Czy
ja jestem podobny do Bronisława Komorowskiego? Hm...odpowiedź na tak
postawione pytanie wydaje się być prosta i nie podlegająca żadnej
dyskusji: każdy chciałby być podobny do Prezydenta swojego państwa. –
Popatrz Zośka! Komorowski jedzie tramwajem! – usłyszałbym za sobą,
gdybym był podobny do gospodarza naszej III RP. Ale nie jestem,
niestety, tak jak wielu innych nie jest. Albo, czy ktoś chciałby być tak
rycerski z wyglądu jak Daniel Olbrychski? No przecież każdy by chciał,
bez złośliwości, bo Pan Daniel jako Kmicic był
oficer niczego sobie, jak mówiły sąsiadki z mojej wiekowej kamienicy. A
jednak dziś, nie słychać nic o tym, powszechna tęsknota bycia podobnym
do wielkich gwiazd polityki czy dużego ekranu, jest gdzieś skrywana,
chowana pewnie po laptopach, po jakichś zakamarkach dziewczęcych pokoi,
które tylko wieczorem, gdy rodzice już śpią, sięgają po najnowszy numer
„Newsweeka” i rozpalone do białości, z wypiekami na twarzy czytają
ostatni wywiad Tomasza Lisa z głową państwa i myślą o jego pulsujących
wąsach, prezydenta oczywiście, nie redaktora, bo ten ich nie ma. Tak to
chyba jest, bo przecież nie wierzę, żeby tak nie było. Zawsze tak było.
To niemożliwe, natura ludzka jest niezmienna.
Pod koniec lat
sześćdziesiątych, chłopcy i dziewczęta z II c, tacy jak ja, wykupywali w
kiosku „Ruchu” małe lusterka, żeby nie tylko latem puszczać z nich
„zajączki”, ale także po to, by na odwrocie zobaczyć zdjęcia Gregory
Pecka, albo Sophie Loren. Był po prostu lepszy klimat dla gwiazd. Do tak
popularnego znowu od wczoraj Edwarda Gierka, większego zaciągu chęci
bycia podobnym do niego lub bycia takim jak on, co prawda nie było, ale
szacun klasy robotniczej na początku swoich rządów miał. Dziewczęta w
szkole, bez taryfy ulgowej dla chłopaków, mówiły wprost że z Delonem od
razu pojechałyby nad morze, albo z Klenczonem na Mazury. A teraz? Kiszka
i pasztetowa, nic więcej. Jest problem i to wcale nie taki błahy.
Utożsamianie się z wielkim politykiem, autorytetem, chęć dorównania mu,
kiedy już dorosnę, daje moc wielkiej, pozytywnej energii. Tymczasem, co
my mamy dziś w Polsce? Ikona autorytetów III
RP, Władysław Bartoszewski, jest już człowiekiem sędziwym, tymczasem
wiadomo przecież nie od dziś, że gwiazda polityki musi być dość młoda,
tak jak dajmy na to Obama, na przykład. Być jak Obama, to na pewno jest
marzenie wielu amerykańskich chłopców. O kim ma marzyć dziś
kilkunastoletnia dziewczyna, kto z ludzi polityki, ma być dla niej jak
Ojciec, jak drogowskaz? Waldemar Pawlak odszedł, jak kończy Leszek
Miller nie wiadomo, więc może Janusz Palikot? Gdyby budził aplauz
młodych kobiet i w ogóle młodzieży obojga płci, to i dziś wpłacaliby ze
swoich skromnych stypendiów na jego rzecz - po dziesięć, piętnaście, dwadzieścia tysięcy złotych, a przecież już nie wpłacają.
Zniknął gdzieś
energetyzm Donalda Tuska, który budził przecież niemały aplauz kobiet
biznesu i młodych nauczycielek z wielkich miast. Zgasł, oklapł, premier
wygląda dziś jak dziurawy materac. I tu nie chodzi o sam wygląd, bo
przecież można się zapytać: a Kaczyński? Cóż, sęk w tym, że z niego
promieniuje ostatnio dziwny spokój, pewność siebie. Klasa rządząca
natomiast jest rozdygotana, nawet sam Radek T. Zupełnie przegapił swoją
szansę Roman Giertych. Przecież jego kultowe spojrzenie rozrywało swego
czasu serce każdej młodej damy. Do tego mecenas, myśliciel, młody i
wysoki, miał wszystkie atuty, by
zostać liderem, autorytetem, ikoną polityki na dekadę, albo i dwie.
Chyba, że panuje jakaś społeczna psychoza krycia się ze swoimi
tęsknotami i marzeniami. Jestem bowiem przekonany, że wszystkie młode Polki
chciałyby być tak bystre jak Hanna Gronkiewicz –Waltz, czy tak
nowoczesne jak Anna Grodzka. Podobnie, jak trzydzieści lat temu, chodzi o
pewien duchowy ideał, o intelekt, a
nie tylko o piękne kształty Loren. Moje pokolenie marzyło o tym, by
pisać tak znakomite powieści jak Heller, Barth, czy Witkacy, teraz młode
kobiety pragną choć przez moment doznać tego samego olśnienia, jakiego
na co dzień doznaje Prezydent Warszawy. Tak musi być, tak na pewno jest.
Hanna, mówiąc metaforycznie oczywiście, wisi na każdej domowej makatce.
Kiedy niebywałe wręcz zmęczenie nachodzi studentkę I roku matematyki,
wtedy na pewno spogląda w mądre oczy Hanny. A kiedy już je widzi, to z
błyskiem we własnych oczach, zaczyna wreszcie miażdżyć nierozmiażdżone
do tej pory całki, jedna po drugiej. Zacznijcie w końcu mówić ludzie o
swoich wielkich autorytetach w III RP, bo Ona się skończy i niczego już
się nie dowiemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz