czwartek, 28 września 2017

Hamowanie fermentującej prawicy


Nie ma dwóch zdań – Prezydent RP wyhamował nieco z pomysłem(?) oddzielenia się od obozu patriotycznego i sformowania nowej siły politycznej, choć przecież ani słowem o tym nie wspomniał. Żal na prawicy fermentującej jest duży, ale ona nie traci nadziei i z niezwykłą wprost energią kąsa wszystkich, którzy stanęli murem za Jarosławem Kaczyńskim. Postawa, na przykład Jacka Karnowskiego, jest krótkowzroczna, bo jak powszechnie wiadomo, Rafał Ziemkiewicz w błyskotliwy sposób udowodnił wszystkim niedowiarkom, że Paweł Kukiz góruje nie tylko wzrostem nad liderem Prawa i Sprawiedliwości. Trwanie w jednej rozsądnej pozycji politycznej jest dla niektórych publicystów czymś niewyobrażalnie nudnym, więc chorują na polityczne ADHD. Z drugiej strony jednak, chcieliby bardzo, żeby już nie mieszać w Polsce, bo ona się nam pięknie ułożyła po 2015 roku, nic nie trzeba zmieniać (poza rekonstrukcją rządu na życzenie Pani Zofii Romaszewskiej), a do szczęścia brakuje tylko silnej partii prezydenckiej Andrzeja Dudy. Gdyby PO siedziała cicho, to może ten ferment przyniósłby jakieś spodziewane efekty, ale niestety, Platforma już wznosi siłą spontanicznych ludzkich rąk scenę do protestu przeciwko PiS, Dudzie, Polsce 2017, Trumpowi, Putinowi, Chinom i Sri Lance. Geniusz Grzegorza Schetyny działa sprawnie, więc z pewnością PO odbije się w sondażach mocno w górę. Wyborcy nawróceni na Andrzeja Dudę wpadną w popłoch, no bo jak to? Został przecież w końcu Andrzejem, twardo negocjuje z PiS, a tu znowu trzeba wychodzić na barykady, bo jednak uległ, jest zły?         

Hamowanie reformy wymiaru sprawiedliwości, które wywołało zrozumiałe rozgoryczenie wielu wyborców PiS, właśnie dobiega końca. Nie ma alternatywy dla głębokich zmian w sądownictwie, ponieważ zwykli Polacy widzą efekty działań Komisji Weryfikacyjnej, odczuli wymierną poprawę swojej sytuacji życiowej i oczywiście - mogą nadal darzyć wysokim zaufaniem Prezydenta RP, co nie oznacza, że staną za nim murem, jeśli zdecydowałby się jednak na rozwód z partią rządzącą. Weta sądowe i tak dały już Andrzejowi Dudzie większy wpływ na politykę rządu, więc może mówić o sukcesie. A PiS z tym się pogodził, co nie znaczy wcale, że zapomni o 24 lipca 2017 roku. Perspektywy dla prawicy fermentującej są póki co raczej kiepskie i jeśli zaliczyć by do niej wicepremiera Jarosława Gowina (niektórzy tego wręcz pragną), to właśnie ze spokojem powiedział, że oświadczenie Prezydenta RP w sprawie przyszłego kształtu ustaw o KRS i SN jest interesujące, ale przyjął je z zaskoczeniem. Jednym słowem, cichy powrót w szeregi „dobrej zmiany”, o ile prawdą jest w ogóle, że nosił się z zamiarem dokonania politycznej wolty. Opieranie nadziei na wzmocnienie prawicy poprzez jej dzielenie przy udziale ugrupowania Kukiz `15 to jest prawdziwy majstersztyk. Do tej pory bowiem,  nie wiadomo co to jest Kukiz `15. Nie jest partią, a jej działacze nie są politykami tylko antysystemowymi buntownikami. Zamiast wspierać obóz patriotyczny i punktować go tam, gdzie popełnia błędy, kilku liderom od Pawła Kukiza i publicystom zamarzyło się, żeby stworzyć  alternatywę dla PiS. Od  fermentu do rewolucji. Innymi słowy, w momencie, gdy Polska jest tak naprawdę w połowie drogi do ostatecznego wyjścia z postkomunistycznej spuścizny, niektórzy mówią dość, wystarczy i twierdzą, że już z niego dawno wyszliśmy, a to co zostało do poprawienia, trzeba poprawiać tak, żeby nic już nie poprawić. A tak w ogóle PiS jest passe.

Najciekawsze w tym fermencie i prawicowym podnieceniu, wręcz szczytowaniu z każdej szpili wbitej Prawu i Sprawiedliwości jest to, że to z drugiej strony sceny politycznej słychać donośny głos, że Jarosław Kaczyński rozgrywa kolejną polityczną partię jak chce (ostatnio sam Jacek Żakowski w artykule „Sześć pieczeni Prezesa”). Mniejsza o to, czym się kierował autor pisząc ten tekst - bo tylu pieczeni to nawet zręczny pisowiec by się nie doliczył - ale faktem jest, że cała ta wyrafinowana gra polityczna pomiędzy PiS i opozycją, a ostatnio także między PiS i Prezydentem, opiera się na autorytecie politycznym Jarosława Kaczyńskiego. I żeby nie było tak słodko, choć chyba wcale nie było, to Prawo i Sprawiedliwość nadal nie ma komunikacji społecznej i wcale się nie zanosi na to,  że ona się wkrótce narodzi. Odjazdów pojedynczych posłów PiS wniebowziętych internetową popularnością szkoda wyliczać. Doprawdy, kogo obchodzi świt w Brukseli i wiadomość, że nasz poseł będzie za chwilę pracował dla Polski? Nadal aktualne jest twierdzenie, że przy tak wymiernych sukcesach w gospodarce i polityce społecznej, poparcie dla partii rządzącej w każdym innym demokratycznym kraju zachodnim oscylowałoby wokół 55%. Szczególnie przy tak bezrefleksyjnej opozycji.            

piątek, 22 września 2017

Zamiast ulicy, zakulisowe gry na rzecz rozbicia obozu władzy



Ktokolwiek śledzi dziś rozwój (przebieg) wydarzeń politycznych może się pogubić. Viktor Orban z Beatą Szydło, ale za moment już z Jarosławem Kaczyńskim, i jeszcze u Andrzeja Dudy, ale zaraz, jest spotkanie na szczycie Kaczyński – Duda, spotkanie ostatniej szansy, ponoć. Chwilami nie wiadomo kto już wyszedł od kogo, a kto do kogo przyszedł. Wyjątkowy piątek, na pewno nie piąteczek. Do tego wszystkiego, dowiadujemy się rano, że CBA nie było jednak o szóstej u prof. Królikowskiego. I  spokojnie wyszedł z domu do RMF. Niespokojnie na słowa prezydenckiego doradcy zareagowała cała opozycja i nie tylko ona. Prokuratura czyli Zbigniew Ziobro atakuje bez pardonu prof. Królikowskiego przed ogłoszeniem projektów ustaw o KRS i SN. Ujawniają fakty, które – co tu dużo mówić – nie są ciekawe. Milion złotych depozytu przekazanego przez podejrzanych o wyłudzenia podatku VAT, robi na każdym wrażenie. Dlaczego doradca Prezydenta RP nie poinformował głowy państwa o swoich niemałych kłopotach, nie wiemy, o ile są to kłopoty. Mściwy reżim atakuje bezzasadnie, bo jest przecież czymś naturalnym, że zgłaszamy policji fakt wpłynięcia na nasze konto dużej bańki dopiero pół roku po tym, jak ona się na tym koncie znalazła. Dlaczego nie od razu, skoro przelew wydawał się być podejrzany? Skutki, skutki III RP jeszcze nie raz dadzą znać o sobie, więc budowa demokratycznego i sprawiedliwego państwa od podstaw jest po prostu konieczna. Przy okazji tego gorącego piątku prysły już chyba ostatecznie marzenia o jesiennej erupcji zdrowej części narodu. Zdrowa część narodu z chęcią obejrzy rozpad PiS, rządu, grillowanie Polski w Brukseli, ale w domu.

Zamiast ulicy i zagranicy (będącej właśnie w zadyszce), mamy silne wzmożenie polityczne na salonach. Idzie przesilenie, a lud patrzy kto zostanie u boku Prezesa PiS, a kto go być może już wkrótce opuści. Czy Andrzej Duda dopnie swego i uzyska realny wpływ na wybór sędziów, czy też zadowoli się tym, że dostanie zapewnienie startu w 2020 roku jako reprezentant Prawa i Sprawiedliwości? Poparcie dla PiS jest rekordowe, więc wydaje się, że to dobry moment na to, by właśnie teraz przeprowadzić przez parlament kluczowe dla obozu władzy ustawy. Bez pomocy Andrzeja Dudy jednak nie da rady, więc pakt Prezydent – Prezes ma kluczowe znaczenie dla partii rządzącej. Jeśli go nie będzie, ruchy odśrodkowe się nasilą, a idea nowej partii poprawnej prawicy stanie się faktem. Nie będzie żadnej rejestracji w sądzie, ta nowa partia będzie żyła póki co w umysłach i sercach publicystów, wesprze ją TVN i TOK FM, bo jak tu inaczej rozmontować PiS i ożywić trupa III RP? Nadzieją na elektrowstrząsy przywracające do życia stary układ jest oczywiście wyjście Prezydenta RP poza środowisko polityczne, z którego się wywodzi. Nie ma wątpliwości, ale to najmniejszej, że do końca tego roku zdecydują się losy reform Prawa i Sprawiedliwości, które mają  przypieczętować koniec państwa PO i postkomunizmu w Polsce. Andrzej Duda ma w gruncie rzeczy bardzo prosty, ale trudny wybór: albo stanie u boku Jarosława Kaczyńskiego, albo będzie lawirował do końca kadencji pomiędzy rządem i opozycją, bez gwarancji, że ta strategia pozwoli mu sięgnąć ponownie po fotel Prezydenta. Opozycja już zrozumiała jedno: tylko wielopoziomowe działania na rzecz rozmontowania i poróżnienia obozu władzy, które doprowadzą w nim do ostrych podziałów, mogą spowodować załamanie się poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. W tej sytuacji, rola mediów, dawnych służb i nacisków zagranicy wydaje się być kluczowa dla powodzenia całej operacji odsunięcia PiS od władzy.                               

piątek, 15 września 2017

Jesteśmy za PiS, ale nie teraz, nie tak szybko, wolniej

Odczuwamy to wszyscy – i zwolennicy opozycji i wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Jak na dłoni widać to powstrzymywanie się w reformowaniu państwa: że za daleko, że za mocno, że więcej dialogu, że już wystarczy, ostrożnie z sądami, ostrożnie z Niemcami, Rosjanami i Francuzami, bo  jesteśmy w tej Europie - jakże jednak jeszcze pięknej i dostatniej -  zupełnie sami. Nieważna jest dużo ostrzejsza retoryka Viktora Orbana niż Jarosława Kaczyńskiego. Dla dziennikarzy TVN on jest w sumie bardzo fajny, taki węgierski buntownik, który świetnie rozgrywa swoją partię szachów z Brukselą. Co innego PiS. To jest nie tylko samo zło, to jest wielka ciężka kłoda na drodze do federalizacji Europy, którą po raz kolejny zaproponował Jean - Claude Juncker. Ta narracja działa. Publicyści, nazywani kiedyś, dawno temu, niepokornymi, ostrzegają i pomstują na rząd Beaty Szydło, wytykają mu same błędy i robią to nie gorzej niż ich koledzy z „Gazety Wyborczej”. Bo to idzie za daleko, zrywane są fundamenty bezpiecznej i spokojnej Polski. A oni chcieliby bardzo, żeby było już tak jak jest, bo im jest dobrze. Nowa prawica medialna usadowiła się wygodnie w roli mainstreamu, który kwęka, narzeka, puszy się i wydaje wyroki. Niby niewielka to tylko pycha, ale spokojnie, ona jeszcze rozkwitnie.

Z drugiej strony, niektórym politykom Prawa i Sprawiedliwości już nie potrzeba żadnych wskazówek, żadnych dyskusji, rozmów o Polsce, bo mają to wewnętrzne przekonanie, że racja jest po ich stronie, więc nie ma sensu niczego tłumaczyć, bo trwa wojna informacyjna z totalną opozycją i nie ma czasu na tłumaczenie się z podejmowanych przez rząd decyzji.  Utrata skromności to poważny grzech w polityce. Ale nie o tym było na początku. Było o tym przemożnym przekonaniu, że jeśli pójdziemy jeszcze o krok dalej, wszyscy się na nas rzucą i zaduszą Polskę. W sprawie reparacji wojennych głos Platformy Obywatelskiej brzmi nie gorzej od głosu najbardziej zaciekłych antypolskich niemieckich publicystów. Episkopat Polski apeluje  (nie wprost)  o wyciszenie sporu w sprawie odszkodowań za II wojnę światową, nawet minister Waszczykowski hamuje debatę na ten temat twierdząc, że potrzebny jest poważny dialog z Niemcami i kwerenda. To wszystko prawda, ale nikt w Prawie i Sprawiedliwości przez blisko dwa miesiące nie koordynował tego tematu. Każdy mówił to co chciał i powstał rzeczywiście chaos informacyjny, jakże wygodny do prześmiewczych tonów: trzy, sześć, dziesięć bilionów złotych odszkodowań. Tymczasem, sprawa jest otwarta, cokolwiek piszą na temat- jakże zgodnie - polskie (z nazwy)  i niemieckie media. Efekt tej zbiorowej histerii, że reparacje nie -  bo za późno, bo Niemcy są dla nas tak ważne, jest taki, że znowu pojawia się to nie teraz, to jest bez szans, nie możemy iść pod prąd przeciwko całej Unii Europejskiej, a już szczególnie przeciwko Niemcom. Podobnie było z reformą sądownictwa.  Nikt nie kwestionuje do końca racji Prezydenta, ale to  on sam, wetując ustawy nie pytał się przecież w tej sprawie o opinię swoich wyborców.  Stąd tak wiele było rozgoryczenia wśród elektoratu Prawa i Sprawiedliwości.        

Mamy więc swoisty stan zawieszenia i wyczekiwania  w najważniejszych kwestiach dla  reformowania państwa i relacji Polski z Unią Europejską oraz  Niemcami. Skoro już tak się stało, że mamy ewidentne pękniecie w obozie władzy, a rozmowa Duda – Kaczyński nie przyniosła spodziewanych efektów, to przynajmniej niech ten czas zamieszania zostanie przez rząd wykorzystany do przygotowania strategii komunikacyjnej na najbliższe miesiące, która może mieć decydujące znaczenie w przekonaniu wyborców nie tylko do radykalnej  reformy sądownictwa, ale także do dekoncentracji mediów i wprowadzenia powszechnej  opłaty za korzystanie z mediów elektronicznych. Choćby tyle, ponieważ ruchy odśrodkowe, którym początek dał niestety Prezydent Andrzej Duda nie ustaną, a opozycja i zagranica – wbrew hucznym zapewnieniom niektórych polityków PiS, że nic nam nie zrobią – będą dążyły wszelkimi dostępnymi środkami do przewrotu lub do skompromitowania polityki rządu Beaty Szydło. Przy braku komunikacji społecznej nie jest to zadanie trudne, ale wręcz dziecinnie łatwe. Jeśli PiS chce naprawdę gruntownej naprawy i reformy państwa, musi zrobić wyraźny krok naprzód, zostawiając w tyle rosnącą grupę kontestatorów. Zresztą oni, tak jak już to bywało wcześniej, znowu się obudzą i wstąpi w nich nowy, rewolucyjny zapał.     

piątek, 8 września 2017

Pakt przetrwania Duda - Kaczyński

Cokolwiek  zostanie  ustalone  podczas dzisiejszego spotkania Andrzej Duda – Jarosław Kaczyński, nie będzie to jakiś zasadniczy przełom w napiętych relacjach Pałacu Prezydenckiego z Prawem i Sprawiedliwością. Opozycja będzie trąbić, że prezes PiS musiał uznać samodzielną pozycję Prezydenta RP, co oznacza, że tak czy inaczej to Andrzej Duda  jest  zwycięzcą sporu o reformę wymiaru sprawiedliwości. Jeśli można na coś liczyć, to na swoisty pakt przetrwania, by nie doszło do recydywy rządów Platformy Obywatelskiej. W przypadku, gdy konflikt w obozie władzy nie ustanie, to już teraz można zapomnieć  o jakimkolwiek porozumieniu w przyszłości. Prezydent będzie dryfował w kierunku opozycji albo własnego obozu politycznego, świadom chyba tego, że Jarosław Kaczyński w rozgrywaniu konfliktów jest niezwykle trudny do pokonania. Musi przy tej okazji powrócić pytanie, z jakich powodów Andrzej Duda wykonał tak radykalny zwrot, bo same niedoskonałości ustaw (możliwość ich skierowania do Trybunału Stanu, rozmowy z PiS)  nie tłumaczą wystarczająco jego zachowania. Owszem, zaistniał z całą stanowczością jako całkowicie odrębny ośrodek władzy w Polsce, ale ta odrębność nie służy wcale stabilizacji sytuacji politycznej w kraju, choć zwolennicy prezydenta uważają, że powstrzymał narastające protesty tej części elektoratu, dla którego sam fakt, że rządzi PiS jest wystarczającym powodem do wyjścia na ulicę. Nie wydaje się jednak, żeby można było powtórzyć umiarkowany sukces letniej akcji, ponieważ apogeum „niezadowolenia”  minęło.





W gruncie rzeczy, każdy kompromis zawarty pomiędzy Dudą a Kaczyńskim w sprawie przyszłego kształtu ustaw o SN i KRS, będzie dowodem uległości i Prezydenta, i Prezesa. Atakowany będzie  Jarosław Kaczyński, że musiał ustąpić, atakowany będzie również Andrzej Duda za powrót do roli Adriana. Jeśli jednak Prezydent RP powie po spotkaniu, że podtrzymuje swoje dotychczasowe stanowisko w sprawie projektów ustaw reformujących sądy, to zwycięstwo będzie krótkotrwałe. PiS uruchomi wtedy cały arsenał działań, którego celem będzie doprowadzenie do izolacji Andrzeja Dudy na scenie politycznej skazując go  – czy tego chce czy nie – na zbliżanie się do opozycji. I nic tu nie da wysokie poparcie dla głowy państwa ani jakaś własna formacja polityczna. Czy ma w takim razie ulec, poddać się, wycofać? Tego nie może zrobić i nie na pewno nie zrobi. Jedynym wyjściem jest właśnie pakt zawarty z Prawem i Sprawiedliwością, który będzie trwał tak długo, jak zechce go przestrzegać jedna lub druga strona. Jeśli Andrzej Duda wybierze drogę konfrontacji PiS przetrwa i będzie mobilizował elektorat za nową kandydaturą na urząd prezydenta  w 2020 roku. I jeśli PiS wygra wybory parlamentarne, jego nowy kandydat może się spotkać w II turze z Andrzejem Dudą, kandydatem „ponadpartyjnym”, którego jako mniejsze zło poprze opozycja. To i tak byłby spory cios dla obozu dobrej zmiany, więc trzeba mieć nadzieję, że umowa Kaczyński – Duda zapobiegnie rozejściu się dróg tych dwóch polityków na dobre. Zbyt wiele tego „jeśli”, ale już dawno w Polsce nie było tylu niewiadomych jak właśnie dzisiaj, w połowie rządów Prawa i Sprawiedliwości.