Tekst pt, "Lot" napisałem 9 marca 2008 roku, kiedy Donald Tusk mówił nieustannie o tanim państwie (wzrost wydatków na administrację - 10 miliardów złotych) i kiedy, tak jak teraz Bronisław Komorowski wybrał się wtedy do Nowego Jorku rejsowym samolotem, zamiast kupić nowe samoloty dla rządu i Prezydenta. Blog (na innym portalu) prowadzę od 11 miesięcy i nie mogłem się przemóc, by opublikować to krótkie opowiadanie ze względu na Katastrofę Smoleńską. Zbyt wiele skojarzeń, ale z drugiej strony na naszych oczach bankrutuje cała polityka PO, więc sądzę, że czytelnik potraktuje ten tekst jako przypomnienie jednej z tysiąca niespełnionych obietnic Donalda Tuska.

"LOT"

Premier wsiadł do samolotu. Chciał wyglądać jak najskromniej, by nie wzbudzać nie potrzebnej sensacji. Choć, mimo jego protestów, wskazano mu miejsce w klasie biznes, starał się usiąść na fotelu jak by to była klasa ekonomiczna – powoli bez dostojeństwa, jak zwykły pasażer. Nie założył sobie nogi na nogę. Pomyślał, i słusznie, że ten gest zostanie odebrany jako wyraz jego prostolinijnej natury. Obok niego zasiadł Sławek i rzecznik Fiszka. Było widać, ze starają się dotrzymać kroku Premierowi, ale nie wyszło im to tak zgrabnie jak Pierwszemu. Fiszka, zbyt wyzywająco ubrana, już w wejściu wzbudziła niemałe zainteresowanie Władka i Zbyszka, którzy lecieli do Cioci, a Sławek nie potrafił opanować swojego agresywnego wzroku i dumy bycia prawa ręką Premiera. Samolot delikatnie zadrżał, trochę pomruczał, potem na chwilę huknął ryk silników, który zamienił się w łagodny miarowy wir zwiastujący wielką podróż do Ameryki. Ach – Ameryka – pomyślał Pierwszy, co ja będę w niej robił, czy tam jest na pewno ten Prezydent, co mam z nim rozmawiać ? Pewno jest - westchnął. I myślał sobie: pewno trzeba będzie z nim jeszcze rozmawiać po tak długiej podroży, po zmianie czasu i tych przesiadkach, i o czym Boże – nic nie wiem. Aaaa... Sławek mówił, że o tarczy. Co to w ogóle jest – zastanawiał się Premier. Tu leci, tam coś leci, tu wystrzelą, tam spadnie – jakie to nudne – stwierdził i zasnął. Ale tylko na pół godziny. Wymagało tego wyjątkowe wydarzenie, jakim była ta wielka podróż. Normalnie zdrzemnąłby się do następnego dnia. Kiedy otworzył oczy, Boeing 767 wirował już zgrabnie w górze mijając rodzinny Gdańsk. Premier zerknął z łezką w oku na dół, a Fiszka zgrabnie i dyskretnie zrobiła mu 2456 zdjęcie. Nagle pojawiła się stewardesa ze srebrną zastawą, na której fyrkotały jeszcze białe przepiórki w sosie zubu otoczone plasterkami pomarańczy i malutkimi szprotkami. Premier żachnął się, ale cicho. - Sławek, podaj mi torbę, jest obok siedzenia – powiedział Pierwszy. Sławek podniósł szarą, niepozorną rybacką torbę, pamiątkę Premiera jeszcze ze szkolnych wypadów nad Zatokę Gdańską, gdzie z młodymi, skromnymi chłopcami Pierwszy łowił nieduże rybki, którym potem oddawał swoje drugie śniadanie i wrzucał je najedzone i syte z powrotem do wody. Premier uprzejmie, ale stanowczo rzekł do stewardesy:
-Chyba nie sądzi Pani, że zjem ten wykwintny posiłek. Jest przeraźliwie drogi, proszę zostawić go i przekazać mediom – wysyczał Pierwszy i sięgnął do torby. A tam na samym dnie, leżała jego mała bułeczka z masełkiem, którą sobie wysmarował wczoraj wieczorem – cieniutko, oszczędnie, tak żeby zostało jeszcze na powrót do kraju. Tak, tak, w torbie było i masełko, i kawałek chleba, i mała deseczka, i mały wiejski nożyk. Kiedy Premier zajadał smakowitą bułkę, po samolocie już rozeszła się wiadomość, co je Pierwszy, ale jeszcze nie było pewności. Dopiero komunikat rozwiał wszelkie wątpliwości.
-Tu kapitan Marian Szczędzalski. Chciałem poinformować Państwa, że Premier, nasz Premier, je właśnie bułkę, dodam swoją własną bułkę. Z masłem!
-Hurra – krzyknęli z radości pasażerowie, a Władkowi i Zbyszkowi popłynęły łzy i przypomniały się im małe wiejskie bułeczki, które robiła im Babcia Munia, kiedy smykali rano do szkoły.
-Nie będziemy jeść jedzenia „Lotu” – zgodnie oświadczyli wszyscy turyści i odstawili na podłogę talerze. Chcemy bułek – zawołali, prawdziwych bułek! Tylko ponury Henryk, zaszyty gdzieś na końcu samolotu wygryzał kawałki kurczaka w sosie pomidorowym i mruczał coś pod nosem.
-Wyrzucić Go! Zdrajca! – zawołali Władek i Zbyszek i na chwilę otworzyli okno. Henryk spadł na ziemię razem z niewinnym kurczakiem. Małe ptaszysko krzyczało i płakało, a ponury Henryk ściskał je mocno zębami do ostatniej chwili swojego życia.
Tymczasem wokół Premiera już zgromadzili się dziennikarze z niezależnych i wolnych mediów: Radia ZET, RMF FM, Polsatu i TVN 24.
-Panie Premierze – Malwina Szczera z TVN 24. Czy to było prawdziwe, zazwyczaj drogie masło, czy może tylko „masełko” albo może „masmix” ?
-To dobre pytanie- odpowiedział Pierwszy. – To oczywiście masmix z moich domowych zapasów – dodał Premier.
-A bułka?- Jak z bułką ? – Robert Potakiewicz z Polsatu.
-Cóż, Panie Redaktorze. Bułkę trzeba jakoś zrobić, chyba wypiec nawet. Tego sam nie potrafię. Nie ukrywam, że po analizie Fiszki, która sprawdziła 23 sklepy w mojej okolicy wybrałem tę najtańszą – oświadczył Premier i ruchem małego palca zakończył spotkanie z mediami. W ruch poszły satelitarne łącza i laptopy. Już 20 minut później w serwisach pojawiły się zdjęcia bułeczki. Poruszenie było ogromne, nie tylko w Polsce.
Angela Merkel przerwała jedzenie kiełbasy i wezwała kucharza. Tylko nieoficjalnie wiadomo, że jej resztki (kiełbasy) przejęły służby. W Waszyngtonie już godzinę po zdjęciach bułeczki w serwisie CNN, kucharze Prezydenta Busha zmienili menu z okazji wizyty Premiera. Suto zastawiony stół, zastąpiły setki małych bułeczek. W Polsce OBOP opublikował najnowszy sondaż. Poparcie dla Partii Premiera skoczyło do 73 procent. Tylko w Pałacu Prezydenckim nadal królowała świńska szynka.
Tymczasem Premier skończył ostatni kęs bułeczki. Zadowolony, ale też zmęczony już dwugodzinną podróżą zasnął. Jednak nie na długo. Kiedy drzemał pod kocykiem Fiszki, coś ciągle wierciło go w głowie, jakaś myśl. Dopadała Premiera i uciekała, i nagle złapał ją w samym środku, tak że nie miała już dokąd uciec. Zerwał się i krzyknął: Benzyna!
-Sławek! Sławek! Jak daleko do Nowego Jorku ? – zapytał.
-Jeszcze około trzech godzin lotu Panie Premierze – odpowiedział i schował do kieszeni swój srebrny krawat.
-Słuchajcie Moi Drodzy- rzekł Pierwszy. Przecież to już niedaleko, czy my musimy lecieć i marnować paliwo? - zapytał Fiszki i Sławka. Znieruchomieli.
-Oczywiście, że nie! – huknął Premier. Pozbędziemy się paliwa – przecież to jasne. I zapytał pasażerów: Czy chcecie lecieć bez paliwa?
-Taaaak ! - krzyknęli pasażerowie.
-A załoga ? – dodał Pierwszy.
-Taaaak! - krzyknął kapitan Szczędzalski i reszta załogi.
-To świetnie- odpowiedział Premier i zasnął.
Kiedy kapitan Szczędzalski już miał otworzyć zawory i spuścić paliwo w bezkresną przestrzeń, dostrzegł dwa przyjazne amerykańskie samoloty, które już czekały z gotowymi urządzeniami do tankowania benzyny. Cała operacja trwała zaledwie kilka minut i w samolocie LOT-u nie było już ani kropli paliwa. Samolot zaczął wspaniale szybować – prosto do Nowego Jorku. Lot stał się jakby spokojniejszy, ucichły silniki, słychać było tylko spokojne pochrapywanie Premiera. Pasażerowie poczuli, że są świadkami czegoś ważnego i wspaniałego, czegoś co się nigdy już nie zdarzy i czego nigdy więcej już nie przeżyją. Zaśpiewali:
Szybujemy, szybujemy!
Bułki z masłem jemy.
Dolecimy bez paliwa
Krzywa lotu jest właściwa!
Samolot pięknie bujał się w przestworzach, coraz niżej i niżej, aż wreszcie łagodnie osiadł na amerykańskiej ziemi. Paliwo wystawione na aukcję biło rekordy. Nawet prawicowy Sarkozy płacił za litr prawie 100 dolarów. Amerykańscy nafciarze zacierali ręce, OPEC pluł sobie w twarz, a cena benzyny w Polsce spadła do trzech złotych. Błyskawiczny sondaż OBOP-u dał kolejny niewiarygodny wynik. Poparcie wzrosło do prawie 99 procent. To tyle oktanów ma przecież paliwo lotnicze – bystrze spostrzegł Sławek. Trzeba to wykorzystać i sprawdzić, co by było, gdyby paliwo miało 100 oktanów, i jakie wtedy byłyby sondaże OBOP-u – zagaił do Fiszki. A jak by miało 103 oktany? Co wtedy? – pomyślał i zmarszczył czoło. Premier obudził się. Wszyscy stali już z podręcznymi bagażami gotowi do wyjścia, śpiewając radośnie i klaskając:
Po co nam oktany
Przecież Ciebie tutaj mamy
A do każdej teczki
Włóżmy ciepłe bułeczki
Premier jako pierwszy opuścił podniebny szybowiec 767. Ubrany w dżinsy i koszulkę polo swobodnie wyszedł na płytę lotniska. Nie wiedział o tym, że ponury Henryk przeżył jednak upadek z dziesięciu tysięcy metrów. Jak to się stało, nikt dokładnie nie wie, ale prawdopodobnie gnój jeden wykorzystał, dla własnego ratowania się, skrzydła umierającego i niewinnego kurczaka. Chwilę później zadzwonił do Konsulatu w Nowym Jorku, że w samolocie jest bomba. Alarm trwał jednak krótko. Ponury Henryk nie zdawał sobie sprawy z tego, że zaraz po tym jak porzucił kurczaka, jego żyjące resztki odnalazła dwójka dziennikarzy TVN-u. Kamera wszystko zapisała na dysku. Resztki żyjącego kurczaka wskazały drogę do ponurego Henryka, a służby wkrótce go ujęły. Głupi żart się nie udał, a wstrząsające zeznania umierającego kurczaka obiegły wszystkie telewizje świata.
Premier spokojnie przechadzał się po płycie lotniska i szukał kolejnego samolotu. Tu coś wylądowało, tam coś wystartowało, a on szedł nie zważając na pędzące ponad nim potężne maszyny. Jak heros. Nawet wtedy, gdy skrzydło jednej z nich musnęło jego włosy. Wreszcie po godzinie zobaczył samolot z napisem „Welcome Prime Minister”. To chyba ten – pomyślał i ruszył do przodu. Wokół było dziwnie cicho. Kiedy dotarł do maszyny zapytał kapitana:
-Oczywiście lecimy bez paliwa ?
-Yes, Prime Minister !
9 marca 2008 r.