działają z powodzeniem w sieci. Lemingoza wyklucza raczej budowanie barykad. To stan na swój sposób euforyczny, że jestem taki mądry i piękny, a wokół sama hołota. I do tego mam domek (ale nie taki jak wesoły Romek) i  "ciepłą wodę w kranie" jak za Tuska. Lemingozy, buntem, ładowaniem negatywnych emocji nie da się chyba wyleczyć. Ktoś musiałby porwać te zblazowane i syte tłumy, mieć im coś zupełnie wyjątkowego do powiedzenia. Opozycja musi więc połknąć tę żabę i musi zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli uda się jej wyhodować prawdziwego, nowego Cybę, to poniesie klęskę i nie doprowadzi do żadnego przełomu. PiS będzie rządziło dalej, bo elektorat PO może i chciałby zobaczyć spektakularne nieszczęście, ale tylko na wizji. W realnym życiu ma być mi po prostu fajnie, a jest przecież fajnie. Ale oczywiście, wszystkim pisowcom mówię zdecydowane: -Precz!    

środa, 21 czerwca 2017

Oskarżam Was! Dlaczego nic nie robicie dla uchodźców?


Nie mogłem dłużej milczeć na ten temat. Bo w naTemat.pl o tym nie napiszą, bo się boją, bo są zbyt asekuracyjni i bojaźliwi, bo lubią Andrzeja Saramonowicza i Zygmunta Miłoszewskiego, bo wreszcie dobrze się czują w towarzystwie białych kobiet i białych mężczyzn, a ich zaangażowanie w przyjmowanie do Polski uchodźców nie jest szczere. Rzecz będzie o kinie europejskim, o wielkim upadku sztuki w obliczu wyzwań, jakie stoją przed nami w najbliższych latach. Co robią wielcy reżyserzy i twórcy teatralni dla integracji Europejczyków z milionami nowych, odmiennych kulturowo braci i sióstr, którzy przemoczeni słoną wodą stają na naszym nieprzyjaznym dla nich lądzie? Milczą, trwają w tym swoim burżuazyjnym przekonaniu, że ludzie nadal chcą oglądać filmy takie jak „Cztery wesela i pogrzeb” – przykład sielanki białych i sytych Anglosasów, których jedynym zmartwieniem jest próżna i płytka miłość oraz dobrze dopasowany frak na ceremonię ślubną. Jakie to żałosne. Tyle lat minęło, a my nadal jesteśmy epatowani kinem o problemach i troskach bogatych menedżerów i ich kochanek. A żyjemy przecież z muzułmanami. Nie ma ich na wielkim ekranie, nie ma wzruszających historii o romansie Ramiza i Magie. Teraz do rzeczy.


Co to niby tak przeszkadza zachodnim twórcom, by na kanwie sukcesu kasowego filmu „Cztery wesela i pogrzeb” (4WiP) stworzyć nową, piękną historię o prawdziwej i głębokiej miłości z cudownym zakończeniem i spełnieniem? Niech to będzie nawet podstarzały Hugh Grant. Pracuje w sklepie jako sprzedawca Mike. Codziennie przychodzi do niego po zakupy okryta  czadorem i kindżabem piękna Dżamila. Jest samotna, bracia pracują na budowie, a ona zajmuje się domem. Mike zakochuje się w niej, w jej aksamitnym głosie, ruchach, w jej tajemniczości. Chciałby zobaczyć jej twarz, ale to niemożliwe. Widzi tylko ciemne, piękne oczy. Po trzech miesiącach ona zgadza się, żeby razem napili się herbaty. Czterech braci Dżamili wyraża zgodę, by poznała bliżej angielskiego sprzedawcę. On poznaje jej rodzeństwo. Widzi jak ciężko pracują w Londynie przy budowie nowej linii metra. Ale jeden z nich – Abbas - wydaje się mu podejrzany. Okazuje się, że wpadł w sidła ISIS. Przekonuje go, że terroryzm jest zły, że, owszem, raj jest na pewno wspaniały, kiedy wysadzi się już w powietrze, ale ma piękna siostrę, którą on bardzo kocha i chciałby bardzo, żeby dożył jej ślubu. Abbas porzuca ISIS, a wtedy Dżamila zakochuje się bez pamięci w Mike`u. Bracia chcą pomóc przyszłej młodej parze i budują im nowy dom, a oni, szczęśliwi, biorą ślub. Mike może wreszcie zobaczyć piękną twarz Dżamili, ale widzowie poznali ją wcześniej, kiedy samotnie czytała Koran, w swoim małym, skromnym pokoiku. Może ją zagrać Amina Al. Alam – słynna arabska modelka. Bracia są szczęśliwi, czują, że można jednak integrować się w nowej ojczyźnie i trzech z nich poślubia Laurę, Sandy i Jessy. Niestety, jeden z braci ginie w incydencie na stacji metra. Są wstrząśnięci, ale żyją dalej w spójnym, wielokulturowym społeczeństwie. Mike zostaje kierownikiem sklepu, a Dżamila rodzi mu piątkę dzieci. 4WiP 2 gotowe. Kurtyna.                     


Dlaczego wspomniałem na wstępie o Andrzeju Saramonowiczu i Zygmuncie Miłoszewskim? Bo marnują swój talent uczestnicząc w tej ponurej politycznej masakrze, jaka ma miejsce w Polsce. Jako artyści są powołani do wyższych celów. Demokracja jest zagrożona, demokracji już nie ma, ale sztuka jest jedynym orężem, zdolnym do pokonania „klerykalno – kupieckiej prowincji”. Ci dwaj wielcy ludzie są nam teraz potrzebni na odcinku kultury, a nie na barykadach! Nie w więzieniu! Niech stworzą wielkie dzieło, niech przełamią to nowobogackie, burżuazyjne kino, które dostrzegamy w filmie „Lejdis”. Sprawne, prawdziwe, wciągające, ale przy tych wyzwaniach, które stoją przed nami, bałamutne i sekciarskie. Taka historia. Sebastian (Borys Szyc) jest kibolem i narodowcem, prawie faszystą, ale uwodzi swoimi czarującymi obietnicami piękną i kruchą Sarę (Magdalena Cielecka). Pobierają się, mają dwójkę dzieci, ona pracuje w perfumerii. Pewnego dnia przychodzi do niej na zakupy Omar, syryjski uchodźca. Jest architektem zakochanym w muzyce  Chopina (copyright by Jarosław Gugała). Zakochuje się w nim bez pamięci, bo nie może już dłużej słuchać rasistowskich tekstów męża. Kiedy jest sama, żeby odreagować, ogląda w małym pokoiku  wiadomości TVN24. Teraz już wie, jaka była głupia, jak zmarnowała sobie życie. Spotyka się potajemnie z Omarem, razem słuchają koncertów fortepianowych Chopina i są szczęśliwi. Seba (Borys Szyc – przypominam) o wszystkim się dowiaduje. Chce najpierw zabić Sarę, a potem Omara. Napięcie sięga zenitu, widz spodziewa się najgorszego. I wtedy, w poniedziałkowy, słoneczny poranek, do perfumerii przychodzi Sergiusz (Daniel Olbrychski), wolontariusz z Fundacji Batorego. Widzi, że Sarę coś bardzo smuci, więc pyta, co się dzieje. Tak samo jak wielu innych smutnych ludzi na ulicach Warszawy, którzy w tej dusznej atmosferze nie mogą już oddychać. Wszystkim pomaga.


Kiedy Sebastian przygotowuje się do zbrodni Sergiusz zaskakuje go w opuszczonym magazynie na Pradze. Uspokaja go, siadają razem na starej drewnianej skrzynce i zaczynają rozmawiać. Seba słucha z coraz większym zdumieniem jak oszukiwała go TVPiS. Wie, że nie odzyska już Sary, że musi się pogodzić ze stratą, ale wini za to tylko siebie. I PiS, i Jarosława Kaczyńskiego. Po rozwodzie, Sara przechodzi na islam i bierze z Omarem ślub w meczecie. Sebastian (Borys Szyc – przypominam) chce odkupić  swoje winy i przystępuje do ruchu Obywatele RP. Potrzebują takich jak on – silnych, wysportowanych i zdecydowanych na wszystko. Tam poznaje Władka Frasyniuka. Jest nim zafascynowany. Razem przygotowują akcję odbicia parlamentu. Sara (Magdalena Cielecka) rodzi Omarowi piątkę dzieci. Żyją cudownie, w zgodzie i harmonii. Seba przynosi im co niedziela białe róże i opowiada o planach nowej, wielkiej partii socjalliberalnej. Kiedy zapada wieczór przenoszą się w świat etiud Chopina. Prawie koniec. Jednak, kiedy zamyślona Sara wychodzi do kuchni po świeże truskawki, Omar pochyla się nad Sebastianem i mówi z tajemniczym uśmiechem na twarzy: - W przyszłym tygodniu, drogi bracie, przyjeżdża do Polski na stałe moja siostra Ajsza. Kurtyna.

                   

wtorek, 20 czerwca 2017

Polscy imigranci na Syberii - narracja Pawła Wrońskiego z GW


Redaktor Paweł Wroński, prawdziwy chart politycznej poprawności z „Gazety Wyborczej” nie jest trollem internetowym, nie jest jakimś tam marnym dziennikarzyną, nie jest też z pewnością szambem, które precyzyjnie ostatnio zdefiniował Tomasz Lis. To publicysta pełną gębą. We wpisie zamieszczonym na Twitterze, sugeruje jednoznacznie, że pomoc na miejscu uchodźcom z obozów w Libanie czy w Syrii to utopia. Czyni to w bardzo specyficzny sposób: Polskim imigrantom na Syberii w czasie II WŚ powinno się pomagać na miejscu.: )”*


Jest oczywiście tak, że można i trzeba pomagać ofiarom wojny w Syrii, które dziś nie mają gdzie mieszkać, są bez środków do życia, ale nie szturmują Europy i nie chcą opuszczać swojej ziemi. Pomagają im na bieżąco polski rząd, polski kościół, organizacje humanitarne. Redaktor Wroński wie o tym doskonale, sięga jednak do czasów odległych, do polskiej Golgoty Wschodu, do morderczych deportacji, żeby udowodnić swoje racje. Szyderczo - to najdelikatniej powiedziane. Czytających ten wpis trafia dosłownie szlag. Padają mocne słowa pod adresem jego autora, na przykład: „bydlę”. Inni piszą: Szok! Szokujące! Paweł Wroński pochodzi z redakcji gazety trzymającej się ponoć najwyższych, bo europejskich standardów dziennikarstwa, nie może być więc mowy o pomyłce, o jakimś niezrozumieniu tematu. No bo sens tych słów nie wymaga nawet interpretacji. Tak jak w czasach II WŚ nie można było pomóc zesłańcom na Syberii, tak i teraz nie można realnie pomóc ofiarom wojny syryjskiej, tam na miejscu, trzeba ich - trzymając się logiki Pawła Wrońskiego - zabrać do nas, do Polski. Z tej nieludzkiej ziemi. To bez znaczenia, że Polaków, z ich ojczyzny, deportowano w bydlęcych wagonach na Syberię pod groźbą kary śmierci tam, gdzie nie chcieli być. Syryjczycy z obozów w Libanie są nadal u siebie, są razem, w sowim kręgu kulturowym.


To prawda, że kraj jest częściowo zrujnowany, że część ofiar wojny uciekła do Europy. Ale większość Syryjczyków czeka przede wszystkim na pokój, na zakończenie konfliktu. Zaledwie 5% tak zwanych uchodźców, którzy dotarli do Europy, pochodzi z Syrii, a i tak nie ma pewności, czy wszyscy ci Syryjczycy przybyli właśnie stamtąd, czy są nimi naprawdę. Paweł Wroński decyduje za nich, wie lepiej, co jest czymś normalnym dla środowiska Wyborczej, które zawsze chciało decydować za nas – i przed i po 1989 roku. Które od zawsze uczy nas poprawnego myślenia i odpowiednich zachowań. Stosując rozumowanie Pawła Wrońskiego, mamy się zachować wobec Syryjczyków tak jak wobec Polaków zachowało się sowieckie NKWD, mamy ich siłą wywieźć z ojczyzny do Polski i zatrzymać tu, bo tak chce czołowy publicysta europejskiej gazety. Bo tylko wtedy  będzie można powiedzieć, że zachowaliśmy się humanitarnie. Humanitaryzm na siłę, pod przymusem. Może zdziałał tu jakiś genotyp kulturowy? Absurd tego rozumowania jest oczywisty, ale o tym Paweł Wroński wie doskonale. 


I właśnie dlatego, żeby to jeszcze mocniej wybrzmiało, uderza w polską pamięć, posługując się instrumentalnie losem syryjskich kobiet i dzieci, posługując się z premedytacją tragicznym losem setek tysięcy Polaków, których zagłodzono  na śmierć albo zamordowano. Właśnie dlatego polskich zesłańców nazywa imigrantami. Tylko po, by wywołać w nas negatywne emocje, by jeszcze bardziej je podkręcić, by w końcu ktoś nie wytrzymał. To działanie celowe, przykład  cynicznej wojny ze wszystkim co zajmuje szczególne miejsce w naszej tradycji  historycznej. Będziemy Was ranić, obrażać i prowokować. Niektórzy Sybiracy żyją, więc jeszcze lepiej. Jeszcze bardziej boli, o to właśnie chodzi. Pokazać zachodnim mediom polską premier jako antysemitkę, więcej, postawić ją w roli strażniczki czystości polskiej rasy (!), a więc faszystki,  jak to raczył wypluć z siebie europoseł z PO Janusz Lewandowski. I jest po tamtej stronie aplauz, jest szum, jest wiele „polubień”. Powiem więcej, gwałtowne reakcje na ohydne wpisy i oszczercze tezy, tych ludzi podniecają, są dowodem, że ich walka z polskością nie idzie na marne. 

Niestety, po Smoleńsku doszło do ostatecznej moralnej degrengolady ludzi, którzy wtedy stanęli po stronie Rosjan, po stronie kłamstwa, którzy milczeli, gdy szydzono z cierpienia  rodzin ofiar katastrofy, Dziś ze spokojem mówią, że można było od razu wszystkich razem, do jednego dołu, bo wiadomo było, że wszystko zostało pomylone. Wszyscy wiedzieli – mówi Bronisław Komorowski, zapewne szczerze. To jest całkowity upadek, a im głębszy, tym więcej mamy na co dzień  - agresji, prowokacji, zimnej gry przeciwko Polsce. Z nadzieją, a może nawet z pełnym przekonaniem, że dojdzie w końcu do odwetu, na który ci ludzie  czekają, którego skrycie pragną. Wielu Polaków jest znieczulonych praniem mózgów, jakie im zrobiono po 1989 roku, przestali się dziwić, że się nie dziwią, kiedy były prezydent RP mówi o pomieszanych szczątkach ludzkich z taką obojętnością jakby to dotyczyło bałaganu w jego garażu. Od początku wiedzieliśmy – taki jest ich przekaz. To prawda, od samego początku wiedzieliśmy mniej więcej kto nas zdradził, teraz główni aktorzy wychodzą na scenę. Cyngle przygotowują jedynie grunt pod finał. 

*https://twitter.com/PawelWronskigw/status/876890460710686721



poniedziałek, 19 czerwca 2017

Długo oczekiwana lista Frasyniuka

Może być naprawdę gorąco w najbliższych miesiącach. Kiedy już Donald Trump wyjedzie z Polski, PiS zacznie „czyścić” wymiar sprawiedliwości, dojdzie też zapewne do fali aresztowań wielu, bardzo wielu ludzi. Groza. Nie rozumie tego ani Grzegorz Schetyna, ani tym bardziej lekkoduch Ryszard Petru. Dlatego intelektualna opozycja, wytrawna i czujna,  słusznie stawia na legendę Europy, twórcę polskiej wolności Władysława Frasyniuka. Udzielił on wywiadu dla opiniotwórczego dziennika „Newsweek”, z którego dwie informacje są najważniejsze: Frasyniuk ma już gotową listę liderów nowej partii i jest do jej dyspozycji 24h, jak tylko ona powstanie. Ma to być, co ważne, formacja wolnościowa i socjalliberalna, czyli taka, jakiej teraz oczekuje większość Polaków. Taka, jakiej oczekiwali z wytęsknieniem Francuzi, głosując powszechnie na Macrona i jego En Marche.


I teraz sami liderzy. Z Platformy mocna drużyna: Joanna Mucha, Borys Budka i Rafał Trzaskowski, a więc, w kolejności: Ministerstwo Zdrowia, MSZ i MF. Niektórzy zawyją: taki trudny resort. Ale tylko Joanna Mucha wie jak szybko zlikwidować kolejki do lekarzy, szczególnie emerytów i rencistów. Borys Budka jako minister spraw zagranicznych to zapora nie do przebycia. Świetny mówca, błyskotliwy i opanowany, nieustępliwy, a tego nam trzeba w trudnych rozmowach z maruderami Europy, kiedy znajdziemy się w elitarnym kręgu pierwszej prędkości. I do tego wzbudza powszechną sympatię. Rafał Trzaskowski jako surowy strażnik państwowej kasy – tego nie trzeba chyba tłumaczyć, temat jest znany. Władysław Frasyniuk docenił też Nowoczesną, potykającą się nieustannie o swojego niesfornego lidera Ryszarda Petru. Czas skończyć z tą żenującą sytuacją – Petru musi odejść. Legenda „Solidarności” wskazała na dwie wyjątkowe kobiety: Joanna Scheuring – Wielgus i Katarzyna Lubnauer. Ministerstwo Kultury i  Ministerstwo Spraw Wewnętrznych - tak to trzeba ułożyć. JSW ma zapał, ma wizje, a bez wizji nie będzie wielkiej, europejskiej kultury w Polsce. Jej aplauz dla „Klątwy” to najlepsza przepustka do tego urzędu. Zamiast Mariusza Błaszczaka właśnie Katarzyna Lubnauer – precyzyjna, doskonale znająca policyjne statystyki, czyli ktoś, kto interesuje się bezpieczeństwem nie do dziś, kobieta pogodna, ale pryncypialna, takiego ministra potrzebuje Polska.Dziś po raz kolejny przekonała wszystkich Polaków, że nie uchodźcy tylko liczba wypadków drogowych powinna budzić w nas grozę.




Władysław Frasyniuk nie pominął oczywiście polskiej, ale i europejskiej, rzecz jasna,   lewicy: Barbara Nowacka i Robert Biedroń. Znowu strzał w dziesiątkę, absolutnie dwójka najwytrawniejszych polityków po lewej stronie. Barbara Nowacka może objąć każdy resort, ale nowe Ministerstwo Przyszłości byłoby ukoronowaniem jej kariery politycznej. Jeśli chodzi o obecnego prezydenta Słupska, sprawę trzeba skrupulatnie przemyśleć, ponieważ w perspektywie są wybory prezydenckie. Jeśli Władysław Frasyniuk nie będzie w nich kandydował, jeśli zrezygnuje, z racji nowych europejskich obowiązków, sam Donald Tusk, to Robert Biedroń powinien objąć fotel w ministerstwie skazanym na sukces, tak, by łatwiej było mu potem ubiegać się o urząd Prezydenta RP. Ministerstwo Środowiska jest w tym przypadku doskonałym rozwiązaniem. Wystarczy nic nie wycinać, niech wszystko rośnie, mniej zajmującego zadania chyba nie ma. Lista Frasyniuka jest oczywiście niepełna, nie można zdradzać wszystkich szczegółów, choć są pierwsze przecieki. Tomasz Lis zapewni wreszcie obiektywny przekaz w TVP – koniec szamba. Jacek Żakowski zostanie koordynatorem służb specjalnych, od dawna się o tym mówiło, więc to żadna niespodzianka. Dzień wolności się zbliża. Mobilizacja kręgów artystycznych jest imponująca. Ale nie ma tak hej hop i już. Władysław Frasyniuk nie zrobi tego wszystkiego za Was. Będzie partia, to chwyci za ster i zmiażdży PiS. Grzegorz Schetyna się skończył, Władysław Frasyniuk narodził się na nowo, dla Was, dla Polski, dla Europy. En Marche!

sobota, 17 czerwca 2017

Kłamstwo jako nowy akt założycielski do konfrontacji z PiS



Używamy ostatnio bardzo często słowa nienawiść, opisując nawałnicę manipulacji i kłamstw, które codziennie, z natężeniem nigdy wcześniej w Polsce niespotykanym (nawet w PRL, nawet w stanie wojennym) wrzucane są do przestrzeni medialnej, żeby utrącić zmiany zachodzące w kraju po 2015 roku. Zmiany jak zmiany, nie wszystkim muszą się podobać, więcej nawet powiem, nie powinny się wszystkim podobać, bo to dobrze służy rządzącym. Nienawiść opozycji i wspierających ją mediów do Prawa i Sprawiedliwości, także do środowisk dziennikarskich akceptujących kurs rządu, powoli jednak powszednieje. Ile razy można pisać o tym, że mamy do czynienia z kolejnym przejawem nienawiści, ile razy można powtarzać, że te działania szkodzą Polsce, a nie tylko urzędującej władzy. Prawdę mówiąc, PiS nie był do końca przygotowany, że to zajdzie tak daleko, że walka, a teraz już otwarta wojna  z rządem, a pośrednio także ze wszystkimi, którzy go poprali, będzie tak bezwzględna i cyniczna, bez liczenia się z kimkolwiek i z czymkolwiek, jeśli tylko służy to pokonaniu wroga. Nienawiść ta, jak każdy stan psychiczny, prędzej czy później powoduje zmiany w wyglądzie zewnętrznym, co widzimy naocznie wśród najbardziej zaciekłych liderów opozycji takich jak posłowie Grabiec czy Szejnfeld. Ale w tych dniach doszło coś jeszcze, coś co można postawić w hierarchii szerzenia zła jeszcze wyżej niż nienawiść - to jest obrzydliwość. A ta u ludzi normalnych budzi naturalnie obrzydzenie. By nie być gołosłownym, po kolei.

Słów Beaty Szydło wypowiedzianych 14 czerwca w Auschwitz nie będę już przypominał, znamy je. To było to jedno zdanie, które stało się aktem założycielskim dla dokonania medialnej dintojry na rządzie i na wizerunku Polski, które posłużyło do czegoś, co już nie jest tylko zwykłym kłamstwem i próbą osłabienia Polski, ale właśnie przejawem obrzydliwości, ludzkiego a nie politycznego upadku. Nie da się z tym w zasadzie walczyć, bo kiedy dotyka nas uczucie obrzydzenia, człowiek normalny w takiej sytuacji po prostu odchodzi. Nie polemizuje, no bo jak?




Janusz Lewandowski, poseł do PE, napisał na swoim blogu, że premier Beata Szydło, cytuję: „Wybrała sobie Auschwitz, by wystąpić w roli strażnika czystości polskiej rasy! Trafnie, właśnie w tym miejscu misję oczyszczania narodu z niepożądanych elementów doprowadzono do perfekcji!”* Pisze to człowiek, który od dawna szczuje na Polskę, uważając zapewne w swojej chorej wyobraźni, że szczuje jedynie na PiS. Choć i tu miałbym pewne wątpliwości, czy nie robi tego całkowicie świadomie przeciwko własnemu państwu. Stawia tymi słowami polską premier – to nie przesada - obok takich postaci jak Adolf Hitler czy Adolf Eichmann. To wynika wprost z tego jednego zdania, to jest powiedziane explicite. Cały wpis Lewandowskiego poleca na Twitterze Tomasz Lis, ale pomińmy tu już tego żałosnego człowieka. 


Prof. Jan Hartmann, który prowokuje nie pierwszy raz,  też zareagował. Żąda od premier przeprosin! ”O co, do cholery, chodzi w tej tajemniczo obrzydliwej, diabolicznej wypowiedzi?! Co się tu insynuuje? Jakie miazmaty tu cuchną? Jaka tu pada aluzja? A może żadna?”** – pyta na pozór retorycznie krakowski filozof. Na temat obozu politycznego rządzącego obecnie Polską wypowiada się jednoznacznie, pisząc o nim jako: „wulgarnym środowisku politycznym, rekrutującym się z niższych sfer, z małych miejscowości i ich kupiecko-kościelnych elit”. Daje namacalny dowód pogardy i kulturowego rasizmu wobec społeczności,  w których mieszka większość Polaków. Nie warto rozmawiać z Hartmannem, chyba już nawet nie będzie ku temu okazji. Mnożą się bowiem rozliczne apele (m.in. pisarz Zygmunt Miłoszewski***, reżyser Andrzej Saramonowicz) o jakieś zbiorowe wystąpienie przeciwko rządzącym, z użyciem „każdych dostępnych środków”. Akt założycielski tego nowego buntu starych elit, tak jak powstanie III RP, oparty jest na kłamstwie, tym razem z cynicznym wykorzystaniem takiego miejsca jak Auschwitz. Mocniej i głębiej sięgnąć już nie można było. Niemcy, po tekstach Jana Hartmanna i Janusza Lewandowskiego mogą się w zasadzie poczuć rozgrzeszeni, są nowi oskarżeni. I choć cała sprawa, ta wielka histeria i parada kłamstw, nie ma oczywiście takiego oddźwięku za granicą jak to relacjonują pilnie małżeństwo Lisów czy familia różnych Grabców, to nie można absolutnie lekceważyć tego co się stało, bo dla obozu przegranych jest to ich nowy akt założycielski, który ma zmobilizować siły społeczne do rozprawienia się z Polakami, którzy głosowali na Prawo i Sprawiedliwość, a nie tylko z samym rządem. To jest prosta droga do konfrontacji.             




*http://januszlewandowski.natemat.pl/210549,jeszcze-troche-i-swiat-uwierzy-w-polskie-obozy-zaglady
** http://hartman.blog.polityka.pl/2017/06/15/beato-szydlo-przepros-poki-czas/
*** http://wpolityce.pl/polityka/344661-amok-miloszewski-wzywa-do-walki-z-rzadem-obowiazkiem-kazdego-patrioty-jest-uzywanie-kazdych-dostepnych-srodkow

czwartek, 15 czerwca 2017

Donald Tusk gra oficjalnie przeciwko Polsce



Donald Tusk zasługuje na obszerną "biografię", biografię zdrady. Bez emocji, bez inwektyw, bez komentarzy, wystarczą fakty i definicje. Wystarczą paragrafy i cytaty, zanim jeszcze ujrzymy pełny i prawdziwy obraz zdrady smoleńskiej, afery Amber Gold czy sprzedaży „Ciechu”. Kiedy tylko może, uruchamia przeciwko Polsce nieprzyjazne lub wrogie komentarze, które są owocem jego manipulacji zdarzeniami i słowami. Nie miał powodu, by jednym zdaniem docenić sukces dyplomatyczny Polski na forum ONZ, ale miał powód, by nadać słowom Beaty Szydło znaczenie, które nie ma nic wspólnego z treścią słów wypowiedzianych przez polską premier*. Sam stawia się w gronie osób nieprzyjaznych naszemu krajowi, wręcz wrogich. I ma z pewnością pełną świadomość tego, że tak to będzie odebrane w Polsce przez wielu ludzi, nawet tych, którzy do tej pory byli wobec jego skandalicznych zachowań neutralni. Pozostanie przy nim wpływowa grupa osób, podobnie jak on myślących, zainteresowanych pogrążeniem Polski w chaosie i zdyskredytowaniem jej w oczach Zachodu, pozostanie przy nim zniewolony elektorat TVN. Tyle tylko, że Zachód sam dziś pogrąża się w chaosie, sam dokonuje autodestrukcji, zawieszony w ideowej próżni po odrzuceniu chrześcijańskich korzeni. Polska w tym szaleństwie nie bierze udziału i dlatego jest tak niewygodna dla liberalnych elit. Europa, jako całość, traci z każdym rokiem na znaczeniu - zyskują Niemcy i Rosja. Nic nowego.




Stwierdzenie, że Donald  Tusk nie realizuje ani polskich ani nawet europejskich interesów, a jedynie niemieckie jest truizmem. Dzieje się to już całkiem oficjalnie, bez niedomówień. Na kilka godzin przed głosowaniem na szczycie UE, kanclerz Niemiec powiedziała w Bundestagu, że cieszy się z faktu, że Donald Tusk zostanie szefem RE na drugą cześć kadencji. Ma więc silne wsparcie najsilniejszego gracza w Unii i musi mieć gwarancje, że Niemcy nie opuszczą go w potrzebie. Dlatego, ten tchórzliwy polityk, ma tyle bezczelności w sobie, żeby dyscyplinować polską premier, żeby szkodzić krajowi, z którego pochodzi, który wykorzystał zresztą cynicznie do swojej własnej kariery. Mówienie o Tusku, że jest nadal polskim politykiem to olbrzymie nadużycie. Realizuje w Brukseli scenariusze, które są dla Polski szkodliwe i zabójcze. Stoi na straży kłamstwa smoleńskiego, śląc Panu Laskowi wyrazy najwyższego uznania za odwagę i obronę prawdy z okazji jego urodzin**. O ekshumacjach milczy, a mógłby tu wiele zrobić, by choćby uspokoić nastroje. Wpycha się do polskiej polityki tylko po to, aby szkodzić. Po 2015 roku nie wykonał ani jednego gestu przyjaznego Polsce, choć pełniona przez niego funkcja mu tego nie zabrania. Kontakt z krajem podtrzymuje poprzez podsycanie buntu przeciwko polityce polskiego rządu. Stał się bożkiem dla spragnionych klęski PiS otumanionych wyborców i wielką nadzieją dla jego dawnych partyjnych kolegów, którzy wyraźnie nie radzą sobie sami z wykończeniem rządu. Grają dla niego TVN i GW, nowa, polska odmiana political correctness wciśnięta w stare sowieckie walonki, cuchnące na odległość myśleniem totalitarnym. Teraz, co prawda, tylko na poziomie kulturowym, na poziomie językowym, ale to właśnie na tych poziomach toczy się dziś prawdziwa walka o przyszłość Europy, także o przyszłość Polski.




Nie jesteśmy wbrew lansowanym tezom oazą konserwatyzmu, jakimś mitycznym Ciemnogrodem, to jest tylko ta gęba doprawiona naszemu krajowi. Polska jest liberalna i nowoczesna, ale nie oderwana tak jak Zachód od swoich chrześcijańskich korzeni. Ten balans między tradycją i nowoczesnością może służyć wszystkim Polakom  - zanurzonym w tradycji i tym, którzy sięgają po wzorce liberalne. Rząd Prawa i Sprawiedliwości odrzuca jedynie ewidentne działanie na szkodę Polski, donoszenie, nie zgadza się na dyktat Berlina i Brukseli w sprawach, które zagrażają naszemu bezpieczeństwu i stabilnemu rozwojowi. Tylko tyle. Cała reszta jest polem do dyskusji i dialogu, do politycznego sporu. I tego, jak sądzę, oczekuje obecny rząd od opozycji i od samego Donalda Tuska. Uszanowania polskiej racji stanu. Są to jednak daremne oczekiwania, ponieważ dla Platformy czy tak zwanego Salonu najwyższą racją stanu jest pełna restytucja układu, który został zawarty w 1989 roku. Ten układ nie został jeszcze rozbity, dlatego nadal tak niszcząco działa na polską demokrację i  podejmowane przez PiS próby budowy silnego i sprawnego państwa.       


* https://twitter.com/donaldtusk/status/875029787512799236
** https://twitter.com/donaldtusk/status/875355685667692546 

środa, 14 czerwca 2017

Bezprzykładny atak na premier Beatę Szydło

Sankcje nałożone na Polskę za nieprzyjmowanie imigrantów? - nie, to nie działa. Tego nie podbijamy, bo to nieskuteczne. Ale mamy świeżutką wypowiedź premier Beaty Szydło z byłego niemieckiego obozu w Auschwitz, w której mówi między innymi o tym, że dziś, w tych niespokojnych czasach, Auschwitz, to wielka lekcja, że trzeba  uczynić wszystko, aby chronić życie i bezpieczeństwo swoich obywateli. Wystąpienie miało miejsce  w 77 rocznicę pierwszego transportu 728 Polaków do obozu. Dla czyhających to oczywiste, że Beata Szydło nawiązała  w ten sposób do uchodźców, a więc wykorzystała  Holocaust, żeby załatwiać swoje brudne pisowskie interesy w sprawie nieprzyjmowania spragnionych naszej cywilizacji i kultury imigrantów. Adres oczywisty - USA. Uruchamiamy na miejscu falę nagonki i oburzenia w sieci i już po kilku godzinach na stronach internetowego wydania "Washington Post", Vanessa Gera,  korespondentka AP relacjonuje, z jak wielką falą krytyki spotkała się wypowiedź polskiej premier.* Pod tekstem, przynajmniej na razie, jeden komentarz - z Polski, krytykujący...  Tomasza Lisa -  chyba za jego wpisy na ten temat. I rzeczywiście, dyżurny czujny o wystąpieniu premier wyprodukował 8 tweetów, ale na polskim TT. Temat podejmuje - co chyba nikogo nie dziwi - Radosław Sikorski, który w odpowiedzi na tweet "Poszło w świat" pisze, że "potem mogą sobie wydawać setki milionów na promocję Polski". Krótki zabieg, szybki efekt, machina działa. Warto dodać, że informacja korespondentki AP była umiarkowana jak na amerykańskie MSM (mainstream media). Jak to komentować? Czy w ogóle komentować?

Być może premier Szydło miała na myśli zagrożenia jakie wiążą się z rosnącą falą terroryzmu, być może. To znaczy, że nie ma dziś zagrożenia prawdziwą wojną cywilizacji? Że ludzie się nie obawiają radykalnego islamu? Że każdy huk, strzał w zachodniej metropolii wywołuje panikę, że panuje strach, że we Francji jest stan wyjątkowy? Że to jedno zdanie polskiej premier (w wersji "Newsweeka" pisowskiej) jest nadużyciem pamięci ofiar Holocaustu, ale przecież i polskich ofiar? Zagrożenie globalnym konfliktem jest realne, zagrożenie jeszcze większym nasileniem się ataków terrorystycznych jak najbardziej prawdopodobne. Polsce nie udało się obronić w 1939 roku własnych obywateli przed masowymi mordami, Europa nie uchroniła  Żydów od zagłady dokonanej przez niemieckich zbrodniarzy. Z wystąpienia premier Beaty Szydło w Auschwitz odczytano to co chciano odczytać, bo celem jest zniszczenie rządu Prawa i Sprawiedliwości za wszelką cenę. Do tego bezprzykładnego nadużycia i wyjątkowo obrzydliwej manipulacji dołączyli  Donald Tusk i Grzegorz Schetyna. Zdaniem Tuska "takie słowa, w takim miejscu nigdy nie powinny paść z ust polskiego premiera"**, a dla Schetyny to hańba***. Pod artykułem w "Washington Post" jeden komentarz, a w Polsce setki obrzydliwych wpisów, których nie da się w ogóle cytować. Taką mamy teraz narrację. Do Prawa i Sprawiedliwości musi dotrzeć jasny sygnał: od 10 czerwca br  jesteśmy na wyższym, jeszcze bardziej perfidnym poziomie wojny politycznej  o przyszłość  Polski.             


*https://www.washingtonpost.com/world/europe/at-auschwitz-polish-leader-appears-to-defend-migrant-stance/2017/06/14/a9afe71c-510e-11e7-b74e-0d2785d3083d_story.html?utm_term=.c6f10dc45541#comments

**https://twitter.com/donaldtusk/status/875029787512799236

***https://twitter.com/SchetynadlaPO/status/875043917649104897

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Z cyrylicą na demokrację - taki finał Frasyniuka

Historia „Solidarności” lat 80- tych jak dotąd nie została porządnie spisana. Wszyscy mieli pseudonimy, byli głęboko zakonspirowani, wszystko było tajne i szlachetne, a „radykałowie” nie przystąpili do historycznego porozumienia w Magdalence, więc mamy to co mamy, czyli kilka nazwisk, które są symbolem obalenia komuny. Tyle tylko, że komunę w Polsce obalano razem z komuną, więc w zamian ta komuna uwłaszczyła się na majątku narodowym, a bohaterowie opozycji demokratycznej, którzy mieli paskudne epizody w stanie wojennym i w czasach PRL-u, uniknęli rozliczenia za współpracę z SB. W ten sposób, po 1989 roku mieliśmy prezydenta, premiera i ministrów TW, wiele autorytetów TW, a nawet  finansowanie młodziutkiej partii z niemieckiej kasy. Ludzi, którzy podważali porozumienia Okrągłego Stołu zepchnięto na margines życia politycznego i społecznego, żeby nie przeszkadzali w realizacji wielkiego projektu neokomuny demokratycznej. Władysław Frasyniuk walczył z systemem, jest do dziś jedną z takich, ponoć nieskazitelnych postaci, którą  teraz wystawiono na cokół i powiedziano: patrzcie i podziwiajcie! „Jeb..ć PiS” napisane cyrylicą, przypięte do klapy marynarki, ma jak rozumiem Frasyniuka tylko uwiarygodnić, że on jest w stu procentach nasz i właśnie takiego lidera teraz  potrzebujemy, który neokomunę uratuje. No to z nim już się nie uda, mieliście na to jakieś 48 godzin. Minęło, nowe tematy walą się na głowę, więc kolejny niewypał. Halo! Wracają uchodźcy i sankcje.


Ale przecież wystawiono do walki z PiS legendę. Człowieka, który mówi widzom TVN jak  żyć, co robić w sytuacji, gdy pisowski reżim niszczy Polskę. Nie poderwał jednak tłumów, poza Joanną Scheuring – Wielgus, której nie aresztowano nawet w dziale zagranicznym „Gazety Wyborczej”. Frasyniuk - bohater jednodniowy, jednodniowy cyrk i jednodniowa zadyma, bez ciągu dalszego. Pal sześć te mandaty, to pikuś, ale przez tę miesięcznicę popularny „Władek” przyciągnął uwagę nie tylko swoich wielbicieli. Padają pytania o oskarżenia jakie pod jego adresem wysunął były zięć, o błyskawiczny start jego biznesu po 1989 roku, i to może nie być koniec tych dociekań. Mnie to nie interesuje, mnie interesują bardziej takie drobne symbole jak ta cyrylica na klapie. Co ten facet ma w głowie? Owszem, potrzebujemy mitów, mity podnoszą nas na duchu, bo jak ktoś tam dał się skusić za Jaruzela na współpracę z SB, to zawsze jednak możemy powiedzieć: ale Władek to był gość, on się nie dał złamać. Nie znam Frasyniuka, jego podziemnych działań, dużo więcej wiem, jak podziemie działało na Mazowszu i Pomorzu Zachodnim. I mogę z pełną odpowiedzialnością napisać, że  zdecydowana większość ludzi, którzy narażali się na co dzień na represje, aresztowania wypadła po 1989 roku z obiegu. Jeśli ktoś nie przystąpił do Salonu, wynocha! Wbrew pozorom, nikt się nimi specjalnie nie przejmuje, bo wytworzył się nowy układ, minęły długie lata, oni są starzy, nie mają siły przebicia, co najwyżej uhonoruje się ich Medalem Wolności i Solidarności. Za to ci, którzy mają w swoim życiorysie paskudny skrót TW, czują się świetnie i pouczają nas czym jest prawdziwa demokracja. No tak na razie jest, niestety.



Nie przekonują mnie te nagłe wolty niektórych byłych działaczy „S” czy dawnej opozycji, którzy nagle maszerują po Warszawie z ich oprawcami. To nie jest, tak po ludzku, normalne. Mogę spotkać się dziś z kolegą, który był TW, mogę z nim rozmawiać, to nie problem. Taka historia. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych pojawiło się podziemne wydawnictwo, które drukowało książki w twardej oprawie i w obwolucie. Szał. Zamówienia z Warszawy, Krakowa i Poznania szły pełną parą. Po 17 latach dowiedziałem się, że jego szef był tajnym współpracownikiem SB. Wycofał się z życia publicznego. Nie sugeruję, że ci, dla których  pułkownik Mazguła jest dzisiaj towarzyszem walki z PiS, mają takie brzydkie karty w swoich życiorysach. Uważam jednak, że źródło ich kompromitujących zachowań tkwi w latach osiemdziesiątych. Że właśnie wtedy, w jakimś momencie, zostali wciągnięci w nowy układ neokomuny i wcale nic nie musieli nic podpisywać, więcej, mogli doświadczyć aresztowań i represji. A potem jednak, z nieznanych nam do końca powodów ulegli w końcu mitowi budowy nowego demokratycznego państwa we współpracy z byłymi komunistami i agentami bezpieki. W końcu Czesław Kiszczak został mianowany człowiekiem honoru. Tak długo, jak nie zostaną odkryte głęboko skrywane tajemnice lat osiemdziesiątych, tak długo wielu z nas będzie się dziwiło, jak to możliwe, że ludzie „S” zdradzają dawne ideały, bratają się z esbekami, zakrzykują wołanie o spokój części rodzin smoleńskich. Prowokują do starć ulicznych, do przelewu krwi. Może po prostu jest tak, że komuna, z którą walczyli, nigdy nie była dla nich największym wrogiem, nie esbecy, nie PZPR, nie Jaruzelski, tylko... no właśnie kto?

sobota, 10 czerwca 2017

Stalinowska reaktywacja i cham na antenie

Jeśli ktoś sądził naiwnie, że Platforma i Obywatele RP spuszczą z tonu, zatrzymają swój pochód nienawiści - i do PiS, i do samego państwa, to od dziś, poprzez dwa symboliczne zdarzenia, nie może mieć już żadnych złudzeń, że właśnie teraz zaczyna się walka z użyciem wszelkich, najbardziej chamskich chwytów, z użyciem przemocy i łamaniem prawa. Spektakl pychy i buty, jakim popisał się dziś w studiu "Wiadomości" TVP poseł PO Michał Szczerba* to jednak novum, to jednak coś zupełnie wyjątkowego, zresztą bardzo zgranego w czasie z tym, co działo się na Krakowskim Przedmieściu, czyli z ewidentną próbą doprowadzenia do rozruchów ulicznych przez Obywateli RP.  Przepraszam  za porównanie, ale politycy PiS chodzą do studiów TVN trochę jak pokorne cielęta na rzeź, co wynika po prostu z zachowania przez nich pewnych standardów przyzwoitości. Żaden z posłów PiS nie drze ryja (bo innych słów nie można tu użyć) na prowadzącego tam program, nie rozwala dyskusji, nie obraża dziennikarza, nie zakrzykuje go, nie zadaje mu dziesiątek pytań, innymi słowy zachowuje się porządnie. Michał Szczerba dał w TVP popis wyjątkowego chamstwa, do tego łgał, że Donald Trump nie przyjeżdża do Polski na zaproszenie Prezydenta Andrzeja Dudy, czym przebił TVN, a to sztuka. Chciał też pisać własny scenariusz programu, zachowywał się gorzej od największego prostaka. Po prostu brak słów. Bronił Obywateli RP  którzy stali się już sojusznikiem, wręcz "zbrojnym" ramieniem PO. I będzie jeszcze gorzej, bo wszystko inne zawodzi. I ja się pytam, kiedy polski Kościół Katolicki odniesie się do makabrycznych ekshumacji, do zakłócania miesięcznic w sposób, który już nie tylko jest niezgodny z prawem, ale także jest przejawem agresji przeciwko religii.Wielu ludziom miesięcznice mogą się nie podobać, nawet niektórym hierarchom, ale tych, którzy biorą w nich udział, w tym bliskich ofiar Katastrofy Smoleńskiej trzeba bronić. 


Warto także w końcu postawić pytanie, po co TVP zaprasza do studia osoby, których jedynym celem jest draka na antenie, a nie udział w dyskusji. To nie dzieje się przecież od wczoraj. W związku z tym, szefostwo TVP powinno wystąpić o krótką i konkretną rozmowę z PO, czy zamierzają skończyć z uprawianiem chamstwa na wizji.  Bo jeśli nie, to taki polityczny pluralizm, do którego zobowiązana jest ustawą TVP mija się z celem. Po raz pierwszy od pięciu lat, od kiedy publikuję teksty w sieci,  używam wobec osób publicznych takich  słów jak cham, ale zamienników tu nie ma. Krzysztof Ziemiec był w "rozmowie" z tym godnym pożałowania człowiekiem wręcz aniołem, choć miał prawo wywalić Szczerbę ze studia.Bycie chamidłem nie jest specjalnie trudne, więc być może dlatego tak łatwo przychodzi to niektórym "politykom" PO. Bo prawdziwymi politykami nie są na pewno. W trakcie cyrku, który odstawił w studiu TVP poseł hejter, Obywatele RP wyli do zgromadzonych: "Do kościoła!  Do kościoła!". Jeśli to nie jest stalinowska reaktywacja, to cóż to jest innego? Policja ściągała tych opętanych ludzi z bruku, ale jutro zdjęcia "masakry" "pokojowego protestu" obiegną rodzime media i zagraniczne agencje. Bo jest okazja, okazja do tego, żeby narozrabiać przed wizytą Trumpa  w  Polsce, a może nawet ją zablokować - o tym marzą. Marzą,  żeby obrzydzić Polskę, która powoli pnie się do góry w każdej dziedzinie. Jarosław Kaczyński ma całkowitą rację, kiedy mówi o wpływach obcej agentury w Polsce. Ona też się mobilizuje, bo kończy się paliwo polityczne opozycji, zwykłe środki propagandowe, takie jak manipulacja, codzienne kłamstwa, polityczna hucpa - to wszystko nie działa odpowiednio skutecznie na wyborców. PiS trzyma się mocno, więc sięgają po zachowania gangsterskie. Tak jak nigdy w ostatnich latach, potrzebny jest tu głos Episkopatu Polski, bo sytuacja wymyka się spod kontroli, a państwo nie może dalej się cofać i nadstawiać drugi policzek. I to wszystko ma miejsce w sytuacji, gdy nastroje społeczne są dobre, gdy Polska się rozkręca i staje się autentycznie ważnym partnerem politycznym dla największych państw globu. Nie wolno popsuć tej historycznej szansy, jaką Polska teraz dostała. PiS nie przemówi do rozumu Schetynie, jest więc ktoś inny?              

*https://vod.tvp.pl/website/gosc-wiadomosci,27749465 

P.S. Już po napisaniu tekstu, dotarła do mnie informacja o zatrzymaniu Władysława Frasyniuka. A dziś rodziny smoleńskie apelowały o spokój, także do niego. 

"Samotny" kapłan biznesu ks. Kazimierz Sowa

Był (jest) w Polsce podział na kościół „łagiewnicki” i „toruński”? Ponoć to wymysł. Jednak to, co dziś usłyszeliśmy z ust księdza Sowy w TVP INFO świadczy ewidentnie o tym, że w samym kościele (zdaniem kapłana) była część hierarchów, którzy przynajmniej w tamtym czasie, za rządów PO/PSL, byli „normalni” i sprzyjali władzy, oraz biskupi „świry”, którzy szli pod prąd, zamiast dogadywać się z Tuskiem. On sam zresztą powiedział, że „nie będzie się kłaniał biskupom”. Zapewne biskupom „świrom”. Na pozór, jest to tylko pojedynczy  przykład upadku moralnego księdza, który po publikacji nowych nagrań z tej przeklętej knajpy, kończy celebryckie życie w świetle kamer (albo i nie, może zrzuci sutannę). Na pozór, bo zwykły kapłan w tych rozmowach, prowadzi interesy z rządzącymi, zachowuje się jak emisariusz kościoła katolickiego, ważny rozgrywający w biznesie. Instruuje wprost, burzy się, że diecezje przeciwne władzy, dostają wsparcie finansowe państwa. Uspokaja biznesmena Mazgaja, że w sprawie odszkodowania za grunt kościelny on może spać spokojnie, bo nabył go w dobrej wierze. Dużo wie i dużo mówi, właściwie to jest gwiazdą tej imprezy, w której – tak już na marginesie – jest chyba największe natężenie słowa „kur..” ze wszystkich dotychczas opublikowanych nagrań. Do tego mamy niewybredne wypowiedzi na temat Świątyni Opatrzności Bożej – „Stolec Opatrznościowy”, mnóstwo przechwałek, jaką moc sprawczą  ma ksiądz Sowa niemal we wszystkim, co dotyczy ważnych decyzji personalnych w państwie. Już wiadomo, że Ryszard (Petru – red.) jako prezes ważnej spółki „ma zapier.....ć.”.  Jeśli jest coś szokującego w tych nowych rozmowach „ważnych Polaków”, to nie język i kulisy polskiej polityki, bo te już znamy z „kamieni kupy”. Po raz pierwszy pojawia się jednak w nich kapłan, który nie jest przecież biskupem, ważnym hierarchą, tylko zwykłym księdzem. Owszem, brylującym w mediach, uwielbianym  przez TVN, krążącym po salonach stolicy, udzielającym się na lewo i prawo, wskazywanym nawet jako autorytet, bezstronny obserwator, który z pozycji prawd wiary patrzy na świat polityki i wydaje wyroki. Jakie one były to też wiemy – PiS jest straszny, PiS jest zły.





Episkopat Polski ma teraz zmartwienie, szczególnie po dzisiejszej, sobotniej publikacji nowych  nagrań. Nie jest ono jakieś wielkie, bywały trudniejsze momenty dla kościoła po 1989 roku. Sam koniec kariery świeckiego decydenta w sutannie nie załatwia jednak sprawy. Wiele pytań pozostaje otwartych i bez odpowiedzi. Nie jest bowiem możliwe, żeby szeregowy ksiądz, tak zupełnie sam z siebie, w instytucji tak zhierarchizowanej, bez wiedzy przełożonych, a być może i za ich przyzwoleniem, działał w świecie polityki i gospodarki jako wolny strzelec. Daleki jestem od personaliów, to wewnętrzna sprawa biskupów. Wiemy, że kościół od wieków prowadzi różne gry z władcami i rządami, ale nie po knajpach, nie tym językiem i nie wbrew jego interesom. Jego zachowania, wyrażane poglądy są powszechnie znane i były tolerowane przez długie lata. Teraz okazuje się, że ksiądz Kazimierz Sowa urwał się swoim zwierzchnikom i stał się częścią świata świeckiej polityki, w jej najgorszym wydaniu. W tym sensie można powiedzieć, że zdradził kościół, zdradził także tych biskupów, którzy być może dali mu wolną rękę w prowadzeniu działań na styku biznesu i polityki. Nie każdy kapłan zasiada w końcu w radzie nadzorczej dużej firmy. Pojawia się również pytanie – przy całym szacunku dla dziennikarzy TVP INFO – dlaczego znowu wychodzą na jaw kolejne kompromitujące rozmowy z „Sowy”, dlaczego są dawkowane w porcjach. TVP INFO pozyskało te je w marcu br., nie jest to więc, jak truje opozycja, „przykrycie” sprawy Małgorzaty Sadurskiej.  Te pytania zresztą nie są aż tak ważne, jak odpowiedź na najważniejsze z nich: Kto chciał taśmami zaorać PO? Ani PiS, ani Rosjanie, ani „kelnerzy” - to wiemy, wątpliwe też, że jakaś grupa funkcjonariuszy ABW. Komuś przestała się podobać Platforma, która żerowała na Polsce na niespotykaną wcześniej skalę. W tej grze, sprawa księdza Sowy to tylko niewielki odprysk, a dla prawdziwych autorów nagrań ksiądz Sowa nie ma i nigdy nie miał najmniejszego znaczenia.    

czwartek, 8 czerwca 2017

PiS tyłem do wizji i do Internetu

Podejrzewam, i raczej słusznie, że w Prawie i Sprawiedliwości, nikt nie zawraca sobie głowy mediami, z wyjątkiem tych publicznych, które na naszych oczach dosłownie zdychają i nie jest to zdychanie na własne życzenie. Nie będę rzucał liczbami i budżetami, wiadomo jak jest. Nie będę skupiał się na tym, jak antypisowski jest TVN, bo cały świat mediów III RP jest generalnie antypisowski, no i  nie ma co lamentować. Ale o tym PiS wie od 12 lat. Dwanaście lat to szmat czasu, by przygotować własną strategię medialną, a blisko dwa to sporo, by uregulować sprawę abonamentu RTV. To co wyrabia w tej delikatnej materii Prawo i Sprawiedliwość to jest jak na razie jedna wielka porażka. Wzorce są: w Niemczech, w Hiszpanii, we Francji, w Finlandii, do wyboru, wszystkie dość skuteczne. Tam płacą, choć też czasami płaczą. Albo jest to często po prostu podatek, albo opłata za posiadanie urządzenia elektronicznego, odbierającego sygnał telewizyjny czy radiowy, ewentualnie – tak jak w Niemczech – abonament płaci każde gospodarstwo domowe i każda firma. 


Telewizję zostawiono z tym problemem samej sobie, dopuszczając radosną twórczość Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, choć jest w nim Jarosław Sellin, znający się dobrze na mediach. W pocie czoła kombinuje się, jak w końcu naprawić demolkę Donalda Tuska. Jakieś abolicje, ściąganie danych od kablówek, cyrki, które nie tylko odbiją się na poparciu dla PiS (na własne życzenie), ale ostatecznie obrzydzą ludziom płacenie abonamentu, bo ten bałagan doskonale wykorzystuje opozycja. Już przekonała, śmiem twierdzić, że więcej niż połowę Polaków, że to jest „haracz dla Kurskiego”, że to są pieniądze na propagandę pisowską. Co robi sama TVP? Nic nie robi. Puszcza paski o obowiązku płacenia abonamentu i nieśmiało mówi o tym, że przecież to jest misja, teatr, ambitny film, że nowe seriale i takie inne, jakże słuszne i prawdziwe argumenty, ginące jednak dziwnym trafem w morzu oskarżeń o wielki skok na kasę tych Polaków, którzy przecież i tak płacą co miesiąc za kablówki, więc hola, hola, jaki abonament?

Opozycja w ogóle nie potrzebuje telewizji publicznej, bo ona nie jest jej, to znaczy nie są to jej „Wiadomości” i nie jest to jej TVP INFO, więc można zaorać całe media publiczne, które jednak, pomimo nędzy finansowej, zajmują się polską kulturą, promują polskie wartości, zajmują się naszą historią, są – choć to może niezbyt trafne określenie – strażnikiem naszej tożsamości kulturowej i narodowej, naszej wspólnoty – takie argumenty usłyszymy w każdym demokratycznym kraju. Po pewne produkcje komercja nigdy nie sięgnie, co nie znaczy, że ona z definicji jest antynarodowa. Zanim cokolwiek zrobiono w sprawie abonamentu, obowiązkiem TVP, Polskiego Radia  i Rady Mediów Narodowych była publikacja zestawienia, na co idą pieniądze, jakie dostają media publiczne. Ile na informację i publicystkę, ile na film, teatr, reportaż, administrację i tak dalej, ale krótko i jasno dla każdego. Już jest na to za późno. Należało powiedzieć widzom i słuchaczom, ile kosztuje owa „propaganda” w TVP w skali roku, jaką część budżetu pochłania informacja. A tak, cały ten skandaliczny raban opozycji, w tym i Kukiz `15, sprowadza się do 19.30. w TVP 1. No i wreszcie jeden konkretny projekt ustawy, bez prowizorki i grzebania po bazie danych kablówek. Nie dlatego, że to jest niezgodne z prawem, tylko dlatego, że to jest robienie zamętu.

Każde gospodarstwo domowe płaci rachunek za prąd. Był taki pomysł, prawda? Ale padł. Jednak gospodarstwa domowe w ogóle istnieją, jest ich w Polsce około 13 milionów. Niech to będzie więc raczej opłata elektroniczna, a nie abonament, jaką zapłacą lokatorzy każdego mieszkania, z wyjątkiem (tak jak do tej pory) osób starszych. I z bardzo jasnym przesłaniem, bez ściemniania: to będzie raczej powszechny podatek od posiadania urządzeń elektronicznych odbierających sygnał radiowo – telewizyjny, który państwo przeznacza na rozwój polskiego rynku medialnego, polskiej kultury, polskiego punktu widzenia, a byłoby jeszcze pewnie możliwe i to, że także na powszechny i szybki dostęp do Internetu. I tak sieć przejmuje w błyskawicznym tempie młodych widzów, którzy jeśli już w ogóle oglądają TVP czy słuchają Polskiego Radia, to korzystają z laptopów czy smartfonów. Przy ściągalności opłaty elektronicznej na poziomie choćby i nawet 60-70% można ograniczyć w TVP emisję reklam, a w przyszłości w ogóle z nich zrezygnować. W tle toczy się też spór o wysokość nowego abonamentu. Biorąc pod uwagę nasze dochody na tle bogatych krajów Unii Europejskiej, nie może być ona wyższa niż 15-17 złotych miesięcznie, z możliwością zniżki przy opłacie jednorazowej. Raz na rok 120 złotych i koniec. Tak byłoby najlepiej. To gwarantuje wpływy na poziomie co najmniej 4-5 miliardów złotych rocznie.   

 
 Chaos z abonamentem, to tylko niestety fragment niemocy Prawa i Sprawiedliwości na rynku medialnym w Polsce, o czym za moment. Bo będzie pewnie tak, że to uszczelnienie zostanie przepchnięte, a ludzie będą kląć, szczególnie ci z wielkich miast, że płacą na Kurskiego. Mam takie głębokie przekonanie, że można było tego uniknąć, ale już się stało. Odpuszczam wiele grzechów TVP, bo ona nie ma dziś pieniędzy na to, żeby stworzyć serwisy informacyjne na światowym poziomie, żeby produkować wysokobudżetowe seriale, bo jak napisałem na początku, telewizja publiczna zdycha, podobnie jak publiczne radio. Pisząc o niemocy mam na myśli wybitną bezradność prawicy w tworzeniu mediów konkurujących na rynku ze stacjami komercyjnymi i „antypisowskimi” portalami. Rynek gazet lokalnych zajęty przez koncerny niemieckie – stało się, stacje komercyjne antypisowskie – jakieś i tak by były, żyjemy jeszcze w III RP dla przypomnienia, wreszcie portale informacyjne – arcyważne dziś w tworzeniu obrazu rzeczywistości. One już zresztą z powodzeniem zastępują ludziom serwisy TVP czy TVN, bo uruchamiają własne studia telewizyjne, mają swoje dzienniki i publicystykę, wywiady z politykami i gwiazdami.

Dominują trzy: Onet.pl, WP.pl, Interia.pl, potem jest gazeta.pl*(dane CBOS – 15.05.2017r.). Zajmują one ponad połowę polskiego rynku, czyli większość osób w Polsce interesujących się polityką i wiadomościami ze świata czy z kraju, sięga w Internecie po ich informacje. Po prawej stronie, jak się zbierze wszystkie portale, to będziemy mieli razem niewiele ponad 6% udziału w rynku. Tak to wygląda proszę PiS. Ja rozumiem, że do stworzenia komercyjnej telewizji informacyjnej, reprezentującej polską stronę sporu trzeba sporego kapitału i LUDZI. Ale duży portal informacyjny będący odtrutką na internetowe „parówki i podroby” już powinien działać. Nie umniejszam roli Niezależna.pl czy wPolityce.pl. Robią swoje, na tyle na ile mogą, ale po ich informacje sięga łącznie 3,2% odbiorców. Na tym polu jest dezercja PiS. Ale jasne, fajnie jest, że mamy „nasze” portale w Internecie, tylko jaki Panowie one mają zasięg? Dlatego „Gazeta Wyborcza”, dziś na pierwszej stronie, tryumfuje, że trwa wielki bunt w telewizjach kablowych i buntują się ich widzowie. Że się odłączą od TVP, a może zablokują nawet satelity, a poza tym dane osobowe rzecz święta i nie damy ich poczcie. Tylko z winy rządu udało się przekonać wielu Polaków, że płacenie abonamentu to wspieranie „pisowskiej propagandy”. No i jak minister kultury, Piotr Gliński, mówi w porze największej oglądalności o operatorach telewizji kablowych per „kablarze”, to może właśnie dlatego, między innymi, mamy ten zbędny cyrk.                                
 
*http://niezalezna.pl/98776-polacy-ocenili-niezaleznapl-niekwestionowanym-liderem-po-prawej-stronie-internetu

środa, 7 czerwca 2017

Nie będzie żadnego przepraszam za Smoleńsk

Zamachowcy islamscy mogą zamordować jednorazowo nawet i tysiąc osób -  w Londynie czy w Paryżu - a w pokrętnej „narracji uchodźczej” wrogów Prawa i Sprawiedliwości i tak nic się nie zmieni. Śmierć niewinnych ludzi nie ma bowiem dla nich większego znaczenia, jest czymś wtórnym w obliczu wojny prowadzonej już nie tyle z samym PiS, co z pewną wizją Polski, za którą opowiedziała się większość wyborców. Współczujemy, ale dlaczego Wy nie chcecie przyjąć syryjskich dzieci? Teraz już, niemal każde zdarzenie w Polsce czy w Europie  przerabia się na antypisowską propagandę. Podobnie rzecz się ma z makabrycznymi informacjami o zbezczeszczeniu ciał ofiar  Katastrofy Smoleńskiej. Platforma i jej kombinaty medialne pracują w pocie czoła, by przekonać własnych wyborców, że makabryczne odkrycia w trakcie ekshumacji, to wynik pośpiechu i niemożliwości odpowiedniego ułożenia kilkuset szczątków ciał we właściwych trumnach. Za pośpiech odpowiada oczywiście PiS.


Trzeba przyznać, że robią to z powodzeniem. Oswajają ludzi z traktowaniem zdarzeń haniebnych jako nic nie znaczących pomyłek, a tak poza tym są to „ofiary z tego samego samolotu”, więc najlepsza byłaby w tej sytuacji jedna mogiła. Co najwyżej, Ewa Kopacz powie swoim widzom o karygodnych zaniedbaniach Rosjan. Na to draństwo nie ma w zasadzie żadnej racjonalnej odpowiedzi, bo jak można normalnie i bez emocji polemizować z czymś, co jest jawną promocją zła i pogardy. Pozostaje oburzenie i sprzeciw, nic więcej  nie da się zrobić - takie przynajmniej można odnieść wrażenie. Bliscy ofiar mówią zamilczcie, a Platforma dalej broni byłej premier, bo broniąc jej broni Donalda Tuska, a jego musi bronić, choćby na stół wyłożono najbardziej kompromitujące dokumenty i fakty. Zamiast bicia się w piersi, mamy jeszcze więcej agresji i pychy, ponieważ celem nadrzędnym jest zniszczenie PiS i przejęcie władzy. Wtedy wszystkie niewygodne tematy zostaną zalutowane jak trumny na kolejne kilka lat, aż w końcu nawet ci wątpiący uznają, że Smoleńska i tak nie da się wyjaśnić. Do tego to zmierza, więc zdziwienie, że nie powiedzieli nawet przepraszam jest więcej niż naiwne.


Nie będzie żadnego przepraszam, nawet wtedy, gdyby osądzono Tuska, Kopacz czy Sikorskiego. Nie ma takiej opcji. To będzie trwanie w kłamstwie do samego końca. Dlaczego? Bo nie ma odwrotu. Platforma nie może się cofnąć nawet o krok. Jedna chwila słabości, jedno przyznanie się do jakiejkolwiek winy, jedno przepraszam, może uruchomić lawinę, a do tego PO nie dopuści. Odwraca znaczenie słów, faktów, eskaluje konflikt, oskarżając PiS, że to on właśnie robi. Prawo i Sprawiedliwość nadal tkwi w pewnej naiwności, że totalna opozycja pęknie, podzieli się, przejdzie do fazy dialogu i porozumienia. Otóż nie może tego zrobić, bo nie ona decyduje o tym co można, a czego nie można. Jest tylko i wyłącznie ekspozyturą obcych interesów w Polsce, która ma zaprowadzić z powrotem stary porządek, ustanowiony po „nocnej zmianie”. Ma nadal olbrzymie wsparcie w Berlinie i w Brukseli, ma wsparcie liberalnego Zachodu i absolutną przewagę w mediach. Wszyscy oni razem są nadal święcie przekonani, że to PiS pierwszy pęknie, że się wyłoży na Smoleńsku, imigrantach, na czymkolwiek, a jeśli nawet chwilowo nie ma się na czym wyłożyć to my będziemy dzień i noc głosić, że się na czymś wyłożył. Prosta strategia, ale na razie skuteczna. Każda wpadka rządu jest największą aferą od czasów Mieszka I. Gdyby Platforma nie miała tak silnego wsparcia politycznego na Zachodzie i skundlonych elit, które mają z nią tożsame interesy, siedzieliby cicho jak mysz pod miotłą, albo w razie konieczności, zwiewali jeden po drugim na Zachód. Tak długo jak mają przekonanie, że to się da jeszcze odkręcić, tak długo będą szli w zaparte, będą bezczelnie twierdzić, że w sprawie Smoleńska wszystko zostało już wyjaśnione i powiedziane. I jak na razie mają posłuch wśród swoich wyborców, coraz  bardziej agresywnych i zacietrzewionych tak samo jak ich partia. Bez odwrotu, aż do klęski jednych albo drugich.    
 

niedziela, 4 czerwca 2017

Nie chcemy Londynu w Warszawie, mamy własny kod bezpieczeństwa

Staram się zrozumieć Brytyjczyków, ich emocje i reakcje po kolejnych zamachach, tych zwykłych mieszkańców Londynu czy Manchesteru, którzy są tak bardzo bezradni, tak pogodzeni z tym, że zamachy stały się częścią ich codziennego życia. I zastanawiam się, jak to odnieść do naszej przeszłości, czy są jakieś analogie z polską historią, czy przeżywaliśmy coś podobnego, czy byliśmy w jakimś momencie oswojeni z przemocą. Nie chcę sięgać do okupowanej Warszawy, to nieporównywalne, ale do Grudnia `70, bo go przeżyłem jako  dziecko. 17 grudnia, gdy w Szczecinie płonął Komitet Wojewódzki PZPR, byłem tam z rodzicami. Na czołgu siedzieli żołnierze i robotnicy z polskimi flagami, obok tłum ludzi i ogień wydobywający się z okien twierdzy komunistów. Nic się nie zdarzyło wtedy strasznego, wróciliśmy do domu, doskonale to pamiętam, tak samo jak to, że idąc do szkoły mijałem milicyjne pojazdy opancerzone. Ale dzień później ojciec był już w stoczni, były trupy, a jeszcze później – to pamiętam doskonale – widziałem jego koszulę flanelową, taką popularną wtedy koszulę robotników, ze śladami smarów, zakrzepłej krwi. Nic mu się nie stało. Ale był w stoczni, był w grupie ludzi, która zablokowała czołg przed bramą stoczni, kiedy ten był gotowy do ich staranowania. Olbrzymi strach w domu, czy on stamtąd wróci. Życie toczyło się jednak dalej. Dlaczego do tego wracam? Bo zastanawiam się nad bezradnością mieszkańców Zachodu, nad trywialnością ich zachowań w obliczu zagrożenia jakie niesie islam. Ale gotuje się we mnie, gdy red. Łukasz Warzecha drwi sobie na Twitterze, że mieszkańcy Londynu będą teraz sobie tatuowali w proteście szerszenie, tak jak mieszkańcy Manchesteru pszczoły. To przejaw pychy.


Przeważa u mnie współczucie dla nich, dla ich zagubienia, bezradności, ale chyba rozumiem ich oswojenie i pogodzenie się z terrorem. Choć nie akceptuję tego w żaden sposób, a tym bardziej kapitulacyjnej polityki Zachodu wobec islamskiej inwazji i terroru. Kiedy wprowadzono stan wojenny w Polsce, zebraliśmy się 13 grudnia wieczorem w grupie działaczy NZS-u i podzieliliśmy nasze obowiązki na terenie Poznania, łącznie z wyznaczeniem grupy, która miała być uzbrojona i bronić dostępu do uratowanego powielacza. Tak daleko to potem nie zaszło, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że możemy być represjonowani i w tym sensie pogodziliśmy się z taką sytuacją. Nie oczekuję oczywiście nawet zbliżonych reakcji od mieszkańców Londynu czy Paryża, bo oni zaakceptowali po prostu takie właśnie życie - kulturową mozaikę, która sama w sobie nie jest jeszcze przecież zagrożeniem dla państwa. Taki jest Nowy Jork, najbardziej energetyczne miasto świata, które czerpie siłę z wielu kultur, z wielu narodowości. Nie jest jednak aż tak sielankowo, jak to opisują wyznawcy politycznej poprawności. Byłem w Stanach przez kilka miesięcy. W Hartford pomyliłem kierunki i wjechałem do dzielnicy murzyńskiej. Żadnego odwrotu. Byliśmy z matką jedynymi białymi na tym terenie poza policjantami. Szczęśliwe minęliśmy most i znaleźliśmy się w West Hartford, dzielnicy białych, w której czarnych mieszkańców Ameryki po prostu nie ma. Pola golfowe, korty i rezydencje. Tak jak w Europie, są tam getta, enklawy praktycznie niedostępne dla białych, ale różne rasy i kultury w Stanach Zjednoczonych współistnieją ze sobą na co dzień, tworzą niemal odrębną cywilizację w ramach jednej kultury prawnej i zbliżonego kodu kulturowego. Dlatego to działa, lepiej lub gorzej i tworzy spójną całość.


Wracając więc do Londynu, do tych bojaźliwych dla nas często zachowań, wręcz niezrozumiałych, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że Zachód, przyjmując do siebie inne kultury, często wrogie chrześcijaństwu i w ogóle zachodniemu stylowi życia, jest już po drugiej stronie, przekroczył Rubikon, i nie ma powrotu do spokojnej monolitycznej cywilizacji zachodniej. Ten model wybrały liberalne elity i narzuciły go społeczeństwom, za ich przyzwoleniem. Polityczna poprawność jest chlebem codziennym nie tylko w mediach czy w ustach polityków,  ale jest także zakorzeniona w umysłach wielu Brytyjczyków czy Niemców. To jednak nie oznacza w żadnym razie, że mamy iść razem z nimi tą samą lub podobną drogą. Może to być dla ideologów III RP, szaleńców z PO i ich kombinatów medialnych oznaką naszego zacofania czy ksenofobii, ale większość Polaków nie chce Londynu w Warszawie. Nade wszystko jednak, nie można wpadać w błazenadę i euforię, nie w takim momencie (!), kpić z tamtych społeczeństw, że bronią się tatuowanymi pszczołami. Są bezradni, a z drugiej strony chcą żyć w takim wielokulturowym tyglu. Dokonali już takiego a nie innego wyboru i sami muszą rozwiązać problem islamizacji swojej części Europy, przełamać strach i niemoc. I jeszcze jedno. Zagrożenie terrorem jest jak najbardziej realne także w Polsce. Prędzej czy później. Pycha, jacy my to jesteśmy bezpieczni i mądrzejsi od nich jest żenująca. Więcej umiaru w ocenie niewątpliwego dramatu, jaki przeżywa dziś Zachód. Skoro jednak sami nie lamentują, żyją z dnia na dzień względnie normalnie, choć pod osłoną karabinów i wszechobecnych kamer, to znaczy, że się z tym pogodzili, na swój a nie na nasz polski sposób.            

sobota, 3 czerwca 2017

Polityczny klincz w Polsce skończy się politycznym trzęsieniem ziemi


Kombinaty medialne pracują pełną parą. Mielą tematy z dnia na dzień. I po jednej, i po drugiej stronie. Jak tam się czują wyborcy? Osłabła wiara? Niemożliwe, musicie być w pełnej gotowości sondażowej, oni chcą nas wykończyć, więc my wykończymy ich, nie dożyją wyborów. Medialnie PiS jest w defensywie, broni się TVP, bo więcej nic nie ma - mam tu na myśli realny wpływ na masową opinię publiczną. No i to się mści na jakości serwisów informacyjnych, bo trzeba odeprzeć atak za wszelką cenę. A on jest coraz bardziej brutalny i bezwzględny. No to teraz dołożymy im 190:0. News krąży wszędzie i o każdej porze, euforia nie ma granic, bo oni mieli tylko 27:1. Lekka paranoja. Od ministra Waszczykowskiego wolałbym usłyszeć krótkie dziękuję za powszechne zaufanie okazane Polsce i stwierdzenie, że to nasza normalna robota, nic szczególnego, a prestiż, owszem, cieszy. Po prostu skromność, nie potrzebuję igrzysk, bo są sprawy poważniejsze, o czym za chwilę. Druga strona jak zwykle obśmieje, przypisze sobie zasługi, a poza tym i tak nie ma już elementarnego dialogu pomiędzy rządem i opozycją. Opozycja – słowo mocno na wyrost. Raczej barbarzyńcy. Mogę się mylić, jak każdy, ale siedem lat temu, Sławomir Neumann za słowa, które wypowiedział -„jedna mogiła” - pogrążyłby swoją partię w niebycie. Dziś nic takiego się nie stało. Śmierć tych ludzi, elity polskiego państwa spowszedniała, jak sama katastrofa. TVN posprząta po chwilowym tąpnięciu. Większość Polaków według sondaży nie chce słyszeć o zamachu, choć nic, dosłownie nic nie zostało do dziś ustalone i dowiedzione na pewno. Mataczenie Rosjan – oni tak mają, zbezczeszczenie zwłok – pomyłki, to się miało prawo zdarzyć. I co właściwie PiS ma z tym zrobić?



Prawdziwy problem polega na tym, że zdrajcy polskich interesów nadal mają się dobrze, nadal okupują sejmowe i brukselskie fotele i mają gęby pełne frazesów o jakiejś mitycznej Polsce, którą Zachód kiedyś uwielbiał, i klepał tak mocno po plecach, że się prawie przewróciła jako państwo. Jedni zdrajcy są do namierzenia i osądzenia, inni pochowali się, żeby przeczekać nawałnicę Jarosława Kaczyńskiego, do lepszych czasów, które nadejdą wtedy, gdy rząd padnie pod naporem narastającej nienawiści, kłamstw i obelg. To działa, wbrew niesłabnącemu poparciu dla Prawa i Sprawiedliwości. Wyborcom PO nie przeszkadzają ani słowa Neumanna ani makabryczne odkrycia dokonane podczas ekshumacji. Oni, tak jak ich partia, marzą o masakrze PiS-u. Ale ona nie nadchodzi, więc musimy jeszcze mocniej. Tak dokonuje się autodegradacja wielu ludzi, z którymi jeszcze kilka lat temu można się było o coś spierać. O co dziś można się spierać z Jackiem Żakowskim, który postawę Ewy Kopacz w Moskwie uznał za heroiczną?





Szperam na oficjalnym profilu Donalda Tuska,  czy może już odnotował, było nie było, sukces Polski w ONZ. Nic nie ma (g.20.30. – 03.06.2017). Może dzwonił do Prezydenta Dudy? Przecież Polska należy do Unii Europejskiej. Nic nie szkodzi. To nie jego bajka. Człowiek odpowiedzialny - nie tylko politycznie - za eskalację traumy po Smoleńsku, za upokorzenie Polski przez Rosjan, za podzielenie Polaków, spokojnie mieszka w Brukseli i śpi spokojnie. Czeka na niego, jakby co, spora grupa wyborców, która zagłosuje na swojego idola  w wyborach prezydenckich. To jest sprawa poważna, groźna dla naszego państwa, dla jego przyszłości – polityczne skretynienie ludzi. Jest w tym wszystkim jednak pewna nadzieja na zmianę, niespodziewaną dla obydwu stron sporu. Platforma będzie się dalej wypalać, będzie się dalej pogrążać, bo kończy się paliwo. A PiS dołoży swoje. Ale jest jeszcze coś co wisi już w powietrzu, tak jak kiedyś wisiało i nikt się nie spodziewał, że to wybuchnie. To był Sierpień 80`. Oczywiście, on jest nie do powtórzenia. Ale jeśli Prawo i Sprawiedliwość nadal będzie tkwić w tym samobójczym dla obu stron długotrwałym zwarciu, to i wyborcy PO, i wyborcy PiS-u  będą już tym tak bardzo zmęczeni, że zapragną nowego otwarcia. A wtedy przyjdą nowi ludzie, którzy pozamiatają po PO w sposób bezwzględny, bez znieczulenia. A jeśli oni tego nie zrobią, to następcy PO w równie bezwzględny sposób pozamiatają po „pisiorach”. Jeśli jakaś nowa radykalniejsza odmiana PiS-u weźmie górę, to dopiero wtedy będziemy mieli w Warszawie prawdziwy Budapeszt. Mnie to specjalnie nie niepokoi,  bo jakiś koniec tej batalii - wcale nieodległy - i tak nas czeka. Tyle tylko, że można jeszcze proces naprawy naszego państwa i rozliczenie Smoleńska przeprowadzić bez wychodzenia na ulice.