Gwałtowne reakcje
izraelskiej prasy i izraelskich polityków na słowa premiera Mateusza
Morawieckiego, że byli także „żydowscy zbrodniarze”, tak jak byli
polscy, niemieccy czy ukraińscy nie są żadnym zaskoczeniem, ponieważ z
jednej strony (i to można zrozumieć) jest to wynik ich niezwykłej
wrażliwości na zagładę Żydów, a z drugiej, jest to kontynuacja
obowiązującej w samym Izraelu i poza jego granicami narracji, w której
jesteśmy przedstawiani jako naród współodpowiedzialny za Holokaust.
Cokolwiek by nie uczynił polski rząd i polski prezydent, to się nie
zmieni, a już na pewno nie będzie żadnego przełomu. Co najwyżej, a i to
mocno wątpliwe, nastąpi wyciszenie konfliktu i to dopiero po obchodach
50. rocznicy wydarzeń marcowych. Tak naprawdę Izrael, i środowiska
żydowskie poza nim, oczekują od Polski wzięcia choćby części
współodpowiedzialności za zagładę Żydów, ponieważ taki przekaz
obowiązuje tam od dziesięcioleci. Nic tu nie zmienia fakt blisko 7000
„Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”, ani to, że pomiędzy 1939 a 1945
rokiem nie było polskiego państwa, ani nawet to, że za pomoc Żydom
mordowano pomagających i ich rodziny. Trudno tu zrozumieć niektórych
polityków PiS, którzy mówią jedynie o groźbie śmierci za pomoc swoim
żydowskim współobywatelom. To nie było groźba tylko konkretna okrutna
kara – śmierć.
Jeśli nawet polski
premier wyraził się nie do końca precyzyjnie, to i tak za dzień, za dwa,
za tydzień, jakakolwiek wypowiedź polskiego polityka zostanie
wykorzystana do umocnienia obowiązującej w przestrzeni globalnej
narracji. Możemy jedynie bronić prawdy o prawdziwych losach Polaków i
Żydów podczas II wojny światowej, ponieważ dopiero co weszliśmy na drogę
uczciwej debaty o naszej przeszłości. Nie jest to wcale prawda, z którą
możemy się czuć do końca komfortowo, ale jest to prawda, z której
Polacy w porównaniu do każdej innej nacji na świecie mogą być dumni.
Dumni jako naród, ale jednocześnie bez obaw mówiący o tych, którzy
zhańbili się wydawaniem Żydów na śmierć. Z chęci zysku, ze strachu, z
odwetu – o czym się w ogóle póki co nie mówi. Ta duma jest jednak nie do
końca wyartykułowana i rzeczowo uzasadniona.
W ferworze sporu o
nowelizację ustawy o IPN, w nieustającym powtarzaniu, że Polacy tak jak
Żydzi byli ofiarami II wojny światowej, znika gdzieś z pola widzenia
fakt, że byliśmy wielkimi bohaterami tych okrutnych czasów, że
potrafiliśmy zorganizować w okupowanym przez Niemców kraju półmilionową
armię podziemną, że polscy żołnierze rozsiani po całej Europie walczyli
od samego początku do końca z nazistowskimi Niemcami. Wielka społeczność
żydowska nie miała szansy na przetrwanie i walkę. Niemal w każdym
zakątku Europy pozbywano się jej wysyłając transporty do Auschwitz –
Birkenau, albo mordując na miejscu. Tylko nielicznym udało się opuścić
na czas kontynent i wyemigrować za ocean. Brakuje więc w sporze o prawdę
historyczną Polaków walczących - lotników z Dywizjonu 303 czy żołnierzy
spod Monte Casino. Nie byliśmy tylko ofiarami, byliśmy także, a może przede wszystkim, od samego początku tej wojny jej bohaterami.
Premier Morawiecki
powiedział całkiem niedawno, że gdyby Polska w 1939 roku nie wystąpiła
przeciwko Niemcom, los całego narodu żydowskiego byłby zapewne
przesądzony, a być może i los innych narodów Europy. Niestety, o tym, że
broniliśmy nie tylko siebie, ale także inne narody i państwa przed
Niemcami i ich zbrodniami, nie wie nikt. Nikt w sensie jakiejkolwiek
powszechnie znanej opowieści. To są jakieś strzępy prawdy docierające do
środowisk akademickich i politycznych na świecie. Umocnienie przekazu o
polskiej współodpowiedzialności za Holokaust znakomicie znosi winę z
aliantów, którzy nie zrobili nic, by przerwać ludobójstwo w Auschwitz –
Birkenau, a także z diaspory żydowskiej mieszkającej w Stanach
Zjednoczonych, która nie dowierzała, że Niemcy są zdolni do mordowania
ludzi na skalę przemysłową. Jakakolwiek by nie była w swoich
szczegółowych zapisach ustawa o IPN, nawet gdyby dotyczyła ona tylko
karania za określenie „polskie obozy śmierci” czy „polskie obozy
zagłady”, atak na Polskę i tak by nastąpił, może mniej gwałtowny, może
przy pomocy innych narzędzi i innych argumentów.
Ten, jakże ważny,
rozrachunek Polaków i Żydów z własną przeszłością jest niezbędny, ale
zaczął się w chwili, gdy polski rząd dopiero zaczyna budować zręby pod
nową pozycję Polski w świecie, wynikającą z prostego faktu, że jesteśmy
już dziś krajem o liczącej się gospodarce, państwem zmierzającym wprost
do dobrobytu i wychodzącym z roli państwa postkolonialnego. Nikomu się
to nie podoba, a Stanom Zjednoczonym rosnące znaczenie Polski służy
jedynie do rozgrywania ich globalnych interesów w Europie, do budowania
balansu pomiędzy Rosją i Niemcami. I nie ma w tym nic złego, bo zgodne
jest z naszymi, polskimi aspiracjami. Nie ma drogi do odwrotu, można
jedynie doprecyzować strategię przekazu prawdy o Polakach podczas II
wojny światowej i o tym co robili – dla Żydów, dla Europy, dla świata.
Także o tym co było podłe. Pytanie tylko jak podłość garstki zwykłych
przestępców czy ludzi słabych, zastraszonych lub po prostu złych, ma się
do tych setek tysięcy naszych przodków ratujących Żydów czy
wyzwalających miasta i całe regiony w Europie
Zachodniej. To co słyszymy o nas, to nie jest obraz zakłamany, to jest
obraz od początku do końca fałszywy. I dlatego jego przezwyciężenie, a
wręcz zniszczenie, jest na dziś nierealne
bez dobrej woli wszystkich prominentnych środowisk żydowskich. Bez
zrozumienia naszych racji w Izraelu. I my, i Żydzi, mamy prosty wybór:
albo eskalacja konfliktu albo uczciwe rozliczenie i w konsekwencji
porozumienie. Oczywiście, dziś ono jest bardziej potrzebne Polsce niż
Izraelowi. Ale w dłuższej perspektywie – i jednym i drugim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz