Świat jest zmęczony samym sobą, swoim byciem, trwaniem i
rozwojem. Zmęczeni są lewacy, którzy chcieliby zawładnąć kulturowym obliczem
Zachodu, bo wbrew temu, co sądzi prawica, opór społeczny jest duży, a w czasach
niepewnych, wręcz wojennych, bliscy, rodzina, są bezpieczną przystanią dla
milionów obywateli starego kontynentu. Zresztą sami lewacy toczą gorący spór o
swoją lewackość, który zrozumiały jest już tylko dla garstki fanów lewicy. Liberałowie
zaciekle bronią się przed uznaniem wojny na Ukrainie za agresję wobec całego
świata zachodniego, bo łudzą się jeszcze cały czas, że są nadal na drodze
budowy swojego mitycznego nowego społeczeństwa - zatomizowanego, zarządzanego
poprzez media i ideologię, gdzie demokracja służy jedynie umocnieniu ich rządów.
W rzeczywistości mamy do czynienia z bezsilnością europejskich elit, z jałowym
powtarzaniem haseł, które tracą moc w obliczu realnego zagrożenia nowy
światowym konfliktem zbrojnym.
Można powiedzieć, że nikt z możnych świata XXI wieku nie jest
zadowolony ze swojej obecnej pozycji na globie. Niemcy nie godzą się na utratę
pozycji hegemona w Europie na rzecz zrównoważonego układu sił, w którym Polska
i Europa Środkowa z Ukrainą stają się dla nich przeciwwagą. Francja miota się sama
ze sobą, marząc o odsunięcia Stanów Zjednoczonych na boczny tor i ułożenia
porządku europejskiego z Niemcami i Rosją. Wszystkie te zapewnienia o
solidarności z Ukrainą, te Cezary wysyłane na Ukrainę są jedynie zasłoną dymną,
która niewiele kosztuje i ma charakter propagandowy. Nawet jeśli Waszyngton,
Warszawa i Kijów odniosą sukces i w końcu na front trafi kilkaset Leopardów, w
myśleniu Francuzów czy Niemców niewiele się zmieni. Oni cały czas sądzą, że im
się ta Europa po prostu należy, a Wuj Sam powinien stąd się wynieść. Jeśli
akceptują teraz działania Ameryki, to czysto instrumentalnie, bo taka jest
potrzeba chwili i trzeba grać na kilku fortepianach.
Oczywiście w tej wielkiej rozgrywce dominującą rolę odgrywają
Stany Zjednoczone i Chiny. Te dwa mocarstwa nie są zmęczone swoim trwaniem i
byciem w świecie, choć świat jako taki bez wątpienia znajduje się w
egzystencjalnym dołku. Co najwyżej są zaniepokojone realizacją swoich globalnych
aspiracji. Starego porządku z Rosją jako wielkim graczem już nie ma, a nowy
jeszcze się nie wyłonił. Kreml od lat był świadom, że epoka ich dominacji w
polityce światowej dobiega końca, że rozwój nowych technologii, gospodarcza
ekspansja Chin spycha ich do roli regionalnego mocarstwa, a jedynym straszakiem,
który jeszcze robi wrażenie na miękkim Zachodzie jest broń jądrowa. I jak
zawsze, w tych trudnych chwilach, pomocną dłoń wyciągnęły Niemcy wchodząc na
całego w rosyjski gaz, ale po części także Amerykanie, którzy sądzili za czasów
Obamy, że Moskwa może się do czegoś przydać w rozgrywce z Pekinem. Dziś to już
nie jest aktualne. Stany Zjednoczone i Pekin stoją naprzeciw siebie i zastanawiają
się jak walkę o globalne przywództwo mają rozegrać i jakich narządzi użyć do
tego celu. Przez długi czas dla Chin był to (a pewnie i jest) Tajwan, którego
odcięcie dziś od świata groziłoby gwałtownym tąpnięciem w światowej gospodarce,
ale Joe Biden już zapowiedział, że USA w ciągu dwóch lat będą miały dostęp do najnowocześniejszych
chipów z własnych nowo wybudowanych fabryk przez tajwański koncern, co może
osłabić dotkliwość ewentualnego chińskiego ataku na wyspę. Tak czy inaczej,
najwięksi gracze mają swoje wielkie interesy, chcą zdominować świat i to ich niesie
ku przyszłości. Stara Europa nie ma ani żadnych mocy, by w tej grze wziąć
udział, ani pomysłu na samą siebie.
Można i należy się nadal obawiać naporu zielonych wizji klimatycznych,
kolejnej, rewolucyjnej odsłony LGBT+ , próby narzucenia całej Europie liberalnego
wzorca kulturowego, likwidacji klasycznej demokracji dzięki dominującej roli
totalitarnych, liberalnych mediów piętnujących każde prawicowe odchylenie, ale to
wszystko schodzi dziś na dalszy plan, bo rozpoczęły się prawdziwe gry wojenne.
O wszystko. O to jaki świat ma się wyłonić w drugiej połowie XXI wieku z chaosu,
który zapoczątkował Covid- 19, a który dopiero się rozkręca w obliczu wojny na
Ukrainie. Jeśli ktoś sądzi, że to się da tak po prostu zatrzymać, wrócić do
błogiej atmosfery niczym z lat 60- tych ubiegłego stulecia, udobruchać wszystkich
aspirujących do roli regionalnych hegemonów – choćby w Zatoce Perskiej – ten
jest nie tyle niepoprawnym optymistą co marzycielem. Świat jest naprawdę
zmęczony swoją obecną kondycją, chciałby nowych realnych idei sprzyjających tworzeniu
jakiegoś balansu pomiędzy największymi mocarstwami świata, ale dopóki nie zamknie
się starych rachunków i porachunków, dopóki nie zakończy się wojna na Ukrainie po
myśli Stanów Zjednoczonych i Europy Środkowej, dopóty będziemy trwać w wielkiej
niepewności o naszą bliższą i dalszą przyszłość. Widmo wojny globalnej jest
dziś bardziej realne niż kiedykolwiek po 1945 roku, ponieważ najwięksi gracze
chcą zająć wreszcie nowe pozycje. Rosja – choć nie dziś i nie teraz – może być
największym przegranym tej wielkiej geopolitycznej zmiany. I oby była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz