Nie wspomniał o Borysie Budce - to boli i jest po prostu
niezrozumiałe, wręcz niepojęte. Nie nawiązał też wprost do prezydenta Donalda
Trumpa, ale poświęcił mu tak naprawdę ponad połowę swojego inauguracyjnego
przemówienia. Rasizm, biała supremacja, wewnętrzny terroryzm, przemoc – to obraz
Ameryki oczami Joe Bidena. Nie odwołał się nawet pojednawczo do wyborców ustępującego
prezydenta, ograniczając się jedynie do pragnienia jedności. Bodaj najszczerzej
zabrzmiały słowa o srogiej zimie i pandemii koronawirusa. I właściwie nic
więcej, żadnego wielkiego przesłania, które pozostałoby w pamięci nawet jego
wyborców. Oczywiście, za oceanem i w Warszawie, będzie co niemiara zachwytów
nad nowym otwarciem, wielkim dniem nowej Ameryki, i tak długo oczekiwanym
upadkiem Trumpa. Szczególnie chyba w stacji TVN 24, której czołowi redaktorzy odkrywali
w wystąpieniu Joe Bidena frazy wprost genialne. Niestety, nic genialnego,
porywającego, ani nawet przykuwającego uwagę tam nie było. Tak naprawdę banał
gonił banał, i dlatego nic z tej przemowy nie pozostało w pamięci, co już
zauważyli komentatorzy, występujący bynajmniej nie w TVP. Tu nie trzeba być
zwolennikiem Trumpa, by zauważyć jak nijakie było otwarcie nowej prezydentury. Na
to wszystko nakłada się głęboki podział społeczny. Aż trzy czwarte wyborców
Republikanów uważa, że wybory były sfałszowane, więc tego nie da się tak po
prostu przeskoczyć i wejść na drogę pojednania. Tym bardziej, że lwia część
Demokratów nie chce żadnego porozumienia, zasypywania podziałów. Dominuje pragnienie
odwetu i rewolucji obyczajowej niesionej na sztandarach tolerancji i
demokracji.
W Polsce, z percepcją nowej prezydentury jest pewien podstawowy
problem: nie ma w zasadzie chłodnego oglądu tego co się stało. Albo czerwona
Ameryka, albo tryumf liberalnej demokracji, co niechybnie oznacza – a jakże –
koniec rządów PiS. Radość Platformy Obywatelskiej ociera się o śmieszność, z
wyjątkiem szefa tej partii Borysa Budki. Tu już mamy do czynienia z oderwaniem
się od rzeczywistości, zapewne trwałym i to nie tylko w kwestii Joe Bidena. W
zasadzie, to PO wygrała w USA z Trumpem - tak właśnie było, jeśli ktoś jeszcze
śmie wątpić w siłę polskiej opozycji. Biden jeszcze bardziej uwolni „wolne sądy”
i „wolne media”, będzie grillował PiS dzień w dzień, bo przecież po to właśnie
został prezydentem. Nic z tych mrzonek Borysa Budki się nie spełni, choć nowej administracji
jest z pewnością bliżej do narracji, którą posługuje się Platforma. Najbliższe
dwa lata (w optymistycznym wariancie) upłyną pod znakiem globalnego chaosu politycznego
i pandemicznego, walki o wpływy i nowy układ w światowej polityce.
W naszej rzeczywistości, być może zyskają Niemcy, ale to nie oznacza,
że nowy prezydent odda im po prostu Europę. Tak naprawdę nic lub niewiele dziś wiadomo, tym niemniej, żadnych radykalnych
kroków Ameryki nie należy się teraz spodziewać, bo to nie jest czas na wielką
zagraniczną ofensywę. Stany Zjednoczone muszą się najpierw same pozbierać, a
nade wszystko – i to jest kwestia fundamentalna - maleje znaczenie amerykańskiego
establishmentu politycznego na rzecz wielkich korporacji i radykalnych ruchów
społecznych, które upatrują w Joe Bidenie pogromcy Trumpa i białej rasy. Patrząc
z perspektywy kilku godzin, które upłynęły od inauguracji na Kapitolu, była ona
po prostu smutna, niepewna, tak jakby wszyscy zacni goście tego wydarzenia
zdawali sobie sprawę z tego, że najtrudniejsze miesiące i lata dopiero przed
Ameryką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz