sobota, 28 maja 2016

Niemcy znowu oszukują Europę

Jedni wieszczą śmierć narodu niemieckiego, inni wręcz jego całkowitą dominację w Europie. Na razie jest tak, że Berlin jawi się tak zwanym liberalnym demokracjom jako państwo niezwykle wprost demokratyczne, otwarte na inne kultury i nacje, migrantów, uchodźców, w tym oczywiście otwarte na islam. A jeśli dodamy do tego, w pełni uzasadniony, tytuł światowej potęgi gospodarczej, to Niemcy Angeli Merkel, mimo zdarzających się niemal codziennie podpaleń ośrodków dla imigrantów, święcą tryumf. Są tak silne i wpływowe jak w czasach Bismarcka, oczywiście przy uwzględnieniu wszystkich różnic historycznych.

Tymczasem, jest niestety tak, że Niemcy oszukują Europę, zresztą nie od dziś i nie od wczoraj. Otwarcie na imigrantów nie ma nic wspólnego z troską o matki z dziećmi uciekające przez wojną. To tylko i wyłącznie, na chłodno skalkulowany, interes ekonomiczny a nie humanitarny, który ma rozwiązać problem braku rąk do pracy i starzenia się społeczeństwa. Interes ten nie najlepiej wychodzi Berlinowi, bo, jak się okazuje, większość młodych mężczyzn, którzy przybyli nad Ren i Sprewę, są najczęściej analfabetami, do tego nie bardzo garną się do pracy, za to do wysokich zasiłków jak najbardziej. Do 2020 roku rząd federalny wyda na rozwiązanie problemu migracyjnego około 100 miliardów euro, to oficjalne dane. Stąd między innymi pomysł na odpowiednią segregację. "Lepszych" bierzemy do siebie, a "gorszych" odsyłamy przymusowo na przykład do Polski, gdzie mają być trzymani w obozach. Słowo "koncentracyjnych" byłoby nadużyciem, ale trzymanie ludzi w demokratycznym kraju pod przymusem, którzy nie chcą w nim przebywać ani jednej minuty, daje do myślenia i skłania do porównań. Twarde "nie" Polski w tej sprawie jest absolutnie konieczne. A słowa prezydenta Gaucka o naszym braku miłosierdzia, ponoć przyjaznego Polsce, potwierdzają jedynie, że duch niemiecki, ów słynny "Deutsche Geist" nie poległ w powojennym niemieckim dyskursie zainicjowanym przez J. Habermasa.


Podobnie ma się sprawa z euro. Nowa waluta miała ustabilizować gospodarki krajów UE i wzmocnić wspólny rynek. Tymczasem, dała ona olbrzymi zastrzyk gospodarczy, przede wszystkim Niemcom, które zarobiły tylko w pierwszej dekadzie po jej wprowadzeniu blisko bilion euro. Trudno się zresztą temu dziwić, skoro miały wcześniej najsilniejszą w Europie walutę narodową. Brytyjczycy nie dali się skusić na ten "interes stulecia" i na pewno tego nie żałują. W ten sposób dochodzimy do Brexitu, który ma być strasznym trzęsieniem ziemi dla całej gospodarki światowej. Pytanie, czy także dla gospodarki niemieckiej. Wyjście Wielkiej Brytanii z UE to przede wszystkim wzmocnienie pozycji Niemiec w Europie i, pomimo wszystko, także Wielkiej Brytanii, ale w wymiarze politycznym. Francja już została przez Berlin spauperyzowana, o innych krajach nawet nie ma sensu wspominać.


Polska jest i będzie zależna od gospodarki niemieckiej przez długie lata, niezależnie od tego, kto będzie rządził w Warszawie. Ale może być w miarę niezależna w sprawach geopolitycznych, co zresztą rząd i prezydent starają się robić. Tym niemniej, na jakiś zasadniczy zwrot w polityce europejskiej, która przywróciłaby równowagę pomiędzy największymi państwami jest już za późno. Niemcy wygrały wojnę o Europę, tym razem bez jednego wystrzału, z bazami amerykańskimi na swoim terenie i amerykańską bronią jądrową.   


Zasadniczy problem polega na tym, co Niemcy zrobią z tym swoim zwycięstwem, ze swoją odczuwalną na każdym kroku dominacją. To, że nie pytali się nikogo w sprawie uchodźców, było naturalne, bo niby dlaczego i kogo? Ewentualny Brexit to zwycięstwo umocni,  a Niemcy, wbrew powszechnemu larum i obawom, "połkną" trzy miliony imigrantów. Islamizacja Europy, jeśli do niej dojdzie na wielką skalę, to kwestia dwóch dekad, a nie najbliższych kilku lat, zresztą wcale nie wiadomo, jak ów "Deutsche Geist" się znowu zachowa, bo to, że on tkwi głęboko w Niemcach, że mają go w swoich genach, nie podlega chyba dyskusji. Ale są i tacy, którzy wierzą w to, że nasi sąsiedzi wyzbyli się swoich dawnych nacjonalistycznych genów i przepełnieni są, jak Francuzi czy Holendrzy, polityczną poprawnością i umiłowaniem liberalnej demokracji. Nawet jeśli uznamy, że Niemcy przeszli długą drogę od faszyzmu i nazizmu do demokracji, to jest jeszcze coś takiego jak duch pruski, który był przecież podstawą budowy bismarckowskiej potęgi.


Jedyny kraj, z którym Berlin dziś naprawdę się liczy to jest Rosja Putina. Dwustronne relacje, pomimo sankcji gospodarczych są znakomite, a te afronty Angeli Merkel wydają się być jedynie zasłoną dymną. Oczywiście, można dodać Chiny i USA, ale to nie jest ta sama skala. Polska w tym nowym europejskim rozdaniu, a jest ono więcej niż pewne i już ma miejsce, ma tylko dwa wyjścia: albo umiejętnie i pragmatycznie prowadzona polityka względnej niezależności od Niemiec i jeszcze skuteczniejsze zabiegi o ścisłą współpracę państw Europy Środkowej, krajów bałtyckich i nordyckich, albo kapitulacja a`la PO. Trzeciej drogi nie ma, chyba że Europę ogarnie konflikt zbrojny, więc wtedy takie dywagacje w ogóle nie mają sensu. Sojusz Berlina i Moskwy też nie będzie wieczny, ale ten podział, póki co, jest już faktem i USA nie mają tu wiele do powiedzenia, a może nawet nie chcą mieć. Z całym szacunkiem dla przywódców UE, ale oni z kolei nie mają w sprawach globalnych nic do powiedzenia, mogą jedynie zabrać głos, bo Unia Europejska, jako taka, formalnie jeszcze istnieje.


Określenie, że Niemcy oszukują Europę, nie jest żadnym nadużyciem, ponieważ zawsze tak robiły. Szykowały się do wojny i do panowania nad światem, a mówiły o pokoju i do tego ściśle współpracowały ze Stalinem od końca lat dwudziestych ubiegłego stulecia. Trzeba zdawać sobie po prostu z tego sprawę, ale wcale nie oznacza to, że trzeba w jakikolwiek sposób na Niemcy się obrażać, podważać ich znaczenie. Co pewien czas, tak już jest, Niemcy potrzebują jakiegoś nowego paliwa do życia, a wtedy zaczyna się zamęt, a bywa że i wojna. Zamęt jest, wojny, którą miałyby wywołać Niemcy na razie nie będzie, ale dla Polski - wcale nie z powodu Trybunału czy Brexitu - nadchodzą trudne czasy. Tymczasem, co najmniej jedna trzecia Polaków żyje nadal w przekonaniu, że ciepła woda od Tuska została im dana raz na zawsze, a PiS chce to wszystko im zabrać. Architekci tej obłąkańczej wizji Polski i Europy są powszechnie znani, a TVN czuwa nad tą częścią Polaków dzień i noc.   

piątek, 27 maja 2016

Kto stracił kontakt z prawdziwą Europą?

Rzeczywiście jest tak, jak mówi prof. Roman Kuźniar red. Tomaszowi Lisowi, a mianowicie, że premier "Szydło ma słaby kontakt z rzeczywistością Europy, a prezes ma jeszcze gorszy". Tak się bowiem składa, że i Pan Profesor, i Pan Redaktor Lis (PRL), żyją nadal pełną piersią w Europie, której w zasadzie nigdy nie było: pięknej rodzinie miłujących się wzajemnie narodów, czułej i troskliwej dla wszelkich odmienności, pomagającej sobie na co dzień - w ropie, gazie i w kształtowaniu bezstronnej opinii Niemców o Polsce, dumnej, że tak naprawdę to tylko Polacy nie zhańbili się kolaboracją z Hitlerem w okupowanej Europie. Kuźniar i PRL, tak jak cały ten upadły establishment - z głupoty, wygody, egoizmu i cynizmu, przekonują nieustannie Polaków, że utopia jest rzeczywistością. Nord Stream I i II, niemieckie weto dla stałych baz NATO w Polsce, bezprecedensowa ingerencja Komisji Europejskiej w wewnętrzne sprawy naszego kraju - dla nich tych tematów nie ma, to albo troska, albo sprawy, na które nie mamy po prostu żadnego wpływu, bo jesteśmy - uwaga - zbyt krnąbrni, za mało europejscy, no i oczywiście zaściankowi, a teraz, do tego wszystkiego, mamy durną większość, która nie rozumie Europy. Oni mają lepszy kontakt z rzeczywistością europejską, niż słynna Conchita Wurst. Przyznajmy, że wyczuła na Festiwalu Eurowizji Europę jak mało kto.


To oczywiście proste i wręcz banalne, że obóz antyrządowy i jego dumne elity nadal promują utopijną wizję europejskiej rzeczywistości, bo oni czują się strażnikami rozkładu kulturowego naszego państwa, jego podmiotowości i niezależności. Chętnych do życia w tej idyllicznej Unii Europejskiej nie brakuje, a stopień skretynienia jest coraz większy. Beata Szydło i Jarosław Kaczyński z pewnością nie mają kontaktu z Europą PRL-a i jego kolegów, bo takiej Europy nie ma, więc jaki kontakt? To fikcja. To tylko propaganda, która przykrywa - niestety jeszcze dość skutecznie -  toczącą się walkę o przyszłość kontynentu i schyłek projektu UE. Z tamtej, zachodniej strony, też nie ma realnego kontaktu z Polską. Zastępuje go lewacki, albo pseudoliberalny bełkot w mediach. Pseudo, bo słowo "liberalny", jak wiele innych, zostało zawłaszczone przez lewaków i postmodernistów.


Mówiąc bardzo ogólnie, rząd PiS i prezydent Duda, chcąc nie chcąc, muszą zmierzyć  się z realną rzeczywistością europejską w imię podstawowych interesów Polski, co jednocześnie wcale nie oznacza podważania sensu naszego członkostwa w unijnych strukturach. Wiedzą też to, o czym zapewne wiedzą także prof. Kuźniar i PRL, że jesteśmy jednym z kluczowych państw, od których zależy przyszłość całego kontynentu. To wielkie "zainteresowanie", ta "życzliwość" Niemiec dla naszych "problemów" z demokracją nie jest więc przypadkowe. Polska jako silne państwo narodowe nie mieści się ani w strategii Niemiec, ani w utopijnych ideach lewaków. A już nie do przyjęcia jest katolickość, traktowana na Zachodzie tak jak coś wstydliwego, wstecznego, co blokuje jedynie postęp.


Jeśli rząd Prawa i Sprawiedliwości przetrwa tę niebywałą antypolską kampanię, jeśli rzeczywiście nie cofnie się ani o krok i do tego jeszcze zacznie umiejętnie odsłaniać zaślepionym (są tacy), do czego doprowadzi Polskę bycie w tak zwanym głównym nurcie, to mamy szansę, można powiedzieć nawet historyczną, na pełną samodzielność w środku Europy. Opcja III RP to wybór powolnej degradacji naszego państwa do roli ziemi niczyjej, na której możni tego świata będą realizowali swoje własne interesy, ale z pewnością nie nasze. Dlaczegóż to Niemcy miałyby wzmacniać słaby i podporządkowany sobie kraj, skoro właśnie taki stan jest im na rękę w relacjach z Rosją? Duży może więcej i ta zasada obowiązuje nadal w polityce. Płonie Francja na dwa tygodnie przed EURO 2016, kolejne starcia z migrantami, ale nikt w Brukseli nie uznaje tego za poważny kryzys demokracji. Rzecz w tym, że słowo "duży" odnosi się, choć nie w takim wymiarze jak do Francji, także do Polski. Możemy więcej znaczyć w Europie, ale tylko wtedy, gdy rząd i prezydent będą prowadzili realną politykę z Berlinem i Brukselą czy z Moskwą. W tym sensie jesteśmy nie lada problemem dla lewackiej Europy i dla Niemiec, ale z zupełnie innych powodów niż kruchy ponoć stan naszej demokracji. Liderzy ruchu uporu doskonale o tym wiedzą, więc niech się nie dziwią, kiedy ich działania nazywane są zdradą.      



środa, 25 maja 2016

Działania dywersyjne na wielu frontach

Naiwność to na pewno ostatnia cecha charakteru, jaką można byłoby przypisać Jarosławowi Kaczyńskiemu, dlatego można być pewnym, że nie nabierze się na żadne zagrywki Brukseli. Nikt rozsądny nie ma najmniejszych wątpliwości, że jedynym celem opozycji jest całkowity paraliż rządu i Sejmu przy pomocy Trybunału Konstytucyjnego tak długo, jak większość jego sędziów będzie pochodziła z nominacji PO. Kibicuje temu także brukselski mainstream. A ponieważ przeprowadzanie zamachu stanu na demokrację przez przegranych, w warunkach demokratycznych, nie jest wcale takie proste, jedynym sposobem na wywołanie powszechnego chaosu w państwie są działania o charakterze dywersyjnym w przestrzeni politycznej i medialnej. Na otwartą wojnę o władzę dziś opozycji jeszcze nie stać. To jest jakiś totalny absurd, kiedy ona zbiera się w Sejmie, żeby dyskutować na niby o rozwiązaniu sporu wokół TK, który to spór jest dla niej tlenem niezbędnym do życia. Dywersją polityczną, wymierzoną w PiS, zajmują się partie opozycyjne, media antyrządowe, a także Komisja Europejska. Kiedy Jarosław Kaczyński mówi więc "Gazecie Polskiej", że w sprawach obrony interesów Polski nie cofniemy się ani o krok, to tak będzie, niezależnie od tego, ile razy jeszcze Frans Timmermans będzie grał wobec Polski rolę "dobrego policjanta", a Grzegorz Schetyna tego złego. To co ich ogranicza w walce z polskim rządem, to jedynie bardzo duże poparcie społeczne dla PiS i widmo kilku realnych katastrof w Europie. 

Nowością są natomiast działania dywersyjne, jakie mają miejsce w obozie antyrządowym. Oto bowiem, kaowiec opozycji, Mateusz Kijowski, zapewne dzięki zabiegom najwybitniejszych autorytetów, spotyka się w Brukseli z Schulzem, Timmermansem i "naszym" Tuskiem.  Kwaśny Schetyna jest tym ciągiem spotkań zaskoczony, a przecież doskonale wie, że nie był i nigdy nie będzie dla warszawskiego liberalnego salonu swoim człowiekiem. Mimo to, wręcz komiczne jest to windowanie Kijowskiego, który nie ma predyspozycji  do bycia choćby i liderem takiej Rady Osiedla. Ryszard Petru jest z kolei wielkim, "megalitycznym" i  naturalnym liderem, ale kpin i memów. Nie ma nikogo, kto stanąłby na czele buntu "elit", tego wstrząśniętego biedą, wielkomiejskiego kapitalistycznego proletariatu, tych mas zgłodniałych i skrzywdzonych przez PiS. Wszyscy czekają na nowego Mesjasza, a najbardziej naiwni, tacy jak Ewa Kopacz i  Michał Kamiński, liczą na powrót Tuska. 


Nie jest niczym uzasadnione twierdzenie, że od wczoraj coś się zmieniło w relacjach rządu Beaty Szydło z Komisją Europejską, ani nie jest też prawdą, że opozycja poniosła jakąś porażkę, że jest w defensywie. Ma nadal pełne przyzwolenie europejskich biurokratów na rozwalenie rządu Prawa i Sprawiedliwości, a kto sądzi inaczej jest nie tylko naiwny. Mogą zwalniać tempo, czekać, stroić serdeczne miny, dzwonić i kłaniać się, i mówić jacy my ważni dla Europy, ale nigdy nie pogodzą się z rządami PiS-u w Polsce. I tak długo jak będzie można ten rząd "podgryzać" z każdej możliwej strony, i tak długo, jak będzie można poprzez sędziego Rzeplińskiego paraliżować system demokratyczny w Polsce, tak długo będzie trwał ten teatr pogróżek i uprzejmości, nagłych cofnięć i ponownych ataków. Platforma i Nowoczesna toczą z Jarosławem Kaczyńskim walkę na wyniszczenie. Każde potknięcie, każdy pretekst jest okazją do medialnego wrzasku, że w Polsce skończyła się demokracja. Stąd te niemal publiczne modlitwy o niższy rating. Posiłkują się przy tym takimi absurdami jak choćby tygodnik Lisa, który zbadał, czy Polacy chcą odwołania Antoniego Macierewicza ze stanowiska ministra obrony narodowej. I wyszło im, że większość chce tego. I oni to zrobili naprawdę, bo mają tak przetrącony w myśleniu elektorat, że ten w ciemno przyjmie wszystkie bzdety, jakimi się zajmą. Pomijając fakt, że Macierewicz jest bardzo sprawnym szefem MON, i to, że niewinny sondaż przeprowadzono przed szczytem NATO.

Żadnych złudzeń, że będzie kompromis, że przestaną namawiać na karanie Polski wszędzie gdzie tylko się da. Jak Polacy zapłacą za ewentualne obniżanie ratingów, jak wzrośnie obsługa zadłużenia zagranicznego, winny będzie PiS. Swoją drogą ciekawe jest to, że jutro ma dojść w Brukseli do spotkania  Mateusza Morawieckiego i Fransa Timmermansa. Prawo i Sprawiedliwość ma też swoje ograniczenia, i jeśli w ogóle ustąpi w czymkolwiek, to tylko ze względu na to, że z KE trzeba rozmawiać i negocjować w wielu innych sprawach, ważnych dla Polski. Być może i o tym będzie spotkanie Morawiecki - Timmermans, więc twierdzenie, że PiS się zamyka przed Europą, jest idiotyczne. To liberalna Bruksela chce najpierw odsunąć prawicę od władzy, a potem "przywrócić" stary porządek. I żaden kompromis w sprawie TK tego nie zmieni. Oni nie cierpią katolickiej Polski, nie mogą znieść tej naszej polskości, a do tego myślą i mówią o Polsce i Polakach tak, jak najwierniejsi czytelnicy "Wyborczej": nie śmieją się, nie myją, nienawidzą, żydożercy i katolicy do tego! Dlatego trzeba mieć w siedlisku "szatana" politycznej poprawności swoich emisariuszy i robić swoją dywersję - profesjonalnie i bez skrupułów. 

wtorek, 24 maja 2016

Kulisy brukselskich negocjacji, nasz głos

Jean - Claude Juncker, lekko spocony, z nieruchomymi oczami, zszedł do tajnego gabinetu AC 101 na III pietrze gmachu Komisji Europejskiej.Zbliżył rogówkę do czytnika i wszedł do środka. W specjalnej dźwiękochłonnej klatce czekał już na niego Donald Tusk - niepisany Prezydent Europy. 

- Bez kurtuazji i zbytnich wstępów Juncker, ja kocham Polskę, zatrzymaj to tsunami na mój kraj, bo nie ręczę za siebie - mówiąc to,Tusk wygrażał szefowi KE pięścią. Tamten poczuł się lekko wystraszony, ulizana grzywka spadła mu na czoło.Podszedł bliżej i pogładził ręką głowę Donalda.

- Ty jesteś nasz czy nie nasz? Odpowiedz Herrr Tusk!!! Nacjonalizmy zżerają Europę, zżerają moje ciało, każdego dnia budzę się spocony! 
-  Uspokój się Jean, za dużo pracujesz - odparł Tusk. - Znam dobrze Jarka Kaczyńskiego, znam Polaków, wiesz, ze nienawidzę PiS-u, ale jestem polskim patriotą, oddycham polskością nawet tu w Brukseli, więc zatrzymaj Timmermansa, bo drżę o moich druhów nad Wisłą! 

Dwa piętra niżej, w gabinecie C301 Elżbieta Bieńkowska, polska komisarz, przekonywała Fransa Timmermansa:
- No....Frans, nie bądź taki twardy, lubię to u Ciebie, ale tu chodzi o Polskę, a ja jestem jak widzisz Polką.....

Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem, lekko zakłopotany.  - My nie mamy takiego trrrybunału jak Wy w Polsce, bo już przeszliśmy ten etap dziecięcej demokracji, w którym był on potrzebny.

-Rozumiem Frans, mów dalej...

-No więc, Wy jesteście na niższym poziomie, ale to jeszcze nie koniec świata! Rządzą Wami nacjonaliści,a na to! My! Niemcy! Nie pozwolimy! -Bieńkowska patrzyła na niego ze zdumieniem. 

- Ale Ty Frans jesteś przecież  Holendrem!
- I dlatego właśnie mówię! My! Niemcy! Na to nie pozwolimy! 
- Frans, ranisz moje gorące serce, opanuj emocje. I tak jesteśmy tak blisko celu... -powiedziała niemal szeptem, ale nadal nie wiedziała co zrobi Frans. 


Tymczasem, za drzwiami stał zniecierpliwiony europoseł Szejnfeld z dwoma telefonami komórkowymi gotowymi w każdej chwili do użycia. Martwił się jak nikt o grożące Polsce sankcje. Wyjął z kieszeni chusteczkę i przetarł czoło. Nadal nie było przekazu do Warszawy. Czuł się tak, jakby na swoich barkach dźwigał całą Polskę, a nawet całą Europę. Tak charakterystyczny dla niego serdeczny uśmiech, tu, w brukselskich korytarzach zamienił się w posępną minę. Czuł jednak jak przed jego oczami powiewa piękna biało - czerwona flaga. Otulił się w nią i czekał w napięciu na ostateczne rozstrzygnięcia.     

Przystanek Polska

"Rozbrojenie" rządów Prawa i Sprawiedliwości to marzenie wszystkich europejskich lewaków i liberałów, socjalistów, a nawet chadeków, którzy chyba już tylko z nazwy są chadekami. Jak wielkie jest to marzenie opozycji parlamentarnej w Polsce, tego nawet nie ogarnia Ryszard Petru, który z reguły wszystko ogarnia, poza samym sobą i tym co mówi. Ostatnie dni są tego dowodem  niepodważalnym, choć cała gra toczy się już od pół roku. Na użytek chyba niezbyt rozgarniętych wyborców Platformy i Nowoczesnej sprzedawany jest codziennie zestaw antypisowski: zamach, faszyzm, ruina wizerunku, sankcje, rating, wstyd. "Niezbyt rozgarniętych" nie jest określeniem obraźliwym, są bardziej dosadne, ale wiadomo - trzeba przyciągać, a nie odpychać lud od siebie. Jeśli bowiem taki przysłowiowy wyborca PO - a jest takich jak mrówków - chwali czyn posłanki Pomaski jako szlachetny i odważny, albo oburza się wręcz, jakim prawem PiS sprzeciwia się w czymkolwiek Komisji Europejskiej, to świadczy to co najmniej o dwóch rzeczach: po pierwsze, jest co najmniej mało rozgarnięty, a po drugie, co jest konsekwencją pierwszego, ładowanie kitu do jego głowy jest dużo prostsze od ładowania telefonu komórkowego. Wyborcę Petru wystarczy podłączyć co drugi dzień do "Faktów" TVN o 19.00. i po 15 minutach jest ideologicznie wyprostowany jak drąg. 


Jedni twierdzą, że na Polskę patrzy dziś cała Europa, a trwoga niesłychana ogarnia naszych przyjaciół w Brukseli, drudzy uważają, że to co tak naprawdę martwi J.C. Junckera to imigranci i Brexit, a nie problemy polskiego Trybunału. I jedni i drudzy trochę się mylą. Przystanek Polska jest niezwykle ważny i dla Berlina, i dla Brukseli, i dla Moskwy, ale bynajmniej nie z powodu obrony sędziego Rzeplińskiego przed pisowską tyranią. Od upadku Związku Sowieckiego i komunizmu w Europie Środkowej, wszyscy możni tego świata byli zainteresowani tym, jak wciągnąć Polskę w swoje tryby, a nie tym, by w centrum kontynentu powstało nowe, silne i samodzielne państwo, z ambicjami do bycia współgospodarzem demokratycznej Europy. Przez ćwierć wieku, czy nam się to podoba czy nie, byliśmy pod bardzo silnym wpływem polityki niemieckiej, której symbolem jest Donald Tusk, a po wrześniu 2009 roku, swoje wpływy w Polsce umocnił także Putin, który wcześniej mógł liczyć tylko na agenturę wpływu i dawne służby. Molo zrobiło swoje...


Prawo i Sprawiedliwość, po październikowych wyborach, nie przystąpiło do rewolucji, w polityce zagranicznej nie było tak spektakularnych działań jak historyczna wizyta Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji. PiS skupił się na uporządkowaniu wewnętrznych spraw państwa, jego umocnieniu. Innymi słowy, zajął się na poważnie Przystankiem Polska, co zresztą jasno zapowiedział w kampanii wyborczej. PO przygotowała jednak już dużo wcześniej totalną blokadę dla tych działań, tworząc z Trybunału Konstytucyjnego ostatni bastion III RP. Sędziowie TK, z jego prezesem, z oczywistych powodów na to przystali. W ślad za tym uruchomiono KOD i wszystkich pisożerców na całej kuli ziemskiej. I oczywiście niesłychaną, czarną propagandę, która odgrywa w walce z Jarosławem Kaczyńskim olbrzymią rolę:  "trzyma za mordę" elektorat PO i N w ryzach. 


O ile Niemcy i Bruksela grają o podporządkowanie Polski strategicznym interesom tak zwanej starej Europy i nie chcą dopuścić do tego, żeby Polska była ważnym graczem na kontynencie, a Moskwa nie chce pogodzić się z utratą swojej "bliskiej zagranicy", o tyle Platformie i Nowoczesnej chodzi tylko i wyłącznie o zdobycie władzy, Pozycja Polski w Europie nie ma dla nich najmniejszego znaczenia, a namacalnym dowodem, jednym z wielu jest choćby aplauz liderów opozycji po ultimatum Brukseli, które było, a potem go nie było, choć oczywiście było. PO wystarczy status lokaja, liczy się tylko frukty władzy. Niewykluczone, że wskutek twardej postawy premier Beaty Szydło, a także dzięki wytrawnym zdolnościom negocjacyjnym wiceministra Konrada Szymańskiego, Timmermans i jego drużyna, na jakiś czas odpuszczą Polsce, co nie znaczy, że teraz będzie rządowi PiS lekko.Każdy kompromis w rozmowach z Brukselą zostanie uznany w antyrządowych mediach za kapitulację, wyszło na nasze i takie tam inne różne bzdury.


Przystanek Polska jest ważny dla wszystkich możnych tego świata, i póki co, nic się nie zmieniło w tej sprawie od blisko 300 lat. Prawdę mówiąc, nie ma się z czego cieszyć. Polityka zagraniczna Polski należy do najtrudniejszych w Europie, od setek lat, przede wszystkim z racji naszego położenia. Jeśli dziś pęknie w końcu napięcie wokół TK za sprawą dialogu Szydło - Timmermans, albo przynajmniej, bitwa z Kaczyńskim zostanie odłożona na jesień tego roku, to karta TK już nie działa, a innej, tak mocnej,  ani opozycja, ani Komisja Europejska, ani nawet Berlin nie mają. Dziś więcej mocnych kart w ręku ma Prawo i Sprawiedliwość, a jedną - trudną do podważenia przez kogokolwiek - to duże poparcie społeczne. PiS, wbrew bałwanom u progu lata, nie idzie na wojnę, PiS zatrzymał się na Przystanku Polska i nie zamierza się z niego ruszyć, bo zawsze z tej perspektywy patrzył na nasze polskie sprawy. To niesłychane, ale innym wydaje się to dziwne albo wręcz szkodliwe, tu, w Polsce, nie w Brukseli. Tam, zaczynają rozumieć, że PiS nie ruszy się z tego przystanku.

sobota, 21 maja 2016

PASAŻER RP: Cichy "przewrót" Prawa i Sprawiedliwości

PASAŻER RP: Cichy "przewrót" Prawa i Sprawiedliwości: Doprawdy, potrzeba choć odrobiny czasu, tak co najmniej 24h, żeby nie ulec złudzeniom co do sejmowego tsunami, które, wbrew pozorom, nie b...

Cichy "przewrót" Prawa i Sprawiedliwości

Doprawdy, potrzeba choć odrobiny czasu, tak co najmniej 24h, żeby nie ulec złudzeniom co do sejmowego tsunami, które, wbrew pozorom, nie było tylko kolejną zwykłą awanturą. Można powiedzieć, że to był dramat, koszmar i "pomaska"- jako nowy synonim obciachu, poruty i katastrofy umysłowej. Konsekwencje mocnego wystąpienia premier Szydło, i tego co stało się potem, będą o wiele poważniejsze niż tylko publikacja ewentualnej i negatywnej opinii Komisji Europejskiej o stanie praworządności w Polsce. Platforma Obywatelska doszła w piątek do ściany, właściwie nie ma już dla niej jakiejś nowej przestrzeni do sporu, została wywrócona, stąd może aż tak irracjonalne i gwałtowne zachowania jej liderów. Mówiąc najprościej, ani Schetyna, ani Neumann nie mają już "czym" werbalizować swojej totalnej opozycji, dlatego zdradzając interesy Polski, sami mówią o zdradzie PiS, bo nie mają już żadnych środków wyrazu. Zupełnie zagubiona w tej nowej sytuacji jest Nowoczesna. Nie ma tyle zaciekłości co Pomaska, ale też nie ma własnego "ja" w sporze o Trybunał. Schetyna wypuścił z siebie takie opary absurdu, że nawet Ryszard Petru nie mógł już nic dorzucić od siebie, czegoś jeszcze bardziej absurdalnego, choć jego możliwości pod tym względem wydają się być nieograniczone.


Platforma Obywatelska nie jest już żadną nadzieją dla jej wyborców, jest tylko politycznym punktem odniesienia, określającym ich nienawiść do Prawa i Sprawiedliwości. Z kolei Ryszard Petru, jakimś cudem, w ostatnim badaniu CBOS-u cieszy się zaufaniem 33% respondentów - nie wiemy, nie ogarniamy tego, najwyraźniej głupota i niewiedza są w cenie. Tym niemniej, Nowoczesna po wczorajszej debacie, też nie ma czego się chwycić, licytować się z PO nie jest już w stanie, tak więc można podsumować, że wytoczenie "ciężkich dział" przez Beatę Szydło odniosło konkretny skutek. PO została niemal zepchnięta ze sceny politycznej, nie ma nic, żadnej narracji, może tylko powielać te same słowa, które i tak już wszyscy znamy. Nowoczesna jest natomiast całkowicie zagubiona, nie chce bowiem, jak można przypuszczać, być posądzana o sojusz z Brukselą przeciwko Polsce, a jednocześnie chciałaby tak jak PO, obalić rządy Prawa i Sprawiedliwości. Tylko jak tu zrobić przewrót i czego tego oczekują wyborcy Petru? Poza hasłem "Nienawidzimy PiS-u tak  jak Wy", Schetyna i Petru nie mają nic ciekawego do powiedzenia swoim wyborcom.

Stało się tak z bardzo prostego powodu. Prawo i Sprawiedliwość realizuje na co dzień program, który ogłosiło podczas kampanii wyborczej. Nie ma w tych działaniach jakiegoś wybitnego etatyzmu, nie ma w nim zagrożenia dla wolności gospodarczej, z 500+, być może nawet z pewnym zażenowaniem, skorzystają także wyborcy antypisowcy. Osią sporu jest tylko i wyłącznie sprawa Trybunału Konstytucyjnego, gdyby wyjąć ją z naszej rzeczywistości, opozycja nie miałaby przeciwko rządowi dosłownie nic, a w każdym razie nic poważnego. To jest schyłek PO, to jest także hamowanie Nowoczesnej, ponieważ ich wyborcy, zajadle atakujący Szydło, Dudę i Kaczyńskiego w końcu zaczną się pytać co dalej, jak to będzie z tym rychłym obaleniem PiS-u? W najbliższych tygodniach i miesiącach, jeśli nie zdarzy się nic wyjątkowego, nastąpi demobilizacja elektoratu PO, aczkolwiek nie będzie to jakiś radykalny odwrót. Obóz III RP, czy tego chce czy nie chce, przechodzi powoli do historii i niewiele pomoże już codzienne podgrzewanie nastrojów przez antyrządowe media. 

Ani PO, ani Nowoczesna, nie mają nowego koła zamachowego, dzięki któremu mogliby zniszczyć Prawo i Sprawiedliwość. Taki zamach stanu, jaki miał miejsce w czerwcu 1992 roku, nie jest dziś możliwy. Bruksela musiałaby złamać wszystkie możliwe traktaty, gdyby chciała nałożyć na Polskę jakiekolwiek sankcje finansowe. Może jednak, na różne sposoby, blokować przepływ środków z unijnej kasy przeznaczonych na rozwój Polski, to jednak nie jest wystarczające, by wszystkim obrzydzić PiS. To, co wyprawia opozycja przypomina trochę radosne podskakiwanie Romana Giertycha, ale jak długo można tak bez sensu podskakiwać?

Zbudowano olbrzymim wysiłkiem wielką niechęć do Jarosława Kaczyńskiego i jego obozu, bazując tylko i wyłącznie na emocjach i stereotypach oraz na kłamstwie. Minie co najmniej jedno pokolenie, zanim ta absurdalna nienawiść do polskiej prawicy minie. Już dziś tej narracji nie kupuje młode pokolenie, stracone całkowicie dla  "Gazety Wyborczej". Zauważmy, że nie ma ograniczenia wolnego rynku, za chwilę własność wieczysta zostanie zamieniona na własność hipoteczną, małe firmy będą płacić mniejsze podatki (15%), dzięki transportom gazu skroplonego do Świnoujścia, wzrośnie bezpieczeństwo energetyczne Polski. Na to także patrzą zagraniczni inwestorzy, a nie tylko na spór wokół TK, którego w Polsce nie rozumieją do końca nawet sami prawnicy, z których ci najbardziej zdystansowani do sporu mówią, że powstała "pętla logiczna". Suma korzyści z robienia z interesów z Polską wydaje się dziś dużo większa niż ewentualna korzyść z ataku spekulacyjnego i "rejtingowego" na Polskę, po to, żeby tylko zmusić PiS do kapitulacji. PO i N nie mają już czym oczarować swoich wyborców, dlatego, albo dokonają jakiegoś wyraźnego zwrotu programowego, albo będą dryfować w nieznanym dziś bliżej kierunku. Oczywiście jest KOD, to ogólne "oddolne" poruszenie, że coś trzeba zrobić z tym naszym "europejskim" obozem, z tą nie naszą demokracją. Do wzięcia jest jakieś 5-6 milionów wyborców, więc chętnych nie brakuje i nie zabraknie.


Prawo i Sprawiedliwość wcale nie ma komfortowej sytuacji. Będzie jeszcze długo atakowane za to tylko, że w ogóle jest - i z Polski i z Brukseli, i z Berlina. Także po zakończeniu sporu o Trybunał Konstytucyjny. Ale może sporo zrobić dla uzdrowienia praktycznie wszystkich instytucji państwa, dla wyrównania szans Polaków na lepsze życie. Spokoju nie będzie, ale nie będzie też zamachu   stanu na demokratycznie wybrany rząd. Jakkolwiek oceniamy użycie przez PiS słowa "suwerenność"  do rozprawy politycznej z opozycją, nie tylko wyborcy prawicy są na tym punkcie czuli. A radość opozycji z zapowiadanych sankcji jest widoczna gołym okiem, dodajmy, nie tylko okiem pisowca. Jarosław Kaczyński z pewnością o tym wie, ale warto przypomnieć całemu obozowi rządowemu cenną radę prof. Marka Chodakiewicza, że najbardziej bezwzględnym należy być wobec samego siebie. Jeśli PiS przetrwa tę niesłychaną agresję, opozycję czeka już tylko Konwent Adama Michnika. 

piątek, 20 maja 2016

Straszne słowo suwerenność

Całkowita wścieklizna opanowała już rozhisteryzowaną Platformę Obywatelską. Odebrało im rozum do końca. Wszystko przez to jedno słowo, które tak bardzo drażni i parzy obóz antypaństwowy, czyli słowo suwerenność. Nie do pomyślenia jest, żeby można było stawiać je wyżej, ponad Fransa Timmermansa i Angelę Merkel. Zaszło to tak daleko, że Grzegorz Schetyna ogłosił się dzisiaj Polską. On jako Polska wstydzi się za Premier Szydło, on jako Polska i on jako Platforma nie pozwoli na to, żeby odebrać jemu - Polsce biało - czerwoną flagę, tę samą, która była dla jego rządu jeszcze dwa lata temu znakiem nacjonalizmu. Tę samą, którą w zaprzyjaźnionej z PO stacji telewizyjnej wetknięto w kupę i wtedy Europejczycy rechotali jak się wkurza na to Ciemnogród. Suwerenność zgubili, tak "niechcący", 10 kwietnia 2010 roku, nic więc dziwnego, że ona tak bardzo ich uwiera, nie chcą słyszeć o niej, a uchwałę w sprawie jej obrony traktują jak kapitulację.


Dzieje się coś bardzo niedobrego wokół Polski, to prawda i nie dzieje się bez przyczyny. Sypie się bowiem niemiecki plan dla Europy, sypie się w Polsce opozycja, która już nie zamierza (chyba razem z bakteriami) w liczbie ćwierć miliona manifestować 4 czerwca w Warszawie, tylko chce grillować i piknikować. Najwyraźniej tylko po to, by dzień później "Die Welt" mógł napisać, że w Polsce dwa miliony ludzi grillowało i piknikowało przeciwko nacjonalistycznemu rządowi w Warszawie. Masarnie się ucieszą, masarnie dostarczą Kijowskiemu kaszankę i kiełbaski, świeże bułeczki i karkóweczki, a kodowskie kucharki wetkną w nie patyczki z małymi flagami KOD-u i Unii Europejskiej. Niech tak grillują nawet do zimy i najedzą do syta. Czas ucieka, czas jest nieubłagalny dla nich, doskonale wiedzą, że to ostatnie dni i tygodnie tej antypolskiej rewolty, więc nie mają już naprawdę nic do stracenia. Tylko czekać, jak w "Wyborczej" ukażą się głębokie analizy, że Polacy ich jednak zawiedli, że lemingi nie chcą być lisami i tygrysami. Niedojrzały do demokracji, choć pranie mózgu codziennie o 19.00. jest wręcz perfekcyjne.


Dwa dni temu dałem do notki tytuł "Żegnamy europejskich kelnerów". To się dzieje na naszych oczach, oni odchodzą i nikt nie będzie po nich płakał, nawet ich wyborcy. A Europa Brukselska będzie za chwilę zmagać się najprawdopodobniej ze "skrajnie prawicowym" prezydentem Austrii, nowymi uchodźcami i jest jeszcze potencjalny Brexit. Trudno dociec, tak do końca, dlaczego właśnie dziś Beata Szydło miała tak emocjonalne i pryncypialne wystąpienie, być może jest to wynik jakichś zakulisowych zdarzeń, a być może po prostu przyszedł czas, żeby nazywać sprawy po imieniu, skończyć wreszcie z udawaniem, że po drugiej stronie jest partner polityczny, zatroskany jednak w jakiś sposób o przyszłość Polski. Nic z tych rzeczy. Obóz antypaństwowy ujawnił się w całej swojej okazałości. Nieprzypadkowo PSL zaczął kluczyć, nieprzypadkowo też opozycja odwołała swoje spotkanie. Bo liczą już tylko na cud brukselski, na kolejny udany zamach na demokrację, tak jak to było w 1992 roku. Nie będzie żadnych hufców obrońców Brukseli i Berlina w Polsce, nie tym razem, a Ryszardowi Petru  odradzamy marsz na Warszawę, bo wywoła tylko skandal i pójdzie na w najlepszym razie na Kowno.    

czwartek, 19 maja 2016

PASAŻER RP: Serwer Ryszarda Petru. Pełne wyjaśnienie.

PASAŻER RP: Serwer Ryszarda Petru. Pełne wyjaśnienie.: Ryszard Petru wcale nie jest "nieukiem" i "przygłupem", żeby tylko przytoczyć najmniej chamskie wpisy z sieci. Jego ni...

Serwer Ryszarda Petru. Pełne wyjaśnienie.

Ryszard Petru wcale nie jest "nieukiem" i "przygłupem", żeby tylko przytoczyć najmniej chamskie wpisy z sieci. Jego nieustanne obrażanie, wulgarne memy, wyśmiewanie się z jego pomyłek urąga po prostu dobrym, europejskim obyczajom. Lider Nowoczesnej jest absolutnie bystrym i inteligentnym facetem. Doskonale wie, że w Polsce obowiązuje Konstytucja RP z 1997 roku, a David Cameron nie pochodzi z Kamerunu. Równie dobrze mógłby być prezesem Mensa International, ale jest skromny i nie dba o kolejne tytuły i wyróżnienia. Ryszard Petru został bowiem tak "wymyślony" - jako trochę nieporadny, chwilami nieobecny, lekko fajtłapowaty, choć wcale taki nie jest. On ma być przywódcą elektoratu, którego jest wiernym odbiciem, żeby każdy wyborca Nowoczesnej mógł przejrzeć się w Petru jak w lustrze. Sympatykom tej nowej formacji politycznej do szczęścia niewiele już brakuje, a czasami nawet nic. 

Jak wynika z poważnych badań, są to wyborcy obyci i wykształceni, znający co najmniej dwa języki obce, bywający w wielkim świecie, do tego należący co najmniej do klasy średniej, a nierzadko do najzamożniejszej części naszego społeczeństwa. Bankowcy, biznesmeni, ludzie wielkich korporacji, wybitni prawnicy - to już o nich wiemy. Można z całą pewnością stwierdzić, bez cienia ironii, że wyborcy Ryszarda Petru, będący nową elitą, myślą znacznie szybciej i na wyższym poziomie od większości Polaków, co nie jest czymś przykrym dla tej większości, po prostu natura nagrodziła tylko nielicznych. 

Wyborcy Nowoczesnej to prawdziwe chodzące serwery, w których zgromadzono miliony Terabajtów danych, więc miejmy przynajmniej tego świadomość. Jeśli więc Ryszard Petru, czy jego sympatycy, słyszą słowo "konstytucja", to w ich głowach momentalnie uruchamiają się miliony połączeń i przekaźników, a na "ekranie", zupełnie tak samo jak w przeglądarce Google, wyświetlają się tysiące wyników ze słowem "konstytucja". Który wynik wybrać, który jest najwłaściwszy, to nie jest wcale takie proste i wie o tym każdy marny cwaniaczek, który kpi w sieci z Ryszarda Petru. Lider N, jak pamiętamy, wybrał z tysiąca haseł i różnych odsyłaczy wynik bardzo bliski temu właściwemu. Nie powołał się na konstytucję amerykańską czy włoską, tylko na naszą, polską, tę najpiękniejszą.

Podobnie ma się sprawa z Davidem Cameronem vel Kamerunem. Weź sobie sobie słowo "Cameron" i je zapamiętaj, słowo, którego nie nigdy widziałeś jeszcze zapisanego, a jedynie je usłyszałeś. A jeśli tak, to usłyszałeś "kameron", a nie cameron". To chyba dość oczywiste. Pojawi się wtedy tysiąc wyników z Kamerunem, a nie z Cameronem, bo przecież także Google sam czasami poprawia nasze niedokładności językowe. Żeby pojąć to wszystko, żeby uczciwie spojrzeć na te niby pomyłki Ryszarda Petru, trzeba zrozumieć, że on i jego wyborcy operują nieustannie milionami danych, ciągle je przetwarzają, w jednej sekundzie jest tego tyle, że Ty - pisowski mędrku - nie przetworzysz tego przez całe swoje marne życie.           
 
Oczywiście, zaraz jakiś niedowiarek zapyta się, a dlaczego taka na przykład posłanka Kamila Gasiuk - Pihowicz zawsze trafia w odpowiedni wynik wyszukiwania, bezbłędnie, w sam punkt?!  Bo jako kobieta o umyśle wybitnie analitycznym oraz jako wybitna wybitna prawniczka, doskonale opanowała posługiwanie się swoją bazą danych i po prostu nigdy się nie myli. Czy Ryszard Petru, nie jest przez to godny lidera Nowoczesnej i całej opozycji? 

Oczywiście, że jest godny. On, w przeciwieństwie do wybitnej Pani Kamili czy innych wybitnych posłów i posłanek swojej partii, zgromadził w swojej jaźni, w swoim własnym potężnym serwerze, wszystkie bazy danych całej Nowoczesnej. I dlatego czasami, przyznajmy, że niezwykle rzadko, ma tę chwilę wahania, którą marne i nierozgarnięte istoty, przysłowiowe "jednobajty" odbierają jako jego wpadki. Ryszard Petru jest jak Google, a nawet jest czymś więcej, bo jest żywym człowiekiem, a nie jedynie bezduszną wyszukiwarką XXI wieku. Pełen szacun. 

środa, 18 maja 2016

Żegnamy europejskich kelnerów

To było bardzo dobre, jednocześnie emocjonalne wystąpienie Prezydenta Andrzeja Dudy, jedno z najlepszych, w czasie i w miejscu bardzo szczególnym - u stóp Monte Casino. Powiedział między innymi, że Polacy walczyli podczas wojny o wolność dla całej Europy, że bez naszej walki, bez polskiej krwi nie powstałaby Unia Europejska, nie byłoby jednym słowem tej wolności, którą naród polski miłuje od wieków. Tych słów nie będą zapewne powielały antyrządowe media i niemieckie gazety. One są zajęte tym, by nie dopuścić do budowy wolnego i demokratycznego państwa w środku Europy. Im to wybitnie nie odpowiada, bo niszczenie polskości, naszej tradycji i naszych polskich wartości zaszło już daleko, że byli prawie pewni swego zwycięstwa.


Te antyrządowe media razem z antyrządową opozycją utworzyły po wyborach nową formację - Obóz Antypaństwowy (OA). Niejaki Cezary Tomczyk z PO, taki ich polityczny pisklak, komentując nowe wezwania Komisji Europejskiej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, powiada nieborak, że kiedyś - rzecz jasna za czasów PO - Polska była wzorem demokracji, a dziś jest wzorem "europejskiego chuligaństwa". No właśnie, chuligaństwo... To co działo się w Polsce przez ostatnie osiem lat, przypomina właśnie rujnowanie domu przez grupę chuliganów, wynoszenie sprzętów, kosztowności, niszczenie wyposażenia, a kiedy ten proceder został zatrzymany, ci sami chuligani polityczni, najdelikatniej mówiąc, wyją na cały świat, że ci, którzy chcą ten dom odbudować, niszczą demokrację, niszczą ich dorobek. Jeśli PiS chce "zniszczyć" ich  zniszczenia, to mają w pewnym sensie rację. Ten wyjątkowy dorobek demontażu państwa to wybitne dzieło Platformy Obywatelskiej, którego symbolem jest i pozostanie Smoleńsk.

Ja rozumiem, że dziś znowu będzie coś o Trybunale Konstytucyjnym, ze OA zwiera szeregi, ale to co miało się zdarzyć, już się zdarzyło. Jarosław Kaczyński, co nie zostało zbytnio przez nikogo wyeksponowane, zaproponował daleko idący kompromis obozowi antypaństwowemu, w którym jest miejsce na zaprzysiężenie trzech sędziów, a nawet na zmianę Konstytucji w kwestii TK. Albo PSL jest naprawdę sprytnym graczem, albo gdzieś z tyłu głowy Kosiniaka - Kamysza  pojawiło się jednak słowo "państwo". Dziś, moim zdaniem, nie ulega już najmniejszej wątpliwości, że w Polsce mamy podział na obóz państwowy (OP) i obóz antypaństwowy (OA). Dość kuriozalne jest w tym kolejnym zamieszaniu zachowanie Pawła Kukiza, podobno państwowca, który z negocjacji - z reguły objętych poufnością - chciał zrobić telewizyjny cyrk. Oczywiście cyrk dla opozycji, dla OA.  Kukiz`15 ma w tej chwili swoje symboliczne 15 minut na zastanowienie się, czy zamierza działać na szkodę Polski, czy też chce ją na nowo wznosić - w oparciu o wolność, demokrację, honor i uczciwość.  


Platforma Obywatelska, ze swoim premierem i swoim prezydentem, zhańbili Polskę po 10 kwietnia 2010 roku, pokazali całemu światu, że polskie państwo nie działa, że można je opluć, a oni, niewzruszeni, będą dalej wniebowzięci, że dostaną laurkę za swoje niewolnicze maniery.  To dlatego taki Schulz straszy nas użyciem siły, a Clinton bredzi nie gorzej od Stefana Niesiołowskiego. Swoją drogą Stefan powinien być dumny. To dlatego, z tej obłąkańczej polityki wstydu, której wielkim wizjonerem jest Adam Michnik, grupa żydowskich licealistów, nic nie wiedzących o ratowaniu Żydów, ani Janie Karskim, ani w ogóle o Polsce, wie tylko jedno: że teraz PiS chce rewidować historię (!!!), że Polacy nie brali udziału w Holokauście. Ten protest młodych Żydów przed Konsulatem RP w Nowym Jorku ma także swój symboliczny wymiar - wymiar bezdennej ignorancji i głupoty całej polityki historycznej III RP, która najchętniej umazałaby krwią żydowską, niemiecką, rosyjską wszystkich Polaków, żyjących i nieżyjących, tak byśmy po wsze czasy nosili brzemię barbarzyńców Europy.


Walka nie toczy się o Trybunał, wiek emerytalny, czy nawet o wyjście z tej "przeklętej" ścieżki średniego wzrostu, o której mówi Mateusz Morawiecki. Walka toczy się już całkiem otwarcie o państwo. Albo obóz państwowy, do którego ma jeszcze niewielką szansę przystąpić Kukiz`15 (choć chyba nie z Pawłem Kukizem), może część PSL, może nawet jakaś część lewicy, albo więc ten obóz huknie w końcu Polakom, że to jest walka z wrogami Polski, albo będziemy dalej udawać, że to tylko niegroźna i sfrustrowana opozycja, którą wspiera próżniaczy, medialny mainstream.  Słowa Prezydenta Dudy, od których zacząłem, niech będą jakimś wezwaniem do dusz i umysłów  Polaków, że są granice tolerancji dla głupoty, dla zdrady naszych ideałów, że trzeba wybrać albo Polskę, albo nowoczesna niewolę, z niby Polską, niby państwem i niby demokracją, ale za to z jak najbardziej realną władzą europejskich kelnerów, a nie rządem Polaków.  

wtorek, 17 maja 2016

Ruchy medialne a`la Zimoch

Właściwie każdy dzień przynosi wstrząsające nas wszystkich informacje o tym, jak duszna pisowska atmosfera odbiera dziennikarzom resztki tlenu wolności, jakiego mieli pod dostatkiem przed wprowadzeniem stanu wojennego przez Prawo i Sprawiedliwość, co zauważył jako jedyny, i ogłosił całemu światu, znany Wrocławianin  Władysław Frasyniuk. Coś w tym przekazie poszło jednak nie tak, bo nie zauważył go jednak mistrz Bill Clinton, który na razie widzi jedynie w Polsce i na Węgrzech dyktaturę. No i zjawił się, można powiedzieć, kolejny patron i twórca naszej wolności po Martinie Schulzu. Gdyby to Clinton, na nasze nieszczęście, rządził Stanami Zjednoczonymi w latach osiemdziesiątych, a nie Ronald Reagan, to znalazłaby się zapewne inna Monika Levinsky, ale komuna, to już raczej pewne, trzymałaby się w Europie znacznie dłużej.

Wyznawcą teorii Władysława Frasyniuka, zapewne kolejnym, został dziennikarz sportowy Tomasz Zimoch, który tak jak jego mistrz, oznajmił nam w mediach, że to już jest ta Polska Jaruzelskiego i koksowników, więc tylko czekać jak służby zaczną mordować przeciwników politycznych. Dodał jeszcze, że prezes Trybunału prof. Andrzej Rzepliński będzie za kilkanaście lat kimś w rodzaju - mam nadzieję, że dobrze celuję -  Lechem Wałęsą XXI wieku, co prawda stanie się to z pewnym poślizgiem, którego zresztą nie można pojąć. Dlaczego nie teraz?! Zimocha zawieszono, to już wiemy, pewnie podzieli los innych gwiazd, które postawiły się putinowskiej dyktaturze w Polsce. Można by o tym w ogóle nie pisać, bo Polskie Radio ma wielu bardzo dobrych dziennikarzy sportowych, ale Tomasz Zimoch nabrał najprawdopodobniej przekonania, że on jest jedyny i niepowtarzalny, a poza tym stał się już gwiazdą salonów, co salony Warszawy zaakceptowały, bo był już u Kuby Wojewódzkiego, który go także zaakceptował  W ten sposób nasz bohater dojrzał do kolejnego transferu medialnego, bo ruchy medialne pomiędzy obozem dyktatury i obozem wolności jeszcze trwają.


To tylko przypuszczenie, dlaczego znany sprawozdawca tak się postawił zamordystom z radia. Zimoch świetnie czuje się na wizji, może chciał tej wizji więcej, a w TVP mu jej nie dała. Zimoch nie jest jakimś tępakiem, więc jeśli decyduje się publicznie głosić brednie - nawet dla co bardziej umiarkowanych pisożerców- to znaczy, że on już nie chce pracować w publicznym radiu. Każdego dziennikarza mediów publicznych, nawet sportowego, obowiązuje pewien dystans do świata polityki. Tomasz Zimoch poszedł na całość i teraz czeka, czy go wywalą, zwolnią, a może tylko pouczą, że tak nie można. Moim zdaniem on chce być jednak wywalony, bo tak jak kilka innych gwiazdo - celebrytów przed nim, już wie, że na niego czekają, że z głodu nie umrze. Podobne tortury w TVP2 przeżywała niedawno Grażyna Torbicka, którą wstrząsnęło z kolei skomentowanie filmu "Ida" przed jego emisją, przechyliło czarę goryczy i - na szczęście (!) - zaraz potem podpisała lukratywny i piękny kontrakt z firmą kosmetyczną. Gorzej radzi sobie Beata Tadla, która do TVN-u tak od razu nie wróci, bo trwa przecież proces z Kamilem Durczokiem, więc zdradza "Wyborczej" jakie listy piszą do niej ludzie o strasznej teraz TVP, a poza tym prowadzi koncerty. To, co łączy te wszystkie ruchy medialne, to samouwielbienie ich "ofiar" i widmo głodu. Dopóki Polskie Radio i TVP należały do dawnego obozu władzy, do tak zwanego Salonu, te same osoby - dziś przebierające nogami, żeby być razem ze swoimi - nie widziały w Polsce żadnych zagrożeń - od dziennikarstwa sportowego na kulinarnym kończąc.


Jeśli jest tu coś obrzydliwego, to właśnie to dorabianie filozofii do ruchów medialnych, których są bohaterami. Jeśli są dobrzy, albo tylko popularni, weźmie ich TVN, Polsat, albo TOK FM. Trafią do reklam luksusowych samochodów lub produktów bankowych. Nie ma problemu z pracą dla wrogów pisowskiej dyktatury. Jest tylko problem, w jakim stylu te swoje ruchy medialne wykonują. Pokazują się swoim widzom i słuchaczom jako ofiary nowego systemu, a pod stołem negocjują już nowe kontrakty. Podkreślają przy tym jak wiele zrobili dla TVP czy Polskiego Radia, zapominając, że oni też coś tym firmom zawdzięczają. Jeśli więc dusi ich nowy reżim, jeśli po korytarzach Woronicza snują się według nich "małe putiny", to mogą zmienić pracę tak, jak to się robi w uwielbianym przez nich wielkim świecie - bez obłudy. Nie oceniam tych wszystkich ruchów medialnych jako całkowicie trafionych i pozytywnych, nie znam kulis. Dlatego na koniec pozwalam sobie nie zgodzić się ze zwolnieniem z TVP 2  Joanny Racewicz, której nie przedłużono kontraktu. Tomasz Zimoch to dokładna odwrotność byłej dziennikarki "Panoramy", to pełna kraśkowatość i sportowy tadlyzm.

poniedziałek, 16 maja 2016

Nie tylko bezczelni, ale i bezkarni

Żeby zrozumieć do końca prawdziwą wymowę i przyczyny powstania listu otwartego byłych ministrów  MON, a w szczególności trójki z nich - Bogdana Klicha, Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego -  trzeba najpierw przyjąć do wiadomości, że po 10 kwietnia 2010r. polskie państwo jako samodzielny  podmiot polityczny przestało praktycznie istnieć. Teza ta może się wydawać niektórym jako absurdalna i nieuprawniona, ale tak się właśnie stało, staliśmy się rzeczywiście państwem czysto teoretycznym, które na dobrą sprawę, dziś, trzeba nie tyle naprawiać, co budować jego trwałe struktury od nowa. 

Rok przed Smoleńskiem, z wysokości około 130 metrów runął na ziemię samolot tureckich linii lotniczych Boeing 737 w Amsterdamie*. Zginęło 9 pasażerów, pozostałe 126 osób przeżyło katastrofę, a maszyna pękła na trzy części. Rządowy TU- 154 M z polską delegacją na pokładzie, zahaczył najpierw o "pancerną brzozę" na wysokości kilkunastu metrów, a potem rozleciał się na kilkadziesiąt tysięcy części. Wszyscy pasażerowie zginęli - elita polskiego państwa razem z jego Prezydentem Lechem Kaczyńskim. Donald Tusk był tym wszystkim przerażony, a Bronisław Komorowski, błyskawicznie przejął obowiązki Prezydenta RP, nie czekając nawet na oficjalny akt zgonu śp. Lecha Kaczyńskiego, Radosław Sikorski już kilkanaście minut po katastrofie znał jej przyczynę. Tusk do badania przyczyn tragedii narodowej wystawił Edmunda Klicha, z tamtej strony na czele stanął  Władimir Putin. Kilka miesięcy później jakiś rosyjski "bloger" opublikował wstrząsające zdjęcia ofiar Katastrofy Smoleńskiej,w tym zdjęcie ciała naszej głowy państwa, kto odważył się je obejrzeć, ten wie, że nie można było chyba bardziej nas upokorzyć jako narodu. No cóż..... przy Lechu Kaczyńskim zabrakło warty polskich oficerów. 



Nie mieliśmy dostępu do miejsca katastrofy, Tusk oddał śledztwo Moskwie, a komisje, które powołał, zakpiły z Polaków, nauki i zdrowego rozsądku i zrobiły tak dużo razem z prokuraturą wojskową, że dziś nadal nie wiemy, co było przyczyną Katastrofy Smoleńskiej. Amsterdam - 130 metrów - ginie 9 osób. Smoleńsk, kilkanaście metrów nad ziemią - giną wszyscy, a z samolotu nie ma co zbierać. W tej hańbie dla Polski brali udział Komorowski, Tusk, Kopacz, Sikorski, B. Klich - najwyżsi rangą przedstawiciele państwa III RP, które po 10 kwietnia 2010 przestało istnieć. Polskę ubezwłasnowolniono, zrobiła to Moskwa, przy milczącej akceptacji Zachodu. Na to właśnie zgodzili się najważniejsi sygnatariusze owego listu. Jeśli dołączymy do tego kuriozalną wizję strategii bezpieczeństwa Polski przyjętej w 2011 roku przez BBN za czasów Bronisława Komorowskiego, którą można streścić w  sformułowaniu "nic nam nie grozi, patrzymy na wschód", jeśli przypomnimy podjęcie po Smoleńsku ścisłej współpracy polskiego wywiadu z rosyjską FSB, to użycie przez ministra Antoniego Macierewicza słów, że ten list jest przejawem bezczelności politycznej, jest więcej niż dyplomatyczne. 


Ten list mówi jeszcze coś więcej. Ci ludzie czują się całkowicie bezkarni. Rozmontowali polskie państwo, odpowiadają personalnie, nie tylko za to, co wydarzyło się po 10 kwietnia, ale i przed tą datą. Jeśli czują się tak bezkarni, jeśli mają nadal tak potężne wsparcie antyrządowych mediów, to warto przynajmniej się zastanowić, dlaczego? Począwszy od śmierci dyr. generalnego kancelarii Tuska, Grzegorza Michniewicza po kolejnych kilkanaście zgonów wysokich oficerów Wojska Polskiego, ludzie, którzy mieli znaczącą wiedzę na temat Katastrofy Smoleńskiej, popełniają samobójstwa. Nikt w nie wierzy, to z logicznego punktu widzenia jest niemożliwie. Wiemy więc, że to nie były samobójstwa, ale nic się nie dzieje. Odpowiedzialni za dezercję państwa w obliczu tragedii narodowej, mają doskonałe humory, czują się tak, jakby mieli powód do dumny. Pytanie kolejne, przed kim? Na pewno nie przed Polakami. Do tego wszystkiego, nawet swoich zwolenników, tak jak zwykle, traktują jak idiotów. I Rosjanie, i każde inne znaczące państwo w Europie wie o polskiej armii sto razy więcej niż to, o czym mówił w Sejmie Antoni Macierewicz. Prawdę mówiąc, to nie chodzi już o naprawę Rzeczypospolitej, ale o zbudowanie jej od nowa, bo w wielu obszarach, tych najważniejszych jak sądy, wojsko i bezpieczeństwo, została - to ulubione słowo posła Budki - zdemolowana.  

*https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_lotu_Turkish_Airlines_1951

sobota, 14 maja 2016

Rating Kingi Rusin i siostra orangutana

Pracownicy agencji Moody`s nie spodziewali się tego. Nigdy jeszcze, z tak błahego jednak w sumie powodu,  nie padł im serwer, tylko właśnie wczoraj, kiedy mieli ogłosić, że już po nas, że za chwilę jeden zielony będzie kosztował 10 zł. Można sobie tylko wyobrazić, jak "te ćwierć miliona" ssało dosłownie klawiaturę, śliniło się do swoich laptopów i tabletów, jak waliły im serca, drżały nogi, jak błyszczały im oczy, szalały neurony - oczywiście z radości, że Amerykanie dowalą rządowi Beaty Szydło. W przeciwieństwie do nich, minister finansów Paweł Szałamacha, a zapewne nie tylko on, nie w tryumfie bynajmniej , ale też nie w dołującym napięciu, spokojnie oczekiwał na "wyrok" Moody`s, ponieważ znał go już w czwartek, gdyż takie są zasady przyjęte w relacjach pomiędzy agencjami ratingowymi a rządami państw. I choć nie bardzo wiadomo, dlaczego Moody`s zmieniło perspektywę dla Polski na negatywną, to można się spodziewać umocnienia złotego i uspokojenia na rynku polskich obligacji. Moim skromnym zdaniem, ani ów złowrogi rating, ani nawet audyt rządów PO- PSL, zasługuje na miano informacji tygodnia. Na plan pierwszy wysuwa się  bowiem bezapelacyjnie rating dziennikarki i celebrytki Kingi Rusin.

Tylko dzięki redakcji "Wiadomości" i TVP INFO, widzowie mogli usłyszeć i obejrzeć fragment występu Pani Kingi na Kongresie Kobiet, a także przekonać się na własne oczy, że postępowe kobiety potrafią fantastycznie pląsać, wyginać się i machać rękami, oraz, że nie brakuje im poczucia humoru, a może nawet pewnej dozy autoironii (?), kiedy to z papierowymi torbami na głowach, przypominały żeński oddział Ku Klux Klanu znad Wisły. VIII Kongres Kobiet z pełną powagą potraktował Prezydent RP Andrzej Duda, wystosowując do jego uczestniczek list, który odczytała, z niekłamanym przejęciem, bohaterka tygodnia Kinga Rusin. Na tyle, na ile zapamiętałem słowa Prezydenta, napisał w nim między innymi, że kobiety w Polsce "... mogą się tutaj spełniać, realizować swoje marzenia, zdobywać naukowe i zawodowe laury; są szanowane i doceniane".


Wtedy, poruszona i najwyraźniej oburzona tymi słowami Kinga Rusin, przerwała na chwilę czytanie listu i z lekką pogardą w głosie dodała do słów Andrzeja Dudy, że "chyba nie w tym kraju". Nie wiem, dlaczego Kinga Rusin nie czuje się spełniona "w tym kraju", podobnie jak - sądząc po reakcji sali - większość obecnych tam dam, łącznie z byłą Pierwszą Damą. Być może tylko dla mnie, zachowanie Pani z TVN, było wielkim skandalem. Przypadł jej w udziale, zgodziła się łaskawie to zrobić, zaszczyt odczytania listu od Prezydenta RP, w którym, niemal w każdym zdaniu, co w końcu sprawdziłem, jest mowa o wielkim szacunku głowy państwa dla polskich kobiet.


Nie wiem jaki rating, w tak zwanej śmietance warszawskiej ma Kinga Rusin, ale na pewno jest on bardzo wysoki, co najmniej AA+. Biorąc nawet pod uwagę wszystkie zasługi dziennikarki dla dobrego samopoczucia kobiet, wszystkie jej przenikliwe wywiady, cięte riposty, to po tym co zrobiła w hali Torwaru, mój osobisty rating dla Kingi Rusin został obniżony do poziomu D, czyli tak zwanego "śmieciowego". Zachowanie Kingi Rusin nie wzięło się z sufitu i nie jest to bynajmniej "szklany sufit". To jest to nieustające przekonanie, że można i należy okazywać pełne chamstwo wobec obecnej władzy. Aż dziwne, że celebrytka z TVN nie podarła tego listu na oczach swoich koleżanek, wtedy trafiłaby jak nic do dziennika ZDF i niemieckich gazet. To było niewyobrażalnie chamskie zachowanie, niespotykane nigdzie indziej w Europie. To było nawet poniżej poziomu osławionej budki z piwem, bo tam Heniek krzyczy do Ryśka: - No czytaj dalej łachudro, co pisze do nas biedny Wituś, potem pogadamy!

Wyobraźmy sobie takie zachowanie na Kongresie Niemieckich Ofiar Nazizmu podczas odczytywania listu od Angeli Merkel. Wyobrazić sobie można co prawda prawie wszystko, nawet to, ale aplauzu by zapewne nie było. Właśnie w takich, niby drobnych i niepoważnych incydentach, przejawia się chamska twarz byłego obozu władzy. I powiem szczerze, że z tym chamstwem im do twarzy. Dobrze przynajmniej, że Panie z Kongresu Kobiet mają wyszukane poczucie humoru, o czym świadczą tematy paneli i dyskusji. Jeden z nich został zatytułowany "Nasza siostra orangutana, czyli o ochronie różnorodności życia" przygotowany przez Centrum Zielone Entów i Rusałek. To jest tak samo przejmujące zdarzenie jak dzisiejsze oświadczenie PO, N i PSL, że znowu biorą odpowiedzialność za przyszłość Polski.

piątek, 13 maja 2016

Podcinanie Polski czyli miękki terroryzm

Polacy są na cenzurowanym w Europie, Polacy muszą się wypowiadać trzy razy ostrożniej od Niemców, ale KOD powinien protestować trzy razy ostrzej od francuskiej młodzieży, która od miesiąca bije się z policją. Polacy, w ogóle, nie powinni nic mówić o Żydach, a nawet o Niemcach, którzy nieba chcą nam przychylić, chcą nas po prostu bardzo do siebie przytulić. Jeśli chodzi o PiS to powinien sobie sam palnąć w łeb, żeby  Europa odetchnęła z ulgą, a KOD spokojnie przeniósłby się wtedy do Sejmu. Nie razi wcale tak bardzo, kiedy terror polityczny i medialny jest stosowany wobec Polski na przykład przez szwabskie media (nie niemieckie tylko szwabskie właśnie), ponieważ Niemcy znowu poczuli się Panami Europy, najbardziej - jak zwykle - socjaliści tacy jak Martin Schulz, niezmiennie marzący o wielkim sojuszu z demokratyczną Rosją Putina. 


O wiele bardziej razi to, że ten sam polityczny i medialny terror wobec Polski i obecnego obozu władzy, a także wobec swojej ojczyzny - chwilowo właśnie nie swojej - stosują rodzime partie polityczne i środowiska medialne. Ciemny lud wybrał sobie ciemną i autorytarną władzę - to słyszymy codziennie od zwycięstwa wyborczego Prawa i Sprawiedliwości. PiS, co najwyżej, broni się przed zalewem tej nienawiści, przed tym miękkim terrorem. Polska jest dziś, na tle Europy, enklawą spokoju, wolności i bezpieczeństwa. Polska jest inna niż Zachód, choć jest częścią owego Zachodu, ale on z kolei nie ma już nic wspólnego z cywilizacją wolności i demokracji. Nabiera wszelkich cech systemu totalitarnego opartego na terrorze medialnym, politycznym i kulturowym. Te trzy narzędzia nacisku stosowane są z całym rozmachem wobec Polski, z opętańczym wręcz ostatnio udziałem Czerskiej, Wiertniczej i PO. Niech wyborcy Schetyny czy Petru mają przynajmniej świadomość tego, że chodzi tu o ubezwłasnowolnienie Polski i powrót do państwa  teoretycznego. I pewnie mają. To trzeba powtarzać nieustannie, ponieważ od ćwierć wieku próbuje się wmówić Polakom, że ciągle jesteśmy w tyle za postępem: Jesteśmy najspokojniejszym i najszlachetniejszym narodem Europy, niech ktoś podważy tę tezę! 

Gdyby nie medialne szczujnie z Wiertniczej i Czerskiej, gdyby nie ta, najeżona nienawiścią, antypisowska propaganda, nie byłoby już na scenie politycznej ośmiornicy jaka rządziła Polską przez osiem lat, a Ryszard Petru mógłby, co najwyżej, czytać w wolnych chwilach "Ja, Klaudiusz", zakładamy, że ze zrozumieniem. Większość mediów elektronicznych i drukowanych w rękach opozycji, a Wołki, niczym synowie marnotrawni, lamentują co piątek w TOK FM o braku wolności słowa. Najważniejsze stacje telewizyjne w Niemczech oraz wysokonakładowe dzienniki są jak taśmociąg, po którym codziennie płyną przekazy z urzędu kanclerskiego. We Francji, od  miesiąca trwają rozruchy na ulicach, ale demokracja w ojczyźnie jakobińskiego terroru ma się znakomicie. Warto przypomnieć, że ci terroryści, zanim zaczęli mordować na potęgę, założyli Stowarzyszenie Przyjaciół Konstytucji. Można mnożyć przykłady o "kwitnącej zachodniej demokracji", tylko po co? 

I tak to my, Polacy, mamy poruszać się w Europie na placach, nikogo nie nadepnąć przypadkiem na odcisk, a już nie daj Boże, potrącić na ulicy studenta z Somalii, bo zaiste będzie to hańba dla całej Polski i Europy, będzie to najwymowniejszy przejaw naszego rasizmu i nacjonalizmu, czyli, żeby było krócej, faszyzmu. Ten medialny i kulturowy terror, trwa od ćwierćwiecza, a jego skutki są porażające. Niemała część Polaków gotowa byłaby przepędzić wręcz z kraju cały ten Ciemnogród, byle tylko zobaczyć znowu jak Tusk ściska się z Merkel, jak ona go przytula, jak wszyscy podziwiają wokół najpiękniejszą parę polityczną postnowoczesnej Europy. To jest nieodwracalny stan chorobowy, to jest patologiczne zidiocenie, a ile zidiocenie może być patologiczne, ale mniejsza o to. Nie łudźmy się, że tam w opartach kodowskiego rechotu, nastąpi jakieś przebudzenie polskości, dumy narodowej, bo oni są bardziej europejscy, niemieccy czy francuscy niż polscy, choć cześć nie zdaje sobie z tego nawet sprawy. Dwór jest w Brukseli, a w Polsce panoszy się teraz ciemny lud. 

Można odnieść wrażenie, że Zachód i rodzima ośmiornica polityczna z różnymi kawiorowymi przystawkami, nie mogą po prostu znieść tego, że Polska, tak w ogóle i w szczególe, w jakiejkolwiek dowolnej kwestii śmie mieć swoje własne zdanie, które nie jest ich zdaniem. Szok i niedowierzanie. Te wolne media na Zachodzie, na które powołują się nieustannie lisobiorcy i lisoodbiorcy, przepisywały wiernie wszystko to, co na temat Katastrofy Smoleńskiej, było zawarte w raporcie Anodiny, podobnie zresztą jak komisja Jerzego Millera - takich mamy przyjaciół liberałów chowu zachodniego. Chów rodzimy jest jeszcze gorszy, bo tutejszy. Zdaniem Herr "Hakena" Schulza, Polska ma być jak wierny pies Berlina, ma przyjąć transporty uchodźców, takich jakich nam przyślą, rzecz jasna tych, których oni sami nie chcą u siebie. Sortowanie ludzi, oto jest nowy wymiar totalitarnej Europy, sięgającej duchem już wprost do lat trzydziestych ubiegłego wieku. 

Wtedy też, tyle tylko, że w Moskwie, polscy komuniści z Kominternu, głosili taką zasadę, że wszyscy ci, którzy są wrogami komunizmu, są faszystami. Tradycja nie ginie, dzięki marszowi pokoleń przetrwała do dzisiaj i ma się dobrze. Każdy wróg KOD-u, GW, PO, to faszysta albo nacjonalista, albo coś jeszcze gorszego. Trzeba nazywać sprawy po imieniu. Stosowany jest wobec Polski, jak najbardziej oficjalnie, zwykły terror medialny i polityczny, nazywany troską o naszą demokrację. Mamy sporą szansę na to, żeby ten terror przetrwać, ten nowy rodzaj wojny z Polską podmiotową i suwerenną. Te niby elity III RP, a właściwie II Komuny, mające w nosie i polskość, i dumę narodową, sprzedające się czasami na targowisku europejskiej próżności jak kiepskie dziwki, wykonują swoją żmudną, codzienną robotę i tak już zostanie. Obóz władzy skupiony wokół Jarosława Kaczyńskiego musi być bardzo skromny, bardzo odważny i bardzo konsekwentny, a do tego wprost niezwykle uczciwy i pryncypialny, bo tylko wtedy będzie rządził tak długo, aż przyjdzie nowe pokolenie Polaków, wolnych całkowicie od tej totalitarnej wizji Europy. Ono już jest na horyzoncie, więc trzeba wytrwać. Wolność to jest nasz piękny polski gen.  

czwartek, 12 maja 2016

Kaczyński helps Holland

A gdyby tak do koalicji PO, N, PSL, wszelkiej maści lewicy, dołączyli jeszcze Komorowski, Bono, Nicole Kidman, Brad Pitt i Madonna, i gdyby Agnieszka Holland nakręciła z nimi wszystkimi wstrząsający film pt."Nasza krew, nasze rany", i gdyby tak w bonusie, papież Franciszek rzucił w Polsce błyskawicą miłosierdzia w pisowski, egoistyczny i nacjonalistyczny tłum, to byłoby już po rządzie Beaty Szydło i po Prezydencie Dudzie. Wtedy we wszystkich sondażach taka światowa koalicja, jak walec postępu, rozjechałaby PiS. Nie ma żadnej koalicji, ale "Gazeta Wyborcza" ją widzi jak najbardziej, więc zamówiła sobie sondaż w TNS Polska, który już dziś wieści "detronizację państwa PIS", bo ta "koalicja" zdobyłaby 38% poparcia, a PiS "tylko" 33%. W sondażu tym, Kukiz `15 i KORWIN mają razem 19%, ale to jest w ogóle bez znaczenia, mało tego, pewnie dołączą do Petru. Jak bardzo boli tych nowych "wykluczonych" zaledwie garść suchych faktów z całej księgi ich kłamstw i przekrętów, to doskonale było widać wczoraj w Sejmie. 

Agnieszka Holland narzekała ostatnio, w jakimś tysiąc dwudziestym antypisowskim wywiadzie, chyba zaraz po sobotnim marszu, że nie jest źle, bo ludzie już są wkurzeni, "ale jeszcze nie są wkur.....", a jak będą, to wtedy dopiero coś się zmieni. Jarosław Kaczyński, bez wątpienia człowiek dialogu i wielkiego serca, uznał więc, że pomoże Agnieszce Holland w spełnieniu jej wizji, by ludzie byli w końcu "wkur..". I rzeczywiście, przeczołgano Platformę przez te osiem godzin, przypomniano to i owo, było kilka nowości dla prokuratury, ale najgorzej na tym wyszła Ewa Kopacz. Właśnie dla niej to było straszne,  słuchanie tego wszystkiego. Nagle stała się najbardziej wkurzoną kobietą Europy. Rzucała się w fotelu sejmowym, wydawała z siebie niezrozumiałe dźwięki, wyginała ciało, krzywiła się w pół, wyciągała głowę z szyi, krzyczała, chwilami szalała, oskarżała, wymachiwała rękami, przewracała oczami, w każdym razie strasznie to wyglądało i stało się też coś, czego nikt się chyba nie spodziewał: w swoim "wq" pobiła Borysa Budkę, który wczoraj wypadł blado. Co się stało? Dlaczego był tylko wkurzony?

Rzucanie się po sali, bieganie do mównicy, okrzyki wojenne, nieukrywana wściekłość, to wszystko mieliśmy okazję zobaczyć w wydaniu PO na niespotykaną dotąd skalę. Jeśli według Tuska (wpis na TT), cała ta lawina oskarżeń, była tylko trzecią wersją "tischnerowskiej" prawdy, to są prokuratury, żeby co najmniej tych 21 ministrów i premier Szydło postawić przed sądem i skazać za kłamstwa, naruszenie dóbr osobistych i oszczerstwa. Ewa Kopacz powinna od razu pisać do Strasburga, z pominięciem pisowskiej prokuratury. Była premier była wczoraj szczególnym przypadkiem osoby, którą kilka banalnych już prawd o wielkich przekrętach jej partii, doprowadziło tę kobietę niemal do obłędu. Koledzy z partii powinni wyprowadzić swoją liderkę z Sejmu, wywieźć nad Zalew Zegrzyński, żeby ochłonęła. Nikt jej nie pomógł, do końca wiła się w fotelu, rzucała słowami w  nieznanych nikomu językach, powiedzmy krótko: to zwykłe chamstwo, że nikt z PO nie zaopiekował się byłą premier.

Do tego wszystkiego, PO ma kiepskich analityków. Nie ma się co wściekać i czego się bać. Kolejnych dziesięć informacji o przekrętach, działaniach mających znamiona zdrady państwa, nie wstrząśnie Polakami. Słowa, słowa, słowa..... rozmywają się i znikają po kilkunastu godzinach, pojawi się kolejny przekaz dnia, taki choćby jak jutro, że Moody`s obniży na przykład rating dla Polski. Nikt się nawet nie zająknie z Czerskiej czy Wiertniczej, ani z PO, że nawet jeśli tak się stanie, to między innymi dlatego, że wokół Polski, właśnie te media, razem z jawnie wrogimi Polsce tytułami na Zachodzie  (wrogimi nie pisowskiej Polsce tylko po prostu Polsce) i polakożercami takimi jak Martin Schulz, nie tylko wytwarzają codziennie fałszywy obraz o naszym kraju, ale wprost, działają tak, by go zniszczyć, jeśli nie będzie tak jak było, czyli tak jak chce tego wspomniana już wcześniej Agnieszka Holland.


 Ale żeby tak właśnie było, jak było, trzeba byłoby zrobić coś takiego, żeby się ludzie strasznie "wq". A chyba nie chcą, chyba nie mają po prostu powodu, albo im się najzwyczajniej nie chce. Dostają codziennie o 19.00. w "Faktach" taki kawał antypisowskiego kitu, że ich zatyka, a co inteligentniejsi pewnie mówią: ale im znowu dowalili, góra nasza. I wracają do pogoni za szmalem. Przez osiem lat zarobili często tyle, że wystarczy im do końca życia. Jeśli więc chcecie szalona Opozycjo odzyskać władzę, musicie razem z Panią Holland "wkur..." wyborców PiS-u na sam PiS. To jest Wasz klucz do sukcesu. Ale tego klucza nie macie. I to jest problem.

wtorek, 10 maja 2016

Oddajcie nam Tuska!

Cyrk w polityce polskiej trwa nieustannie, odkąd za stery państwa chwyciła Platforma Obywatelska, a odkąd jest w opozycji, to żadna skala absurdu nie łapie już zagrywek PO. Teraz wypłynął problem Donalda Tuska. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość, już całkiem oficjalnie, zapowiada, że pewnie poprze kandydaturę "Prezydenta Europy" na drugą kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej, to od razu mistrzyni ciętej riposty, czyli posłanka Agnieszka Pomaska, stwierdza, że PiS boi się powrotu Tuska do kraju, bo ten, wiadomo, od razu scementuje całą opozycję i szlag trafi cały ten PiS. Nie bardzo wiadomo, czy Donald chce wracać do kraju, czy też woli dalej "rządzić" Europą razem z Angelą Merkel. Nie bardzo też wiadomo, a może raczej wiadomo, czy powrót wielkiego lidera podoba się Grzegorzowi Schetynie i Ryszardowi Petru. To, co jest poza dyskusją, to fakt, że totalna opozycja w liczbie ćwierć miliona nie ma swojego wyrazistego przywódcy. Bez niego - jak zupełnie trafnie zauważa mecenas Roman Giertych - opozycja nie ruszy z miejsca.

Te wszystkie rozważania, czy PiS poprze Tuska czy też nie, są o tyle jałowe, że jego kariera na europejskich salonach wisi dosłownie na włosku i może runąć dosłownie z dnia na dzień, jeśli Brytyjczycy zagłosują za wyjściem z Unii, a do Europy ruszy kolejna fala uchodźców. Wtedy nic już nie pomoże Tuskowi, nawet głosy PiS-u. Pomińmy to, że oceny jakie zbiera "nasz" Polak na szczytach władzy w Brukseli, są generalnie bardzo krytyczne i gdyby nie Merkel, to już byłby na straconej pozycji. Pojawiają się również dziwne dywagacje w Prawie i Sprawiedliwości, że jeśli Tusk będzie tam bronił interesów Polski, to warto na niego jeszcze raz postawić. To jest chyba jakaś ściema, bo nie dalej jak pięć dni temu, mówił w Watykanie w tej samej tonacji o Polsce co polakożerca Martin Schulz - chodziło oczywiście o problem uchodźców. Trzymanie Tuska z daleka od Polski z powodu zagrożenia, jakie czeka obóz rządowy, gdyby pojawił się w Polsce, jest co najmniej śmieszne. Po pierwsze, dla niego samego znacznie ciekawsze i mniej stresujące jest dalsze urzędowanie w Brukseli, po drugie, dla części wyborców PO jest spalony, a dla szefa Platformy i całej tej formacji oznaczałoby to nową wojnę. Fakt, że Ewa Kopacz do spółki z Kamińskim Yogi Babu, zawiązali jakąś partyjną sektę, która ma powitać króla na ojczystej ziemi, świadczy tylko o tym, że odlot jest całkowity. Dlaczego?



Przede wszystkim, sam Tusk nie chce teraz wracać do Polski i nie chodzi tu tylko o jakże zasłużony dla niego Trybunał Stanu. To jednak prędzej czy później nastąpi, jeśli PiS chce być traktowany przez swoich wyborców jako partia poważnie traktująca przyszłość polskiego państwa. Poza tym, nie tylko liderzy Prawa i Sprawiedliwości, mówią o szefie Rady Europejskiej, że uciekł do Brukseli, a ponadto, dla wstrząśniętej tym co dzieje się w Polsce medialnej elity, on nie jest ich. Jeśli już to był tylko niezłym żołnierzem, ale na pewno nie ich guru. Od biedy, może i skleiłby coś  jeszcze z tego ćwierć miliona, ale jutro na przykład zostanie opublikowany audyt rządów PO-PSL, nie mamy też pełnej wiedzy o tym, co naprawdę stało się w Smoleńsku, choć i za to, co wiemy, Trybunał Stanu  dla Tuska należy się jak najbardziej.


Jeśli w tytule jest wołanie "Oddajcie nam Tuska!", to dlatego, że w Brukseli nie ma z niego dla Polski żadnego pożytku. Dla PiS nie stanowi praktycznie żadnego zagrożenia, chyba że zrobiono by z niego od razu męczennika. Władimir Putin i Angela Merkel, solidarnie ujęliby się za tym wielkim europejskim politykiem. Niech wraca, niech tam robi porządki, niech się spiera ze Schetyną, Petru, niech debatuje z Kijowskim. Kluczem do sukcesu PiS jest konsekwentna polityka naprawy państwa oraz stworzenie realnej szansy na godne, normalne życie milionom Polaków, którzy byli takiej szansy pozbawieni przez rządy PO. Niech wraca, bo to nie będzie żaden biały koń, tylko przemykanie się cichcem po ciemnych uliczkach. Doprawdy...., ktoś na serio wyobraża sobie powrót Tuska w glorii wybawcy upadłego mainstreamu? Ani Nowoczesna, ani Platforma, ani KOD, nie mają dziś żadnego wyrazistego lidera i na razie go mieć nie będą, a Donald Tusk z powrotem w Polsce będzie dla nich przede wszystkim wielkim problemem, a nie nadzieją na odsiecz. Niech więc wraca.

sobota, 7 maja 2016

Bruksela w Warszawie

Idą. Elitarni, ale i egalitarni, przepełnieni słowami, które zwiastują oderwanie Polski od Europy i oddanie jej w dyktatorski uścisk Putina, tego samego, w którym całkiem niedawno widzieli demokratę i przyjaciela Polski, dramatycznie przeżywającego z Tuskiem to, co stało się w Smoleńsku. Idą pewni siebie i zadowoleni z siebie, z tego co było, a trochę już nie jest. Idą więc zadowoleni z ośmiu lat bezwładu wymiaru sprawiedliwości, państwa z dykty, lekceważącego ludzi niepełnosprawnych i ich rodziny, wymazującego praktycznie naukę historii ze szkół, oddającego politykę zagraniczną w ręce Angeli Merkel, państwa gigantycznych afer i gigantycznych strat finansowych przy budowie autostrad, przy których budowano ciągnące się setkami kilometrów ekrany dźwiękochłonne, odcinające kierowców od nieznośnego szumu łanów zboża. Obawiają się nowej żelaznej kurtyny, pisowskiej drogi na wschód, o której mówi Schetyna, ale tak naprawdę to jest tylko wielki ból i żal za utraconą władzą. Ostatnią już chyba nadzieją jest prezes Trybunału i całej opozycji Andrzej Rzepliński, który, w trosce o Polskę, pokazuje jakąś niedorzeczną prośbę ministra o spokój, kiedy w całej Polsce płonie demokracja, a wkrótce może nawet zapłoną stosy męczenników.

Minęła już szesnasta i nareszcie są twarde i niepodważalne liczby: 240 tysięcy osób - podają władze stolicy, a TVN 24 informuje, że "na ulice Warszawy wyszło nawet 240 tysięcy ludzi". Na dwa miliony mieszkańców to nie jest rekord, ale tylu mieszkańców to na pewno krąży od Mokotowa po Bielany. Przyjmijmy jednak, radośnie i tolerancyjnie, że ulice Warszawy przemierza z flagami i hasłami o trapiącym już Polskę faszyzmie nawet sto pięćdziesiąt tysięcy osób. Oni wiedzą, jak było im dobrze, jak to się wszystko układało po ich myśli, jak "ciemny lud" cicho siedział i nawet wtedy, gdy zabrano mu 153 miliardy złotych, i nawet wtedy, gdy kazano mu pracować niemal do samej śmierci, ani drgnął. Bo rządzili Europejczycy, którzy śmierć polskiej elity pod Smoleńskiem potraktowali gorzej niż zwykli poganie: bez otwierania trumien, bez sekcji zwłok, z "pomylonymi" pogrzebami i z akceptacją wszystkich kłamstw o fatalnych polskich pilotach i pijanym generale. To jest esencja europejskości Tuska i Komorowskiego, radosnych panów podczas lądowania samolotu z trumnami ofiar na Okęciu. Ta europejskość to jest także przeganianie rodziców dzieci niepełnosprawnych z Sejmu i wyszydzanie wszystkich tych, dla których katolicyzm jest znacznie ważniejszy od bezkształtnej nowomowy, bezpłciowych idei, a właściwie utopii, które i tak legły dziś w gruzach. Niestety, na papieża Franciszka ani Polacy, ani Węgrzy, ani Austriacy liczyć nie mogą, on bowiem płynie z nurtem Brukseli, co samo w sobie jest już niepojęte, ale nadchodzą chyba niepojęte czasy, w których to Warszawa być może stanie się prawdziwym centrum europejskich i chrześcijańskich wartości, pod rządami partii nacjonalistycznej, a Bruksela, Berlin i Watykan będą dalej żyć utopią, że dyktatura jednomyślności zwycięży nad narodami i wolnością jednostki.

Idą w przekonaniu, że ich wizja Polski bez polskości, że ich wizja Brukseli w Warszawie, traktowana niemal dosłownie, jest wybawieniem od nacjonalizmu i ksenofobii. Mylą się jednak, bo oni, w swoich zachowaniach, słowach i gestach, zaszli juz dużo dalej niż sama Bruksela czy Berlin. Oni oddaliby całą Polskę Brukseli i Berlinowi w zamian za ten skromny przywilej monopolu władzy w Warszawie. Gorliwość Tuska, Kopacz czy Petru jest naprawdę podziwiana na Zachodzie, im oczy wychodzą z orbit, gdy słyszą wezwania z "Gazety Wyborczej". Była już "brzydka panna na wydaniu" Bartoszewskiego, teraz jest znacznie gorzej. Róża Thun, poetka Europy, wielka dama Brukseli, stawia jakże zasadne pytanie na łamach: "Polska, europejskie straszydło?" Kto będzie chciał takie straszydło? Nikt, tylko wąskie grupki węgierskich czy słowackich nacjonalistów będą z nami paktowały, a potem wszystkich nas zgarnie Putin. Stolica w Mińsku to całkiem prawdopodobne rozwiązanie, bo przecież w Warszawie jest i będzie Bruksela, będąca dokładnym przeciwieństwem Europy Roberta Schumanna.

piątek, 6 maja 2016

Całkowicie zakodowany marsz

Ten marsz, po którym nic już nie będzie takie jak było, jest tak kultowy i historyczny, tak ważny i przełomowy, że chyba postanowiono zakodowaćgo: nie ma lidera, nie ma w sumie wyraźnego organizatora, nie ma jeszcze manifestu (jest 16.15.) ani orędzia, pojawił się za to WRD. Chaos się potęguje, Poczta Polska S.A. blokuje korespondencję w sprawie marszu, nie wiadomo jaką blokadę zastosował Jarosław Kaczyński, ale Grzegorz Schetyna powiedział, że prezes PiS też im nie przeszkodzi, a wszystko zależy od frekwencji i pogody. Warto jednak zapytać, gdzie jest orędzie przedmarszowe i kto ma je wygłosić, i gdzie? Gdzie, to nie jest problem, zaraz po "Faktach", najlepiej, ale kto, i w czyim imieniu? Można uznać, że zręby orędzia ujawnił dziś Ryszard Petru, który w wywiadzie dla "Faktu" powiedział, że "historycznie czuje się współodpowiedzialny za przyszłość Polski".

Żeby choć jedno zdanie wyartykułował w sposób zrozumiały, ale nie, coś zawsze musi pokręcić. No bo albo czuje się odpowiedzialny za przyszłość Polski, albo już tylko historycznie czuje się za nią odpowiedzialny, co oznaczałoby, że teraz już się nie czuje, bo to już historia. Bo historycznie rzecz biorąc, to od początku nie wiadomo, o co chodzi liderowi opozycji, który nie jest liderem, bo w ogóle nie ma tam żadnego lidera i na razie go nie będzie. Grzegorz Schetyna dla elitarnego KOD-u to intruz, człowiek bez właściwych korzeni, spoza Warszawy, spoza Jądra Myślenia, a on z niego na pewno nie pochodzi, nie jest ich ani nawet nie jest Merkel. Ten dystans elitarnego KOD-u - bo on jest elitarny bez dwóch zdań zdaniem Żakowskiego i Lisa - do lidera PO jest wręcz niesmaczny. Działacze Platformy widzą i czują to, a ponieważ wielu z nich uważa, że zasługują na miano elity, to szukają kogoś, kto mógłby ich do tego Jądra Myślenia  wprowadzić.

Podobno prawnie, za sobotni spęd w Warszawie, odpowiada Platforma Obywatelska, ona także finansuje autobusy, pociągi, billboardy i suchy prowiant. Wdzięczności jednak żadnej nie ma, ani ze strony Kijowskiego, ani ze strony Petru. Jeśli będzie 50 tysięcy osób na ulicach stolicy, to magistrat poda, że było ponad 100 tysięcy, ale to i tak będzie porażka. Oczywiście porażki nikt nie chce, więc zawsze będzie można powiedzieć, że w sumie to tak sobie wpadliśmy na weekend do stolicy, że przymusu nie było, nikt do niczego nie wzywał, a PKP spychała składy kodowców na boczne tory. Jeśli będzie to jednak upragnione 100 tysięcy ludzi, to ludzie Gronkiewicz- Waltz podadzą, że było 200 tysięcy i wtedy też będzie coś nie tak, bo czyj to sukces? Przecież nie Schetyny, bo on nie nasz. Petru powie, że czuł jak ludzie biegli do niego, żeby się z nim wyściskać, a koalicja WRD oświadczy, że to początek drogi do zbudowania zdemolowanej demokracji. Publikacje w całej niemieckiej prasie są już na bank zapewnione. 

Niesmak jednak i tak pozostanie. Bo elity, choć są napakowane samymi wybitnościami wszelkimi, ani jednej wybitności nie chcą pokazać Polakom jako swojego lidera. Zakiwali się prawie na śmierć, i w sprawie lidera, i w sprawie tego, po co w ogóle wychodzą na ulicę. Bo doprawdy, nie wiadomo po co wychodzą. Zadowoleni, a oni są naprawdę zadowoleni, szczególnie z siebie, w sobotę czy w niedzielę, jadą na piknik, czytają Wyborczą, bawią się w klubach, albo knują przeciwko PiS podczas tajnych narad. Zrobią więc jutro coś wbrew sobie, coś bardzo sztucznego, cały czas to robią i to widać, i to śmieszy. Oni się do tego w ogóle nie nadają, czy Adam Michnik nie ma naprawdę sumienia? W sumie ten cały sobotni cyrk ma tylko jeden cel: jeszcze bardziej zachęcić Zachód do niszczenia PiS, bo sami nie dają po prostu rady. Orędzie kogoś z Jądra Myślenia uspokoiłoby rozgrzane radością serca z WRD i PO. Może się jeszcze coś wydarzy, może Janusz Piechociński posunie się o krok dalej...

czwartek, 5 maja 2016

Rozprawić się z PiS, Moody`s atakuje

Jak to pisze gazeta.pl, cała sieć nabija się z listu ministra finansów Pawła Szałamachy do prezesa TK, prof. Andrzeja Rzeplińskiego, w którym ten - w sposób dyplomatyczny i elegancki - prosi o rozważenie przez pana prezesa, by powstrzymał się z wypowiedziami na temat sporu wokół Trybunału do 13 maja br., kiedy to agencja ratingowa Moody`s ogłosi swoją prognozę zdolności kredytowej dla Polski. Jeszcze jej nie ma, ale ludzie głęboko zaangażowani w dobro Polski, wieszczą już od tygodnia, że agencja obniży rating, co realnie, przełoży się najpewniej na spadek kursu złotego i zmniejszenie atrakcyjności inwestycyjnej naszego kraju. Pomijając taki tytuł jak "Rząd błaga Rzeplińskiego. Nie zgadniesz o co?", nadarzyła się kolejna, znakomita okazja do używania sobie z PiS-u i dumy jaki ten nasz "Rzepcio" jest ważny. Miejmy nadzieję, że był to nie tylko ostatni błąd Szałamachy, ale także całego PiS-u.

Z Obozem Nienawiści nie mam sensu się na cokolwiek umawiać. Nikt z obozu władzy nie ma chyba już jakichkolwiek złudzeń, że z nimi nie warto rozmawiać, nawet o sprawach, wydawałoby się, ważnych i nie podlegających sporowi politycznemu. Minister napisał list do kogoś, kto tylko czyha na taką świetną okazję, by ogłosić całemu światu, a także owej agencji Moody`s, że PiS robi w portki, że Kaczyński zdaje sobie sprawę z tego jak ten spór o TK jest straszny dla Polski, jak wreszcie sam obóz władzy niszczy demokrację. Prezesa Rzeplińskiego w żadnym razie nie obchodzi jak ujawnienie tej korespondencji, wprawdzie oficjalnej, ale delikatnej i ważnej dla kraju, będzie odebrane przez analityków agencji. Oczywiście jak najgorzej, upewnią się w przekonaniu, że nie tylko jest coś na rzeczy, ale wręcz stwierdzą, że w Polsce zanika demokracja, więc no...niestety, z przykrością stwierdzamy i tak dalej.


Tyle tylko, że Moody`s najprawdopodobniej już od dawna ma gotowy kwit i błąd Szałamachy nie ma dla nich większego znaczenia. Podobnie, jak nie ma dla nich znaczenia najniższe od 25 lat bezrobocie w Polsce, podwyższenie prognozy wzrostu gospodarczego dla naszego kraju w 2016 roku przez Komisję Europejską do 4,7%, a do tego stabilne finanse państwa i taka przykładowo inwestycja Mercedesa za pół miliarda euro. Już poprzedni rating Polski agencji Standard&Poor`s, która obniżyła prognozę dla Polski  z A- na BBB+ , był niczym innym, jak próbą nacisku na rząd PiS, żeby działał tak jak rząd PO, czyli nie robił nic, bo wtedy wszyscy zarobią na nas tyle ile chcą, tylko nie my. Uzasadnienie S&P opierało się niemal w całości na ocenie sporu o TK. Paranoja, ale nie mamy na to żadnego wpływu. Niech to będzie w ogóle ostatni taki błąd PiS-u, a nie tylko Pawła Szałamachy. Jarosław Kaczyński - wprawdzie bez podania szczegółów - powiedział cztery dni temu, że prezes Rzepliński odrzucił kompromis rządu w sprawie TK, no więc chyba wystarczy. List ministra został z kolei wysłany do prezesa TK dzień wcześniej.


Oni odcięli się od Polski na całego, doprawdy nie wiadomo na co liczą, więc może najwyższy czas rozliczać ich za wszystkie afery ostatnich ośmiu lat, za Smoleńsk, za korupcję, za działanie na szkodę Polski. Gdyby niemieckie gazety mogły to przerobić, to każdego dnia gwiazda opozycji miałaby tam swój wykład o narodzinach faszyzmu w Polsce. I niech nikogo nie zmyli to "solidarne" zachowanie PO, że oni też uważają te kary za uchodźców za niedopuszczalne. Im jest dokładnie wszystko jedno, bo i tak za wszystko obwinią Prawo i Sprawiedliwość. Jedyna rzecz na jakiej im zależy, bo wtedy wrócą na całego do koryta,  to obalenie rządu, nawet poprzez ulicę i zaangażowanie w ten zamach obcych państw. Równie dobrze Paweł Szałamacha mógłby wysłać ten list do Martina Schulza, wielkiej różnicy, poza tym, że prezes Rzepliński nie pozuje do zdjęć z wieszakiem, przecież nie ma. Interes jest wspólny: rozprawić się z PiS, bo Polakom zachciało się żyć w silnym i sprawnym państwie, a na to zgody  Zachodu i wszelakich agencji ratingowych nie ma, bo one w końcu wykonują tylko, z góry ustalone polecenia. Jeśli jednak Moody`s utrzyma obecny, dobry rating dla Polski, może oznaczać to tylko jedno: interesy z Polską są dla wielkiego biznesu ważniejsze od zachcianek Berlina, Brukseli i depresji Borysa Budki.