glądałem wieczorne relacje z marszu PiS i studyjne
komentarze. Pomyślałem sobie, może dziś znowu lądował Dreamliner, a może
ktoś znowu opluł Jarosława Kaczyńskiego, skąd ta radość? Czołowa
dziennikarka mainstreamu Monika Olejnik pojawiła się bowiem w studiu TVN
24 w takiej kreacji, że aż mnie zatkało i to co najmniej z dwóch
powodów. Kreacja była za mała, obcisła, wyglądało to tak, jak gdyby jej
szef rzucił hasło: -Monia dziś na karnawałowo, z pompą! I MO, w
pośpiechu i w panice wrzuciła na siebie jakieś cudo z poprzedniej
dekady. Linków nie podaję, wierzcie na słowo. Ale mogło też być tak,
jak było, to znaczy, że Pani Monika (ulubiona formuła używana przez
polityków) wpadła na pomysł, żeby trochę nas podrażnić, bo o całkowitą
głupotę jej nie posądzam. Po trzydziestu jeden latach od wprowadzenia
stanu wojennego, trudno oczekiwać, żeby dziennikarze TVN 24 przychodzili
do pracy ubrani na czarno, albo na poważnie. Od nich, zresztą w ogóle
trudno czegoś przyzwoitego oczekiwać, poza biciem piany w jedną stronę.
Monika Olejnik, jak wiemy, potrafi zaskakiwać ubiorem, nakładając na
przykład na głowę zastawę obiadową, ale w tym przypadku sprawa nie jest
wcale taka śmieszna i błaha. Założenie „głupiego stroju” w TVP, mogło
swego czasu skończyć się zawieszeniem albo wywaleniem z anteny.
Przychodząc 13 grudnia do studia TVN 24 w karnawałowej, świecącej się
jak choinka kreacji, Monika Olejnik musiała wiedzieć, że jest to
odrobinę niestosowne, że to nie Sylwester, nie powitanie Nowego Roku,
tylko rocznica „powitania” wojskowej junty. I niech nikt nie mówi, że
to wynik roztrzepania. Nie u Pani Olejnik. Ponure niebieskie klipsy
wystające spod fali włosów pomijam, nie jestem Maciejem Zieniem, więc
się nie wymądrzam. Takie zachowanie (jeśli nieświadome, tym gorzej)
pokazuje nam, co sobie generalnie mainstream o stanie wojennym i o nas
Polakach myśli, nawet jeśli sam uważa się za część naszej nacji.
Jeśli już ma się za część naszej nacji, identyfikuje się z nią, to
bezsprzecznie myśli o sobie jako o grupie wybranej, awangardzie, elicie,
mainstreamie, krótko mówiąc jak o super lemingach. Do tej pory słowo
leming trafiało tylko w masę lemingową, podległą elicie, słuchającą jej
rozkazów dnia: – No co Ty, daj spokój! A co Jaruzelski miał innego
zrobić?! To dlatego, Lis i inni, w końcu machnęli ręką i powiedzieli, a
mówcie tak na nas, bo oni sami o lemingach mają jeszcze gorsze zdanie,
niż „krwawa” prawica. Teraz już zresztą wiecie chyba, że głównym celem
„dopieprzenia” nam jest dopisanie do słowa prawica „krwawa”. To się
ciągnie już od lipca 2010 roku, od kiedy Janusz Palikot mówił do kamery o
„krwi na rękach Lecha Kaczyńskiego”. Teraz, za sprawą filmu „Pokłosie”,
Grzegorza Brauna, mamy czysty, ludzki mainstream i „krwawą” prawicę.
Palikota posądzam o jakieś ciągoty rytualne, albo żal o to, że nie
zagrał swego czasu „Wilczycy”.
To już są poważne zaburzenia psychiczne, natury hormonalnej i
seksualnej, a ciągłe odwoływanie do słowa „krew’ w jego wypowiedziach
rodzi uzasadnione obawy o los jego koleżanek i kolegów partyjnych po
północy. Super lemingi tym tylko różnią się od zwykłych lemingów, że
uważają, że są super. Przykład aktora Macieja Stuhra i twórcy westernów
Władysława Pasikowskiego potwierdza to, zresztą nie tylko to. W oczach
Stuhra współcześni chłopi polscy z Podhala i z Mazur to ludzie (tego nie
neguje), po których spływa wręcz żydowska krew. Krew, której nie ma, bo
nie ma Żydów w Polsce. Ale oni, nawet w tej niekomfortowej sytuacji,
bez dostępu do żywych ciał, zieją na co dzień nienawiścią i biegają po
wsiach z drzwiami, żeby kogoś do nich przybić. U Stuhra i Pasikowskiego,
tak jak u Palikota, też się pojawia krew. Krew może tu mieć kluczowe
znaczenie (niech się wypowiedzą psychiatrzy i aktor Robert Pattinson ze
„Zmierzchu”), tłumaczące agresję i życie w ciągłym strachu i napięciu,
niczym w Berezie albo na Łubiance.
Trudno sobie wyobrazić wystrzeliwane dzieci w Cedyni bez rozlewu krwi,
trudno przybić filosemitę do drzwi bez drobnego choćby nakłucia, no nie
da rady. Motyw krwi pojawia się ostatnio jako swoisty polityczny atawizm
szwadronu Rewolucji III RP. Polacy, jak powszechnie wiadomo, to bodaj
najspokojniejszy naród Europy, a rodzimy mainstream zachowuje się tu
tak, jakby brakowało mu krwi, jak powietrza, jak tlenu, jak rewolucji.
Przybiera to, jak wyżej opisałem, różne formy zaburzeń psychicznych.
Śmiem podejrzewać, że ten atawizm sięga jeszcze czasów rewolucji
bolszewickiej. Tam dopiero się działo. Śmiem podejrzewać, że gdzieś w
zakamarkach umysłów inżynierów III RP krąży nieustannie ta myśl,
dlaczego nie ma krwi, dlaczego nie ma rewolucji, dlaczego nie możemy
k**** dać im odporu, na jaki zasługują, tak rewolucyjnie, sierpem i
młotem pogonić ciemną hołotę.
Kiedy Monika Olejnik mówiła na antenie, jak Grzegorz Braun chciał
rozstrzelać dziennikarzy jej stacji, to naprawdę ciarki przechodzą po
plecach. Czy ona też uległa tej mani, czy ona wierzy w to, czy ona
wierzy w Cedynię? Strach o tym wszystkim pisać, bo to drapieżne
atawistyczne dążenie do przelania rewolucyjnej krwi, które uzasadni
rozprawę z krwawą prawicą, jest coraz silniejsze i, na szczęście, coraz
bardziej bezowocne, beznadziejne. To się może skończyć kiedyś
samoprzybiciem do drzwi redakcji, albo przyjściem do studia w stroju
wilczycy. I tu, już na sam koniec, jedna uwaga pozytywna o naszych
tajnych służbach. One, przy całym moim krytycyzmie, nie dały się zwabić
politycznym wampirom III RP. Doprawdy, gdyby chciały, ulepiłyby sobie
bez problemu prawdziwego bombera, a nie jego atrapę. Pokazały tym samym,
że póki co, to oni w „Zmierzchu” Czerskiej nie chcą brać udziału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz