Obraz, liczy się tylko
obraz. Kiedy Maryśka gotuje w kuchni mleko, a Bronek ją woła do pokoju i
krzyczy: – Dawaj no szybko, zobacz, złapali terrorystę! ..... To ona
biegnie do pokoju jak na złamanie karku, wbija wzrok w obraz, a tam
jakieś potworne kształty kabli, końcówek, zaczepek, dziurkaczy, jednym
słowem coś, co przeraża, budzi grozę. A kiedy jeszcze za chwilę widzi,
jak tumany kurzu wzbijają się w
powietrze, niczym w najlepszym radzieckim filmie wojennym, a potem widać
potężny lej, w którym można byłoby zmieścić cały dom Maryśki, to ona
chce Tuska, ona go pragnie jeszcze mocniej niż wczoraj, ona oficerom ABW
nieba by uchyliła, zupy im nagotowała i nawet strudzone nogi po północy
by im obmyła, byle tylko było spokojnie, spokojnie, bo przecież tyle
czasu czekała na to, żeby było spokojnie. Tak jak koło jej domu, gdzie i
kura sąsiadów uśmiechnie się do niej i Krysia, co też głosuje na PO,
zajrzy po południu i podyskutuje z nią o najnowszym wydaniu „Gazety
Wyborczej”. Nikogo nie obchodzą już słowa. Bronek rzuca do Maryśki, że
to jakiś nacjonalista i antysemita. A Maryśka jeszcze widzi stare
skarpety Brunona, którymi miał dusić oficerów i wie przecież już ze
swojej gazety, że to w takim razie ktoś od tych ze Smoleńska. Szukają
zemsty, odwetu, ach biedni frustraci. Gdzieś tam Maryśce krążą po głowie
słowa z wywiadu Adama Michnika, o tym, że jest ta Polska wykluczonych, a w tej Polsce, to ona już najlepiej sama wie, kto mieszka.
To chorzy, biedni
ludzie. Nie pracują, bo się zagubili, albo im się nie chce, a ona i
Bronek, no cóż, pracują dla nich, no bo to też Polacy. I mija dzień, i
znowu Maryśkę woła Bronek, kiedy ona gotuje tę zupę dla oficerów (tak na
wszelki wypadek), i pokazują w „Faktach” TVN ministra Sikorskiego. A
minister mówi, że był w Iraku i w Afganistanie i tam, jak mówi, ważne
obiekty publiczne są lepiej chronione, niż nasz Sejm. I Maryśka już
widzi, już kojarzy, jak ciężarówka
wyładowana (no właśnie, czym? – tego nie wie) saletrą, heksogenem,
trotylem, wali wprost na szlaban, a potem jeden wielki huk i ...cisza,
tak jak na zdjęciach z Bagdadu. Bo liczy się tylko obraz. Maryśka już ma
dosyć tych kłótni, a tu, taki miły redaktor Prosiecki, pokazuje z
precyzją drogę niedoszłego zamachowca, jaką przebył wokół Sejmu, jak
wszystko fotografował bandyta, planując swój zbrodniczy czyn. Pot spływa
jej po skroni. Nikną słowa, słów już nie ma, nie ma informacji, kto
miał wjechać w ten Sejm (on, agenci ABW, ci, co ich zwerbował), skąd ten
heksogen (co to jest?). Redaktor dalej wylicza piekielnie trudne
nazwy, a tu znowu jakaś ciężarówka wybucha przed wielkim budynkiem na
ekranie telewizora, Maryśka nie wie już, czy to naprawdę, czy może on,
ten Brunon K. dokonał gdzieś jakiejś próby z ciężarówką. Dziesięć minut
grozy w telewizji. Cztery miliony
ludzi wystraszonych śmiertelnie tym, co widzą, a drugie tyle w
kuchniach, gdzie właśnie żony albo mężowie przygotowują tę skromną,
polską, jesienną kolację, parzą herbatę i nie chcą już słuchać tej
makabrycznej opowieści. Bronek siedzi niespokojnie, drżą mu lekko nogi, a
żona wbiega i krzyczy: - Ty się boisz! Ja to widzę! – łapie go za rękę i
też trzęsie się cała. - Uspokój się, przeciąg jest i zimno mi – mówi
Bronek. A ona jest dumna z Bronka, że on się jednak nie boi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz