Żeby przekonać się, jak
bardzo odjechała III RP od Polski, to wystarczy poobserwować przez
kilka minut wpisy na TT, gdzie dowiemy się od posła
Krzysztofa Brejzy z PO, że w Warszawie miał wczoraj miejsce Marsz
Nienawiści, a od Marcina Mellera (TVN), że chce do Niemiec, bo w tym
miejscu Europy nie możemy, ot tak sobie, istnieć samodzielnie. Wszystko
to jest trochę smutne, ale i jednocześnie zdrowe. Pełna różnorodność.
Był archipelag polskości, będzie teraz archipelag niemieckości.
Przekonanie, że sami nie możemy nic zbudować, że jesteśmy zbyt słabi, że
obcy muszą u nas zaprowadzić ład i porządek, nie jest niczym nowym i
nie ma sensu się na to oburzać. Ale nie ma też większego sensu
poszukiwanie owej mitycznej zgody narodowej. Staliśmy się krajem
wielokulturowym, w zdecydowanie innym rozumieniu niż na Zachodzie. Mamy
kulturę bycia wolnym i niepodległym, oraz kulturę bycia sytym i
zniewolonym. W tej drugiej kulturze czymś drugorzędnym, albo wręcz wcale
nieistotnym są sprawy państwa, obronności, polskości. W imię
europejskości wszystko co trąca Polską, staje się konserwatywne,
nacjonalistyczne i faszystowskie. Mówią to -
przefarbowani na nowoczesnych bywalców nowoczesnego świata -
bolszewicy, ludzie o tej samej mentalności jak ich ideowi przodkowie w
1917 roku, którzy chcieli ułożyć świat przy pomocy dyktatury. Dziś
dyktatura ma oblicze aksamitne, ubrana jest w słowa, które mają zabijać
nieposłusznych i inaczej myślących. Nie na darmo takim ważnym orężem w
walce z polskością była i jest „Gazeta Wyborcza”. Dyktatura myślenia.
Kto myśli inaczej ten nacjonalista i paździerz. Ale nie każdy. Jeśli
pojawi się jakiś prawicowy heretyk obrzucający błotem Prawo i
Sprawiedliwość, staje się mienszewikiem co najmniej. Też wróg, ale tak
po leninowsku można się z nim dogadać, czyli wykorzystać, a potem wykopać.
Nie będzie żadnej
wielkiej narodowej zgody za rok, choć apelował o to (po raz kolejny) w
Krakowie Jarosław Kaczyński – chyba zdecydowanie bardziej do wyborców
opozycji, niż do jej liderów. W jakimś sensie dał nawet zadanie własnym
wyborcom, żeby przekonywali Europejczyków do Polski. Polski
niepodległej, dumnej, realnie istniejącej w Europie, której bycie nie
zawsze z radością odczuwają Niemcy czy Francuzi. Nie ma chyba większego
kłopotu, żeby nasi Europejczycy spokojnie żyli sobie dalej w wolnym
kraju. Mają własne media, własne partie, mogą do woli obrażać Polaków,
donosić na nich w Brukseli, Berlinie czy w Nowym Jorku. Jestem
(najpewniej) konserwatywnym liberałem, więc mogę ze spokojem oddzielić
słuchanie starego hitu Maleńczuka od faktu, że lży wszystko co jest
związane z polskością, która jest mi świadomie tak bliska od momentu,
gdy w grudniu 1970 roku zobaczyłem czołgi pod moją szkołą. Taki
gwałtowny protest jak wtedy, to nie jest czas dla salonu, salon wtedy
diagnozuje, snuje wizje, jak ten protest wykorzystać dla swoich własnych
celów politycznych. No i się udało w 1989 roku ten cel osiągnąć.
Banalizacja Polski i polskości pod koniec rządów Platformy była już tak
wszechpotężna, że nastał czas czekoladowego orła Bronisława, i gdyby tak
dalej to poszło, to w szkołach podstawowych na 11 listopada wszystkie
dzieci jadłyby czekoladowe orzełki, jednym słowem konsumowałyby
patriotyzm dosłownie, a Historia Polski byłaby budzącym grozę
nacjonalistycznym wspomnieniem.
Moim zdaniem oni nie
żartują. Oni, czyli postmoderniści, Merkel, Michnik, Tusk i H.Clinton.
Łączy ich idea nowego świata, w którym wszystko jest globalne, ale
najsilniejsi mają swoje własne terytoria. Tego chcą Niemcy. Nigdy nie
wyrzekli się Europy Środkowej, w ich mentalności ona jest ich, w tym co
najmniej połowa Polski. Nie trzeba do tego głębokich analiz, wystarczy
dłużej z nimi porozmawiać. Ale przecież w perspektywie dziesięciu,
dwudziestu lat wcale nie jest wykluczony strategiczny sojusz z Niemcami.
Może trzeba będzie ich bronić? Najpierw jednak reparacje, i wczorajsze
mocne i potrzebne słowa Jarosława Kaczyńskiego w Krakowie zabrzmiały
bardzo dobitnie: „To nie teatr to żądanie”. Opozycja po raz kolejny
będzie trochę europejsko – niemiecka i trochę polska. Że może to i jest
jakiś trzeciorzędny temat, ale PiS to robi na użytek wewnętrzny, a
Europa nam tyle daje, a Niemcy nam tyle dają. Najdokładniej, jak można: z
każdego 1 euro, który płynie z Brukseli do Polski, 60 centów wraca do
Berlina. To my dajemy sporo Europie. Natomiast sama idea wyrównywania
szans rozwoju różnych części Unii Europejskiej jest w porządku, nikt
tego nie neguje, być może poza wyznawcami leseferyzmu. Niemcy w Polsce
są usadowieni, wpływają na nasze codzienne życie, mniej do powiedzenia
ma Rosja, chyba że chodzi o skutki sowieckiego zniewolenia. Niemożność
bycia wolnym jest wielkim problemem Platformy i części jej wyborców. A
bycie wolnym i polskim jest czymś wręcz niewyobrażalnym. Jeśli już, to
wolność, równość i europejskość. Oczywiście wolność od zabobonu, od
narodu, od dumy i narodowego cynizmu, z którego taką siłę czerpią i
Niemcy, i Brytyjczycy. Spokojnie więc zmierzajmy do 100 lat
niepodległości, żyjąc obok siebie, czasami nawet rozmawiając przy kawie,
nie jest to wcale czas wojny (przynajmniej w Polsce). Pogodnie budujmy
Niepodległą, może nawet kogoś tam przekonując z drugiej strony, że
Polska to właśnie Europa. I tylko tyle, nic więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz