sobota, 29 lutego 2020

Koronawirus nie przebił konwencji, ale tylko do jutra

Miał być programowy przełom, nowa wizja Polski, nowej PO czy KO, jak kto woli. Nie było i nie ma szansy na to, żeby Małgorzata Kidawa – Błońska przedstawiła na scenie jakikolwiek spójny program prezydencki i chyba jest jasne dlaczego. Zręcznie więc, ale znowu z użyciem silnych, negatywnych emocji do przeciwników politycznych sięgnięto po ludzkie dramaty, by przekonać Polaków, że ta władza jest zła i okrutna. Oklaski dla dziewczynki, w momencie kiedy  mówiła o tym, że jest chora na raka, dobitnie świadczą o braku zwykłej, ludzkiej empatii. A jeśli dodamy do tego jeszcze „ekologiczny” zgrzyt działaczy z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, którzy zakłócili konwencję i odczytali swoje manifesty, to chyba jest coś nie tak z zaufaniem ekologów do haseł Koalicji Obywatelskiej, a także z organizacją samej imprezy. Nie podali też kandydatce ręki*, co było być może niezbyt nieeleganckie, ale przekaz był i już. I pozostanie. To, co przebija się z konwencji MKB, to całkowity brak programu w obszarach, w których Prezydent ma silne umocowanie w Konstytucji RP. Mieliśmy garść banałów i ogólników o armii i bezpieczeństwie zdrowotnym Polaków i na tym koniec. Oczywiście, pomysł by kandydatkę zastąpiły dziś human story mógł się spodobać wyborcom PO, mógł ich nawet „podkręcić”, ale co poza tym?  

Wizje Małgorzaty Kidawy – Błońskiej z konwencji - 6% PKB na zdrowie w 2021 roku  i emerytury bez podatku – kosztowałaby budżet państwa najmniej 50 mld złotych, czyli powrót do głębokiego deficytu budżetowego, takiego, jaki był za rządów PO/PSL. Nie bardzo wiadomo też, jak kandydatka KO, już jako prezydent, wprowadziłaby swoje pomysły w życie w 2021 roku, jeszcze w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy. Policzenie kosztów wizji „tygrysa” Władysława Kosiniaka – Kamysza nie jest w ogóle możliwe, bo było tyle kilkunastomiliardowych pomysłów, że ich sumowanie wydaje się dziś zbędne. Oczywiście, koalicja PO/PSL też mówiła w 2015 roku, że pomysły PiS to 50 albo i 100 miliardów złotych pustych obietnic, ale mamy dziś rok 2020. W najbliższych dwóch, trzech latach, nawet przy wzroście powyżej 3% PKB, można mówić co najwyżej o większych nakładach na zdrowie, i być może o kilkumiliardowym programie mieszkaniowym dla młodych, bo wydaje się, że PiS z taką ofertą wyjdzie, być może jeszcze w trakcie tej kampanii. Poza tym, rząd PMM musi trzymać finanse państwa w ryzach, bo gdyby doszło do światowej recesji w wyniku epidemii Koronawirusa lub z innego powodu, trzeba mieć pieniądze na kryzys. Nawet kosztem stabilnego, niezbyt dużego deficytu budżetowego.  


Takie są realia, które nie mają nic wspólnego z tym, co dziś słyszeliśmy podczas konwencji wyborczych. Z konwencji Kosiniaka – Kamysza pozostaną tylko słowa jego małżonki, „Chodź tygrysie, scena jest Twoja”,  na nic więc jego długa i monotonna chwilami tyrada, co zrobi, kto winien i jak bardzo kocha Polskę. I trudno zrozumieć, dlaczego kandydat Koalicji Polskiej uderzył dziś w Kościół, no ale to już jest jego problem. Wbrew pozytywnym recenzjom niektórych publicystów o konwencjach MKW i WKK, że dopiero dziś kampania zaczęła się na dobre, że Andrzejowi Dudzie rzucono właśnie poważne wyzwanie, to jutro ta kampania wróci na swoje stare tory, do Koronawirusa, do fejków, po prostu, do frontalnego ataku na PiS. Główny przekaz programowy kampanii Andrzeja Dudy dopiero przed nami, więc wiele się wtedy wyjaśni.       

*https://twitter.com/msklimatyczny/status/1233728760584773633

poniedziałek, 24 lutego 2020

Pan Jacek i prawdziwy start kampanii prezydenckiej?

Wypowiedź Pana Jacka dla „Wiadomości” TVP*, w której tłumaczył dlaczego dziękował Prezydentowi Andrzejowi Dudzie podczas wiecu w Łowiczu, powinna być punktem zwrotnym w kampanii wyborczej sztabu PAD i to z bardzo wielu powodów. Pokazuje bowiem jak w soczewce, nastroje milionów Polaków, którzy przez ćwierć wieku byli traktowani jako rzeczywisty „gorszy sort” a nie ten wydumany przez tak zwanych liberałów. Pan Jacek, o czym wspomniał, i tak spotkał się już z hejtem za owe podziękowanie i nie chciał ujawnić swojego nazwiska. Cóż, ma piątkę dzieci, a więc Kartę Dużej Rodziny, może więc liczyć na dodatkowe wsparcie państwa w realizacji podstawowych potrzeb, poza tym 500+ i 300+. To są sprawy niepojęte dla ludzi przesiąkniętych III RP, ukształtowanymi przez środowisko „Gazety Wyborczej”. 
  
Im tak naprawdę, los chorych na nowotwory jest obojętny, traktują go tylko i wyłącznie instrumentalnie, kiedy jest ku temu okazja, o czym świadczą głosowania Małgorzaty Kidawy – Błońskiej i jej formacji politycznej właśnie w sprawie nakładów na onkologię. Ale wróćmy do Pana Jacka, bo to jest ten jeden, mały z pozoru szczegół kampanii wyborczej, który daje sztabowi Andrzejowi Dudy prosty i jasny przekaz. Po pierwsze, w mediach powielano długo i namiętnie, jakoby osobą dziękującą PAD był polityk Porozumienia. Nie ma znaczenia, czy to było cyniczne zagranie czy błąd w sztuce. Głos Pana Jacka jest odbiciem rzeczywistej polityki Prawa i Sprawiedliwości ostatnich lat. Może być tak, że za 10 lat przyjdzie czas na rzeczywistą i prawdziwą politykę liberalną, kiedy wzrośnie zamożność Polaków, ale przez 25 lat III RP, dwie trzecie społeczeństwa było poza jakąkolwiek dystrybucją wzrostu dochodu narodowego. Ktoś musiał dokonać wyrównania szans i nie ma doprawdy znaczenia, jak wolnorynkowi oponenci nazwą ten ruch Prawa i Sprawiedliwości. 
  
Tak naprawdę, Pan Jacek zrobił dla narracji PiS dużo więcej, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. Poprzez obrzydliwy hejt, że to była ustawka, widzom ukazał się skromny człowiek, żaden aktywista, jeden z milionów Polaków, którzy zaczęli wreszcie skromnie żyć – bez chwilówek, bez strachu o przyszłość. To rzecz jasna nie jest Polska Stuhrów i Halickich. Trzeba o tym mówić, trzeba odwoływać się do zwykłych ludzi, bo jak tak dalej pójdzie, to nie będzie żadnej kampanii. Będą tylko kolejne chamskie wrzuty, przed którymi trudno się bronić, jeśli większość mediów powiela je z zachwytem. Można by się zapytać Donalda Tuska, czy jest mężczyzną, czy był nim 10 kwietnia 2010 roku, kiedy oddał Rosjanom śledztwo w sprawie Katastrofy Smoleńskiej. Póki co, barbarzyńcy mają się dobrze, poseł Tomczyk na TT nadal o palcu i gryzieniu, więc niech PiS nie liczy na zmianę ich narracji, bo będzie dużo gorzej. Bo jest jeszcze Koronawirus (Convid 19) i jest jeszcze 10 rocznica Katastrofy Smoleńskiej. Niczego nie przegapią, i nie pokażą żadnego programu dla Polski, bo takowego nie ma tam od samego początku. Kto chciał coś zmienić, coś nowego zaproponować w tej formacji, został z Platformy wywalony albo sam odszedł. Wypowiedź Pana Jacka może być zwrotem w tej ponurej jak na razie kampanii wyborczej serwowanej przez PO. Nikt lepiej nie wyraził tego, co się zdarzyło w Polsce po 2015 roku od Pana Jacka.      

niedziela, 23 lutego 2020

Pat w kampanii prezydenckiej

Chwilami można odnieść wrażenie, że kampania prezydencka, taka prawdziwa i zacięta, ledwo się zaczęła a już się skończyła. Wyparł ją hejt, generowany przez opozycję oczywiście w Andrzeja Dudę i jego otoczenie, w sam PiS, w TVP, trwa  wręcz polityczny jazgot. I rzeczywiście udzielają się nam czasami podobne negatywne emocje i padają słowa o szambie, jakie na przykład uprawia wokół Jolanty Turczynowicz – Kieryłło GW. Minął jeden dzień, jutro znowu się zacznie, więc warto o kilka słów refleksji, z czym mamy w ogóle do czynienia. Czy będzie się działo coś, co można nazwać kampanią prezydencką? Przemowy Małgorzaty Kidawy – Błońskiej podczas spotkań z wyborcami to pasmo porażek i okazji do żartów, które sama przecież tworzy.  W jednym wpisie apeluje, by nikogo nie wykluczać z „naszego domu”, a tydzień wcześniej na konwencji mówi o zatęchłym domu. Nie ma nic do zaproponowania Polakom, poza odsunięciem PiS od władzy i zabraniem telewizji publicznej dwóch miliardów złotych. Brak przynajmniej zwykłej, kobiecej solidarności MKB z Jolantą Turczynowicz – Kieryłło jest w ogóle niezrozumiały, bo za taki gest kandydatka PO zyskałaby przecież sympatię.  

Nie bardzo zresztą wiadomo, do czego ta prezydentura jest potrzebna Platformie. To, że do walki o urząd prezydenta ma się włączyć Donald Tusk jeszcze nic znaczy, a jeśli to ma powiększyć szansę MKB na pałac, to sztabowcy PO mogą się grubo przeliczyć. Jeśli jednak ma to być kolejny element brudnej kampanii, to taki ruch jest oczywiście uzasadniony. Gdyby jednak Małgorzata Kidawa – Błońska pokonała Andrzeja Dudę, to opozycja będzie miała wielki problem. Rząd będzie chciał rządzić, wprowadzać najpewniej kolejne, prospołeczne zmiany (choć już nie na taką skalę jak 500+), a głowa państwa będzie to wszystko wetować? Może więc istnieje coś na kształt „spisku” Grzegorza Schetyny, który wystawił słabą kandydatkę, zdając sobie sprawę z tego, że zmęczenie rządami Prawa i Sprawiedliwości i tak przyjdzie dopiero za dwa, trzy lata.  

Większość reform PiS ma za sobą, w UE nie ma już Wielkiej Brytanii, a Polska jest potrzebna najsilniejszym graczom w Unii. Niewielkie kosmetyczne ustępstwo w sprawie sądów (dziś jedynie potencjalne) zawiesi na jakiś czas spór o praworządność na taką skalę, z jaką mieliśmy do czynienia przez ostatnie cztery lata. Prezydentura dla PO, czy szerzej dla Antypisu, to raczej kłopot, niż sukces. Będzie ona bowiem mobilizowała elektorat prawicy przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi, w obawie, że wróci „liberalizm” w wydaniu Tuska, który przecież nie żałuje, że nie wprowadził programu 500+. O innych kandydatach naprawdę nie da się wiele powiedzieć. Kampania Szymona Hołowni to jakaś nieczytelna mgławica, Kosiniak – Kamysz w gruncie rzeczy mówi rzeczy zbliżone do obozu władzy.  

Nie bardzo wiadomo, czym mieliby ująć wyborców kontrkandydaci Andrzeja Dudy na tyle, by go pokonać w drugiej turze. Dlatego wcale nie można się owej drugiej turze poddawać jako czegoś nieuniknionego. Być może opozycja wyłoży jakieś asy na stół, ale jakie? Nie ma wizji, nie ma realnej alternatywy dla programu PiS, który jest w większości obszarów konsekwentnie realizowany. Co więcej, poszły dwa bardzo gwałtowne ataki, bazujące na niezwykle silnych emocjach negatywnych, w których próbuje się grać chorymi na raka dziećmi i bronić napastnika atakującego kobietę i jej dziecko, tylko dlatego, że jego wersja zdarzeń jest dla opozycji wygodna. Marnie to wszystko wygląda, choć zapewne jeszcze nie raz, przez te dziesięć tygodni pojawi się hejt i przeróżne fejki. Ale to ma dać prezydenturę PO? Bardzo wątpliwe. Piłka jest po stronie Antypisu. Jeśli będzie kontynuować kampanię opartą na samych negatywnych emocjach, nie wygra z Andrzejem Dudą. Może więc wycofanie się Grzegorza Schetyny jest głęboko uzasadnione. W końcu sam się niedawno pochwalił, że bierze co chce… 

sobota, 22 lutego 2020

Chcecie wejść do szamba?

Chcecie wstąpić do politycznego szamba? Gazeta Wyborcza zaprasza, i to wcale nie od dziś, ani od wczoraj czy tygodnia. Ale coś pękło nawet tam, pewnie ostatnia nitka mózgowych zahamowań. Kiedy tylko powstał organ Michnika, niemal od razu stało się jasne, że większość Polaków to „chamy” i antysemici. Kto chciał uchodzić za Europejczyka, musiał przejść drogę wstydu: bolesną, upokarzającą, wręcz heroiczną. Ale na końcu tej drogi miał szansę być powitany jako oczyszczony z nacjonalizmu i ksenofobii, prawie już nadający się do „open society”. Obrzydliwy jest atak na każdą kobietę, a już szczególnie fizyczny. Tak już mamy w naszej tradycji to zakodowane i dlatego w Polsce, w przeciwieństwie do wybitnie humanistycznej i postępowej Europy, przemoc wobec kobiet w Polsce należy do  najniższych.  

Można zrozumieć, że niektóre zajadłe feministki nie mogą znieść ani urody szefowej kampanii Andrzeja Dudy, ani jej klasy, ani jej osobowości. Boli. Można też samej Pani mecenas zarzucić, że wykazała się jednak pewną naiwnością, chcąc narzucić drugiej stronie kulturalną debatę o Polsce. Takie coś tylko rozwścieczyło pobudzone „elity”. Szambo na takie wezwania nie reaguje, szambo zaprasza do siebie, bo w tej metodzie upatruje, żeby wszystko, co w Polsce udało się zbudować pozytywnego, zostało unicestwione, i by w końcu zapanowała ta rewolucyjna mentalność dobrze znana z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia.  

O tym, że mec. Jolanta Turczynowicz - Kieryłło dotkliwie ugryzła mężczyznę, czytamy  nawet na portalach uchodzących dotąd za umiarkowanie antypisowskie, ale dzięki temu wiemy przynajmniej, że „chłopcy” z niemieckich, polskojęzycznych portali dołączyli do bodaj najpodlejszej kampanii w ostatnich latach skierowanej przeciwko kobiecie, która właśnie weszła do wielkiej polityki.  I która chciała spór  polityczny ucywilizować. Właściwie, to mimo tej nienawiści niektórych dziennikarzy do obozu władzy (obnoszących się jako nieskazitelnie dobrze wychowanych), nie da się pojąć, jak można na podstawie jednego artykułu z małego portaliku, już w tytule opisującym mecenas jako wściekłą, ułożyć sobie w tępej głowie tekst, że ot, tak po prostu, rosły facet został zaatakowany i pogryziony w nocy przez kobietę, że nie działała ona po prostu w obronie własnej. Kogo mają przekonać te brednie? Czytając zeznania strażnika miejskiego i wyniki obdukcji Pani mecenas, można powiedzieć jedno: obecna szefowa kampanii Andrzeja Dudy ma charakter i jest po prostu dzielna. Wszystko na ten temat.      
  
Opozycja prowokuje, robi wszystko by sztab Andrzeja Dudy wszedł do szamba, w którym ona czuje się najwyraźniej świetnie, sądząc, że w takiej kampanii wyborczej, brutalnej i bez zahamowani, będzie górą. Jak bowiem zareagowała kobieta kandydat na Prezydenta  RP? Zwróciła uwagę, że urzędujący prezydent nie ma szczęścia do współpracowników. Małgorzata Kidawa – Błońska tak skomentowała przemoc wobec kobiety. Nie trzeba tego komentować. I żeby nie było, że nadejdzie jakiekolwiek opamiętanie: w sobotni wieczór, w TVN 24,  polityk Koalicji Obywatelskiej mówi o skoku Jolanty Turczynowicz – Kieryłło o skoku na wolność słowa. No cóż, Polakom dano wybór: szambo albo spór polityczny na argumenty, choćby i ostry, ale bez błota.

środa, 19 lutego 2020

Polityczna barbaria nabrała rozpędu

Już chyba nic bardziej podłego, w polskiej polityce, nie mogło się zdarzyć, niż to,  co dzieje się w przestrzeni publicznej w sprawie onkologii. Ci wszyscy barbarzyńcy polityczni, czy chorzy z nienawiści celebryci przekroczyli granice, których nie da się nazwać słowami, nawet tymi najbardziej wulgarnymi. Podłość przekroczyła wszelkie granice dopuszczalne w debacie politycznej. Ten, kto sam przeżył chorobę nowotworową i dziś cieszy się życiem,  i ten, kto stracił kogoś bliskiego i widział jak rak zabija z dnia na dzień nadzieję człowieka, ten wie, że to jest coś, co przeżywamy do wewnątrz, czym dzielimy się tylko prywatnie, niechętnie, i  w gronie osób nam najbliższych. Agresja i złość,  które wylały się przy okazji debaty o rekompensacie dla mediów publicznych, nie są w żadnym razie  troską o chorych, a jedynie cynicznym zagraniem w walce o urząd prezydenta. Opozycja traci grunt pod nogami, nie ma żadnego pozytywnego programu dla Polski, więc sięgnęła po broń ostateczną: życie innych ludzi. 

W tej brudnej kampanii nie chodzi jedynie o pałac na Krakowskim Przedmieściu, gra toczy się bowiem o powstrzymanie reform na rzecz bardziej sprawiedliwego i solidarnego państwa. Gest poseł Joanny Lichockiej, choć naganny, był skierowany do agresywnych posłów opozycji, a nie do Polaków, medialnie stał się jednak potężnym paliwem do „kampanii onkologicznej”. Ta kulturowa makabra, którą odgrywa teraz Platforma Obywatelska, została oczywiście zaplanowana wcześniej. Dwa dni przed pamiętną debatą sejmową, nie kto inny, tylko marszałek Senatu Tomasz Grodzki dał jasno do zrozumienia, że sprawa 1,95 mld zł będzie kołem zamachowym kampanii*, w której chorzy na nowotwory będą użyci do ataku na PiS i Andrzeja Dudę. Tu nawet nie pasuje słowo hipokryzja, bo ta sama opozycja rządziła przez 8 lat i miała w głębokim poważaniu wzrost nakładów na służbę zdrowia i onkologię. Twarde dane są niepodważalne, ale jeśli sięga się po tak silne, negatywne emocje, kiedy nie dalej jak dziś, ten sam marszałek Tomasz Grodzki mówi o tym, ile tysięcy ludzi można byłoby uratować dzięki owym dwóm miliardom, to na nic zdają się choćby takie proste tłumaczenia, że media publiczne mają otrzymać rekompensatę w postaci obligacji skarbowych, a nie tak zwaną żywą gotówkę. Niewiele też znaczą liczby, które pokazują, że nakłady na opiekę zdrowotną i onkologię wyraźnie wzrosły w ostatnich czterech latach, choć obóz władzy wcale nie twierdzi, że już jest dobrze. 
  
Można walczyć w polityce „na noże”, a nawet przysłowiowym cepem i łomem, ale nie można walczyć ludzkim cierpieniem i śmiertelną w wielu przypadkach chorobą. Tym bardziej, że w poprawie jakości i dostępności usług onkologicznych ogromną rolę mają do odegrania sami lekarze, a tych po prostu nadal brakuje. Najlepszy sprzęt sam nie leczy. Nie chodzi więc tylko o pieniądze. Uruchomienie od podstaw nowej placówki onkologicznej wymaga kilkuletnich przygotowań. Ten kto widział osobę umierającą na raka, kto sprawował nad nią opiekę, a odchodziły na moich oczach dwie, bardzo bliskie mi osoby, ten wie, że trzeba być po prostu politycznym barbarzyńcą, by używać tego ogromnego cierpienia do walki wyborczej. Można krytykować do woli telewizję publiczną i jednocześnie chodzić do niej, i głosić tam co żywnie się podoba, można żądać polskich filmów i teatru telewizji na antenie oraz transmisji największych imprez sportowych, ale skoro tak, to nie wolno sięgać po kulturową barbarię. Są jakieś granice. I trzeba pamiętać, kto odpowiada za gwałtowny spadek wpływów z abonamentu. I trzeba pamiętać, czyje gardła chciała podrzynać poseł PO, o czym przypomniał dziś rzecznik sztabu PAD Adam Bielan. Niestety, jest już chyba za późno, i tak się ta kampania potoczy - w rytm krzyku opozycji o los chorych na raka, nad którymi ona sama wcale się nie pochylała, kiedy rządziła przez osiem lat.    

Różne obrzydliwe rzeczy dzieją się w kampaniach zachodnich, w USA prześwietla się życie kandydata medialnym rentgenem, ale nawet tam spór o opieką zdrowotną (Obama Care) miał merytoryczny charakter, choć wzbudzał ogromne emocje. W tym podłym spektaklu można zrozumieć chorych na raka, którzy pod wpływem zmasowanego medialnego ataku na PiS, oburzają się tym, że Sejm przegłosował rekompensatę dla mediów publicznych. Ale tych, którzy zachęcają do tej fali nienawiści nic nie rozgrzesza. Rak nie wybiera żadnej opcji politycznej, dotyka ludzi ze wszystkich środowisk, jest często okrutny i pozostawia w końcu jedynie nadzieję na cud. Niech więc zdarzy się cud i niech barbaria w końcu przejrzy na oczy.   

* https://twitter.com/profGrodzki/status/1227593275923738625 

niedziela, 16 lutego 2020

Kandydatem opozycji jest Antypis

Kontrkandydaci Andrzeja Dudy, sami w sobie, nie stanowią dla urzędującego Prezydenta RP większego problemu w majowych wyborach. To jest wprost niebywałe, jak wszyscy są słabi i nieprzygotowani do pełnienia tej najważniejszej funkcji w państwie. Być może jedynym politykiem, który w przyszłości może ubiegać się o ten urząd, z szansą na drugą turę, jest Władysław Kosiniak – Kamysz. Ale nie teraz. To prawda, cztery lata temu, Andrzej Duda nie był zbyt rozpoznawalnym politykiem, ale już po kilku wiecach wyborczych zdobył zaufanie nie tylko wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Krótko mówiąc, konkurentów ma, albo niepoważnych, albo nie mających nic do powiedzenia. Właściwie jedyną wspólną melodią przeciwników Andrzeja Dudy jest antypisowanie, codzienne, nudne, utwardzające jedynie przekonanych do Polski za Tuska.    

A jednak druga tura, jeśli do niej dojdzie, będzie dla Andrzeja Dudy niesamowicie trudną przeprawą. Niestety, problematyczne może być nawet pozyskanie głosów wyborców Konfederacji, którym jej liderzy urządzają codziennie prawdziwe „pranie mózgów”.  Ataki na PiS i PAD przypominają wpisy lewackich hejterów. Dalej jest cały antypisowski blok polityczny, wspierany przez zagranicę – tę brukselską i tę moskiewską. Będą więc boje z TSUE, maniakalne straszenie utratą funduszy UE, czy tak obrzydliwe akcje, jak wykorzystywanie osób chorych na nowotwory do bieżącej rozgrywki politycznej. Sprawę palca pomińmy, bo jeśli druga strona od czterech lat sięga po wszystkie chwyty, to trzeba po prostu zwracać uwagę na każdy szczegół swojego zachowania i myśleć nad każdym wypowiedzianym słowem. Mamy wszak dopiero początek batalii o złamanie rządów Zjednoczonej Prawicy. Przegrana Antypisu oznacza jedno: zagranica odpuści atakowanie Polski na taką skalę jak dotychczas, bo z Polską najwięksi gracze w Unii Europejskiej chcą robić poważne interesy. Miliard dolarów przeznaczonych przez USA na Trójmorze jest wymownym sygnałem, że ta inicjatywa ma szansę powodzenia i może umocnić pozycję naszego kraju jako lidera Europy Środkowej. Oczywiście, grillowanie nie ustanie, ale w PE już nie będzie co tydzień debaty o Polsce.

W tym kontekście, przepraszam, bajania Szymona Hołowni, jakaś radosna, bliżej nieokreślona wizja kraju Roberta Biedronia, czy ciągłe metamorfozy i wpadki Małgorzaty Kidawy- Błońskiej, nie są w stanie zagrozić Andrzejowi Dudzie. Prezydentowi zagraża jedynie kumulacja agresywnych działań Antypisu, jeśli dojdzie do drugiej tury wyborów. Kandydatem opozycji jest Antypis, a nie Małgorzata Kidawa – Błońska czy Robert Biedroń.

Andrzej Duda przedstawi wkrótce swój program na kolejne pięć lat i ma tu jeden niewątpliwy atut – zaplecze polityczne obozu, z którego się wywodzi. To co powie, będzie mogło zostać zrealizowane, tak jak większość jego zapowiedzi z kampanii w 2015 roku. Pozostali kandydaci mogą jedynie antypisować, bo Polski na swoją modłę nie zmienią, przynajmniej do kolejnych wyborów parlamentarnych, o ile PiS je przegra. Dlatego ofensywa Andrzeja Dudy musi uwzględniać wyborców niezdecydowanych, a także wszystkich tych, którzy wprawdzie nie popierają rządów PiS, ale mogą realnie czuć się zagrożeni, jeśli dojdzie do recydywy rządów PO – wyższy wiek emerytalny, utrata środków z programów społecznych, powrót do rządów wpływowych grup interesów pod sztandarem liberalizmu. Innymi słowy, przegrana Andrzeja Dudy to początek odwrotu od zdobyczy socjalnych i zasad solidaryzmu społecznego, a to dotknie większość Polaków, a nie tylko wyborców Prawa i Sprawiedliwości. I jeszcze  jedna drobna uwaga: zwolennicy opozycji doskonale widzą i wiedzą, że  nie mają dobrego kandydata na urząd Prezydenta RP. Niektórych nawet ta świadomość już mocno przygnębiła.               

czwartek, 6 lutego 2020

To są wybory prezydenckie i europejskie

Sytuacja jest dramatyczna. Sprzedaż wieprzowiny i wołowiny spadła o blisko połowę. Producenci nie wiedzą co mają zrobić z krowami i świniami. Część uciekła z obór i chce iść na rzeź. - Mięso dla ludzi jest sensem naszego życia – mówią zrozpaczone krowy. „Łaciata” dodaje, że skoro ludzie nie kupują już wołowiny, to ona przestaje dawać mleko. Świnia „Pini” weszła do marketu i tarzała się po podłodze, przy okazji strącając z półek opakowania z żywnością wegańską. Wtedy grupa wegan zaatakowała „Pini”, nazywając ją starą, populistyczną lochą. Co to wszystko ma wspólnego z kampanią prezydencką w Polsce? Bardzo, bardzo dużo... 

Bo to jest tak, że gdzieś w tle sporu o tak zwaną praworządność, szykuje się nam Europa, o jakiej nie śniło się nie tylko filozofom, ale nawet największym dyktatorom XX wieku. Krok po kroku, w imię zielonej, czulszej, piękniejszej rzeczywistości, za zgodą oświeconego Parlamentu Europejskiego, i pod naciskiem nowych szaleńców kulturowej rewolucji, zostaniemy poddani indoktrynacji i zakazom na skalę dotychczas niespotykaną, przy której dwie mamy bez taty będą jedynie niewinną igraszką w nowym świecie. To jednak wcale nie oznacza, że potęgi europejskie rozpłyną się w tym teatrze absurdu i totalitaryzmu. Nową ideologię wykorzystają ( i już wykorzystują) w walce z krajami, które są oporne, a Polska z pewnością do nich należy.     

Problem w tym, że jedynym poważnym kandydatem w nadchodzących wyborach, który będzie bronił, jako prezydent, tradycyjnych wartości jest Andrzej Duda. Jeśli Władysławowi Kosiniakowi - Kamyszowi rzeczywiście tak blisko do wartości narodowych, to ma wielką szansę w drugiej turze przekazać swoje głosy na rzecz Andrzeja Dudy. W tych wyborach nie chodzi tylko o to, w jakim kierunku pójdzie Polska i czy obecny obóz władzy dokończy reformowanie państwa, ale także o to, w jakim kierunku pójdzie Europa. Nie trzeba zbyt wielkiej wyobraźni, by dostrzec, że zwycięstwo kogokolwiek z opozycji, może stać się początkiem powrotu Polski do tak zwanego głównego nurtu, w którym będziemy znowu poklepywani po plecach za europejski punkt widzenia, którego zresztą wcale nie ma. To mit. On się skończył gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy podjęto decyzję o budowie jednego, europejskiego państwa.  
  
Hołowszczyzna niczym się nie różni od wizji Sorosa, to ta sama groźna mikstura, która ma wywrócić świat naszych wartości do góry nogami. I zawsze będą przy tym  kilotony słów o miłości i pojednaniu. W te same tony uderza w swojej wpadko – kampanii Małgorzata Kidawa – Błońska, która ( z całym szacunkiem dla niej jako kobiety) nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że walka toczy się o coś zupełnie innego, a już na pewno nie o niezawisłe sądy i demokrację. Ten postmarksistowski walec zaledwie ruszył, a prawdziwy chaos dopiero przed nami. Są to zapędy na rządy totalitarne, w najgorszym tego słowa znaczeniu, choć na co dzień „demokracja” będzie się lała strumieniami po całej Europie. Ewentualna przegrana Andrzeja Dudy to nie tylko ryzyko zatrzymania reform, ale nade wszystko wielka ofensywa tych sił politycznych w kraju i na Zachodzie, które w Polsce upatrują głównego hamulcowego nowej europejskiej utopii.     

niedziela, 2 lutego 2020

Jeszcze mocniej przycisnąć PiS

Prognoza drugiej tury wyborów prezydenckich wydaje się dziś dość prosta: jeden wielki Antypis przeciwko Andrzejowi Dudzie. Nie ma znaczenia, że do boju stanie najprawdopodobniej Małgorzata Kidawa – Błońska, bo to będzie głosowanie przeciwko urzędującemu prezydentowi, a nie za walorami opozycyjnej kandydatki, za jakimikolwiek wartościami, choć frazesów będzie mnóstwo. W tym układzie, zwycięstwo PAD nie jest wcale aż tak pewne. Ale najważniejsze jest wszystko to, co dzieje się teraz, na trzy miesiące przed wyborami. Opozycja nie ma żadnej własnej narracji, więc chwyta się każdego dowolnego lub doniosłego wydarzenia, by wytoczyć działa przeciwko obozowi władzy, by przejąć wreszcie inicjatywę. Nawet Auschwitz jest do tego dobry, gdy trafi się taka wypowiedź jak Mariana Turskiego, z której wyprowadzono jasną dla swoich wyborców analogię, że PiS (choćby w sprawie LGBT) idzie tą samą drogą, co kiedyś hitlerowskie Niemcy, które zaczynały od różnego rodzaju zakazów dla Żydów, a skończyło się to wszystko Zagładą. Przeszła oczywiście wielka fala oburzenia za takie porównania, ale tu nie ma się co oburzać, bo to nie jest gra, która toczy się w ramach jakichś reguł, jest to gra o wszystko: o władzę i o wizję Polski na całe dekady. Opozycja chwyta się teraz (po Brexicie) Polexitu,  który jest mrzonką i wierutną bzdurą – prędzej Unia sama się rozpadnie, niż Polska wystąpi z UE na własne żądanie w najbliższych latach. Ale wystraszyć ludzi to może, i to nie na żarty. Nikt nie analizuje godzinami telewizyjnych debat, liczy się proste skojarzenie PiS = Polexit, i tylko o to chodzi, o to jedno nieodparte dla wyborcy skojarzenie.   

Najważniejszym bastionem obrońców III RP jest niewzruszone środowisko sędziowskie, doskonale zakonserwowane po 1989 roku i pięknie zmutowane przez napływ nowych kadr, myślących często tak samo jak sędziowie założyciele III RP. Abstrahując od tego, czy PiS wprowadza zmiany w sądownictwie sprawnie czy nie, nadszedł moment krytyczny, który może zdecydować także o wyniku wyborów prezydenckich. Toczy się nieustanna walka o te kilka procent wyborców – dziś popierających Zjednoczoną Prawicę, skierowana zarówno do jej twardego elektoratu, jak i tego chwiejnego. Wielomiesięczną debatą o sądach większość ludzi jest już zmęczona. Twardy elektorat PiS chce końca tej batalii, a więc podpisu Prezydenta RP i nie oglądania się na jawną ingerencję Unii w wewnętrzne sprawy Polski. Może się nawet pojawić  zniechęcenie do Prawa i Sprawiedliwości, że nie radzi sobie z problemem kasty, a chwiejny elektorat może uznać, że cała ta batalia jest nie do wygrania, no i w końcu Unia zabierze nam fundusze.  

To nie jest w żadnym razie dominujące przekonanie wśród wyborców PiS, ale powtórzmy, chodzi o te 4-5% wyborców, których udałoby się odciągnąć od PiS i od głosowania na Andrzeja Dudę. A wtedy wolty Marszałka Grodzkiego przy woltach prezydenta z opozycji będą dziecinną igraszką. Niestety, niewiele już daje (choć powinno) mówienie o zdradzie polskich interesów w Strasburgu i Brukseli, bo jest wielu, zbyt wielu Polaków, dla których mityczna i solidarna Unia stoi wyżej niż suwerenność kraju. Oni wierzą prof. Sadurskiemu, że Unia musi jeszcze mocniej przycisnąć PiS, aż do skutku, aż padnie, aż się da sprowokować do radykalnych działań. Kiedy kilka lat temu, europosłowie PO głosowali przeciwko Polsce, za sankcjami, był jednak pewien szok. Dziś nikogo już to nie dziwi, a obóz władzy znosi niezwykle cierpliwie te skandaliczne zachowania, bo jednak nadal chce z Brukselą prowadzić dialog i nie chce twardych rozwiązań. Ale druga strona nie ma już żadnych skrupułów. Jak nie antysemityzm, to zamach na demokrację, jak nie zamach na demokrację, to Polexit – i tak w kółko.  

PiS nie ma chwili oddechu (i o to chodzi), ma ugrzęznąć w chaosie prawnym i politycznym, bo chaos służy tylko i wyłącznie przeciwnikom stabilizującej się z roku na rok Polski, gospodarczo pnącej się do góry. Trzeba jednak podkreślić,  że gdyby nie sądy i praworządność, Bruksela i jej oddziały krajowe uknułyby dowolny inny mega problem z naszym krajem, który można byłoby rozwiązać tylko wtedy, gdy odsunie się PiS od władzy. Oczywiście, nie jest aż tak źle i nie wszyscy na Zachodzie chcą Polski Tuska. Część tamtejszych elit ostatecznie przełknie aspiracje i sukcesy Polski, ale tak długo jak opozycja szturmuje PiS i widać światełko w tunelu, tak długo Bruksela będzie próbowała odsunąć obecny rząd od władzy, lub po prostu sparaliżować jego działania. Bez „paliwa” z Polski, którego dostarcza PO i lewacy,  takiej wojny politycznej z rządem PiS  by nie było.      Doprawdy, nie wiadomo jak długo potrwa jeszcze ta batalia, kto i kiedy zapali zielone światło dla normalizacji stosunków z Polską i uszanowania woli wyborców. Dziś inaczej, niż w 1939 roku, trzeba rzeczywiście szukać jeszcze jakiegoś porozumienia z Berlinem, zanim do końca sam Berlin zostanie „skonsumowany” przez Władimira Putina.