Jeden z komentatorów mińskiego szczytu słusznie zauważył,
że to dobrze, że Polski tam nie było. Krótko mówiąc, nie ma żalu i dyskomfortu,
że pod deklaracją porozumienia w sprawie wojny na Ukrainie nie ma tam naszego
podpisu. A że w ogóle nie liczymy się w rozwiązaniu tego niezwykle groźnego dla
całego świata konfliktu to już zupełnie inna sprawa, na osobne rozważania. Tak
na marginesie, w naszej części Europy – poza krajami bałtyckimi – nie mamy
chyba ani jednego sojusznika, który wspierałby Ukrainę. Siedzą cicho, albo
otwarcie wspierają, ale Moskwę, jak choćby Węgry. W przyszłym tygodniu do
Budapesztu leci Putin, więc darujmy sobie jakąś wspólną politykę Europy
Środkowej, o europejskiej już nawet nie wspominając. Dziś na naszym kontynencie
grają narody, a nie Bruksela. A tak naprawdę, tylko dwa: Rosja i Niemcy. NATO w
tym wszystkim przypomina biuro wniosków i zażaleń, a nie organizację militarną.
Stany Zjednoczone pod przywództwem Baracka Obamy już prawdopodobnie
skalkulowały sobie stratę Ukrainy, krajów bałtyckich i Polski, bo świat jest
dużo większy, poza tym nikt nie chce tak naprawdę otwartego konfliktu zbrojnego
z Rosją, choć Rosja dąży do niego na całego. Na całego? Chyba nie....... skoro
USA już zapowiadają gotowość do zniesienia sankcji.
Po „drugim” Mińsku nic już nie
będzie takie samo, jak przed nim. Z tego lipnego po prostu porozumienia
dowiadujemy o konieczności wycofania z Ukrainy obcych wojsk, ciężkiej
artylerii- ciekawe jak daleko od nieistniejącej granicy ukraińsko-rosyjskiej -
choć nie pada oficjalnie ani jedno słowo o obecności żołnierzy rosyjskich.
Jednocześnie taki zapis skutkuje tym,
że nie ma już mowy choćby o tym, by w Kijowie pojawił się na przykład
amerykański batalion szkolący ukraińskich żołnierzy, ani nawet sama broń z Zachodu czy z USA. Rozmowy w Mińsku
jednoznacznie przypieczętowały zgodę Europy Zachodniej na aneksję Krymu i
ograniczenie suwerenności Ukrainy do jej części zachodniej. Wschód tego państwa
już dziś jest w rękach Rosjan, choć mówi się tu o decentralizacji, zawieszeniu
broni, zmianie konstytucji i tym podobnych zabiegach, z których nic nie wynika,
poza przyznaniem się do akceptacji trwałej obecności rosyjskiego buta na
ukraińskiej ziemi. Nie jest to nawet gra na przeczekanie, na zyskanie na
czasie, choć tak się na pierwszy rzut oka wydaje. Moskwa idzie na zachód i nie
zatrzyma się tylko dlatego, że komuś w Berlinie czy Paryżu się to nie podoba.
Jeśli w ogóle był jakiś zamysł dyplomatyczny Merkel, to chyba tylko taki, żeby
ograniczyć straty polityczne, jakie Unia Europejska, a i same Niemcy już
poniosły, dodajmy, straty raczej nieodwracalne. A do tego jeszcze, tak przy
okazji, mamy rozradowanego Łukaszenkę, który ubił na szczycie w Mińsku swój
własny interes.
Mogą sobie więc teraz debatować w
Brukseli przywódcy UE nawet 48h bez przerwy na kawę, a i tak nic z tego dobrego
dla Ukrainy nie wyniknie. I zresztą nic nie wynikło jak wiadomo, bo nawet
utrzymanie decyzji o wprowadzeniu nowych sankcji to nic innego jak grożenie
palcem. Trzeba jednocześnie być świadomym, że przy współczesnych zdobyczach
techniki wywiadowczej, i Berlin, i Waszyngton, i Londyn musiały już od dawna
wiedzieć, do czego szykuje się Putin. Skoro nic tak naprawdę nie zrobili to
znaczy, że godzą się na rosyjską strefę wpływów na wschód od Bugu. Nie na wschód
od Kijowa, jak mylnie sądzą rządzący dziś III RP. Parasol NATO może się nawet
rozkłada, gdy pada deszcz, ale tak na dobrą sprawę tylko do Odry, a dalej niech
się leje nam na głowę. Owszem: są manewry w Drawsku, może będzie szpica w
Szczecinie, no i te gadki, że nigdy was nie opuścimy. A co to znaczy, że nas
nie opuszczą? W obliczu rosyjskiej agresji, regularnej wojny na Ukrainie brzmi
to jak kwestia z taniego romansu – będę zawsze o tobie pamiętał najdroższa,
byłaś naprawdę fajna.
Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko jest racjonalnym
politykiem i doskonale wie, że toczy się jedynie gra na czas, a drugi Mińsk to
więcej trudnych zobowiązań dla jego kraju, a nie dla Rosji i separatystów.
Gdyby te podchody pod Putina miały choćby przyczynić się do dozbrojenia Ukrainy,
ratowania jej gospodarki, to może byłby w tym jakiś dalekosiężny sens. Ale nic
takiego nie nastąpi. Maleńka Grecja dostała 220 miliardów euro pomocy i nikt
jej nie napadł, Ile otrzymał Kijów? Ułamek tej kwoty. To, co wysmarowali Angela
Merkel i Francois Hollande, to kapitulacja, może nie na całej linii, ale z
pewnością uznająca rosyjską agresję i obecność we wschodniej Ukrainie za coś
przesądzonego na długie lata. Mamy więc stracone złudzenia co do twardej
polityki wobec Moskwy. Polsce pozostaje tylko budowanie silnego systemu obrony
narodowej. Może jeszcze ktoś z rządu PO – PSL tego nie zauważył, ale dziś mówi
się dość powszechnie o groźbie realnej wojny z Moskwą, także na terytorium
naszego kraju. Jak wiadomo, premier Kopacz zamierza się zamknąć w domu i
gotować zupę, pewnie w rytm przebojów Abby. Tak naprawdę, wszyscy doskonale
udają, że są bardzo zatroskani losem Ukrainy, ale nikt nie zamierza wyginać
Putinowi rąk. Uścisk jego dłoni to dla Zachodu niemal pieszczoty, to radość, że
on w ogóle chce z nim rozmawiać. Na tak fatalną rzeczywistość geopolityczną dla
perspektyw i bezpieczeństwa Polski nie ma się co obrażać, bo nic to nie da.
Może to żadna rada, ale musimy liczyć sami na siebie. Żeby jednak liczyć nawet
tylko na siebie, to najpierw trzeba wyjść z kuchni i przestać gotować zupę.
Jednym słowem, trzeba jednoznacznej zmiany układu politycznego w Polsce podczas
nadchodzących wyborów. Na początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz