Wyobrażenia o potencjalnej wojnie XXI wieku były dotąd
zgoła inne: lasery, celne trafienia precyzyjnych rakiet, cyberataki. Tego
doświadczyliśmy w Iraku i na co dzień, kiedy słyszymy o zablokowaniu wirusem
komputerowym irańskich instalacji nuklearnych. Tymczasem Rosja cofa nas do
czasów z początku XX wieku. Co więcej okazuje się, że wysłanie na teren wroga
agentów i żołnierzy w mundurach bez dystynkcji wojskowych daje znakomite
efekty. Porozumienie z Genewy już jest wydmuszką. Okazuje się bowiem, że
prorosyjscy „bojownicy” idą na Zachód. Zagrożone jest Zaporoże, zagrożone są
kolejne ukraińskie miasta. Toczy się wojna bez wojny. Nie ma frontów walki, nie
ma bombardowań, więc może nie ma w ogóle wojny? A jednak gołym okiem widać, jak
Zachód i NATO utraciły wpływy na Ukrainie, jak bardzo potężny, wydawałoby się
sojusz demokratyczny, ustępuje przed antydemokratycznym reżymem. Bojownicy w
maskach, zielone ludziki, czyli rosyjscy żołnierze, zdobywają krok po kroku
teren obcego, w końcu nie tak słabego państwa. I Putin może spokojnie spać, bo
już i tak sporo ugrał.
Błędne jest jednak myślenie, że Moskwa jest gotowa na wojnę
z Zachodem, i z USA. Prawdą jest
natomiast, że Putin za nic ma obecną Unię Europejską, bo ta stanowi jedynie
biurokratyczną strukturę, a nie silny podmiot w światowej polityce. Kreml liczy
się tylko z Ameryką, ale ta z kolei też jest syta i nic jej nie chcę się robić.
Na dobrą sprawę kraje demokracji chcą mieć święty spokój, taki jaki trwa już
prawie od 70-ciu lat. Do globalnej wojny Rosja nie dąży, bo ona – wbrew pozorom
– też jest na swój sposób syta. Utuczona na gazie na pewno nie chce globalnego
konfliktu zbrojnego. Bo dziś na tym konflikcie straciłaby i Moskwa, i Berlin, i
Waszyngton. Tylko islam może być zainteresowany światową rozróbą, ale jego
radykalni liderzy też mierzą swoje siły i na razie wielką islamską rewolucję na
chrześcijańskiej europejskiej ziemi traktują jako melodię przyszłości.
To dlatego, między innymi, reakcja Zachodu na działania
Rosji jest tak mizerna. Nawet owo porozumienie genewskie jest przejawem
słabości Zachodu. Bo i tak, jak będą „zagrożone” interesy mniejszości
rosyjskiej na Ukrainie, to Putin, co sam zapowiada, może użyć siły. I to nie
muszą być latające nad Kijowem MIG-i 29. Wystarczy kolejna grupa zbuntowanych
przeciwko „reżymowi” w Kijowie, zastraszonych, opuszczonych obywateli Ukrainy,
którzy chcą powrotu do matki Rosji. Okazało się, w jakże nowoczesnym XXI wieku,
że do zwycięstwa nad innym państwem wystarczą karabiny maszynowe i zamaskowani
żołnierze. Zachód mógł podjąć wyzwanie Putina, mógł przeciwstawić się agresji
na Krym jednoznacznym wezwaniem Rosji do przerwania akcji aneksji Krymu,
wprowadzając od razu radykalne sankcje i mógł podjąć działania odstraszające o
charakterze militarnym. Ale państwa Unii Europejskiej są tak podzielone, tak
syte jednocześnie, że Ukrainę, pod płaszczykiem sankcji, manewrów na Bałtyku i
gromkich pohukiwań, gotowe są odpuścić. Pokój ponad wszystko.
Rosja może przestrzegać na początku wczorajszych
postanowień z Genewy. Czemu nie? I tak
ma już tak wiele za niewiele, że tylko może sobie pogratulować. Cóż i
kogo bowiem wystawiła do aneksji Krymu? Kilka tysięcy chłopców ubranych w
mundury ze sklepu? Będą więc czekać, odwlekać, knuć, w czym są przecież
świetni. Będą wykorzystywać „pokojowy bezwład” na Zachodnie i w końcu dopną
swego. Może to się będzie ładnie nazywało, jako wielki kompromis, jakiś nowy
pokój genewski. Fakty mówią same za siebie. Rosja nie chce globalnej wojny, bo
jest częścią światowego systemu „pokoju”, ale chce odzyskać tereny dawnego
imperium. I tu nie ustąpi. Czy sięga to granic Polski? Oczywiście. Ale na
razie, to znaczy w perspektywie kilku lat, o wojnie z Polską Putin nie myśli. Na
razie nie myśli. Do zwycięstwa niepotrzebny jest atom, wystarczy mieć gotowe do
wystrzału rakiety i karabiny maszynowe. Czyli wojna na bagnety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz