Cieszy bardzo wyjątkowa wręcz aktywność Donalda Tuska w ostatnich
dniach. Nareszcie człowiek numer jeden w Europie i numer dwa ma świecie,
zaraz po Obamie, uznał wreszcie, że sprawa, w jego mniemaniu uchodźców,
a w naszym imigrantów ekonomicznych, dojrzała do tego, by ten wielki
pragmatyk i wizjoner włączył się na dobre do negocjacji z szefami państw
europejskich. Jak wiadomo, na tej długiej liście nie ma Polski, ale to
już wiemy. Wysyłaliśmy ponoć Tuska do Brukseli jako Polaka, kogoś jednak
naszego, co prawda z PO, ale trudno. Nawet Jarosław Kaczyński życzył
temu wyjątkowemu szkodnikowi powodzenia. Wielka serdeczność prezesa PiS,
trzeba przyznać. Tymczasem, mamy w Brukseli przedstawiciela Europy
Środkowej, bo nie tylko Polski, który stał się jej największym wrogiem, w
tym także własnego, ojczystego kraju. Żadne z państw naszego regionu
nie godzi się nie tylko na automatyczne rozdzielanie liczby imigrantów,
ale także zdecydowanie sprzeciwia się karaniu tych państw UE, które
odmówią przyjęcia "uchodźców". Przypomnijmy, to w przeliczenia na
złotówki ponad milion złotych za jednego islamistę. Podobno Niemcy
naciskają obecnie Polskę na przyjęcie 4000 imigrantów, więc jeśli
powiemy nie, to przyjdzie nam zapłacić za to 4 miliardy złotych. I za
tym opowiada się człowiek z Trójmiasta i z Warszawy, były polski
premier, Donald Tusk.
To naprawdę
jest niezwykła historia, jak ten nieporadny i słaby polityk KLD, a
później Unii Wolności, został tak mocno napompowany przez media i (?),
że w końcu przygarnęła go do siebie sama Angela Merkel. Warto zwrócić
uwagę na to, że szef Rady Europejskiej nawet nie zająknął się po tym,
jak niemiecka prasa oskarżyła Angelę Merkel o złamanie Traktatu z
Schengen, kiedy to ustnie podjęła decyzję o wpuszczeniu do Europy setek
tysięcy imigrantów, nazywanych mylnie i świadomie uchodźcami. Tusk w
ogóle stał się stronnikiem niemieckim w sprawach polskich. W gruncie
rzeczy zachowuje się tak, jakby siedział nadal na Wiejskiej, jakby nadal
był cichym szefem PO, co gorsza, on się zachowuje jeszcze gorzej niż w
Polsce, kiedy był premierem. Tusk, który miał być, pomimo wszystkich
różnic, naszą silną polską kartą w Europie, stał się silną kartą
niemiecką, całkowicie wspierającą politykę Angeli Merkel. Można
zrozumieć, że się zauroczył żelazną niemiecką damą, że go nawet okręciła
wokół swojego małego palca. Skoro tak już się stało, co widać jak na
dłoni, to warto się zastanowić, co na to jego koledzy i koleżanki z PO?
Przecież gremialnie krytykowali pomysł kar finansowych za
nieprzyjmowanie imigrantów, przecież chcieliby się na pewno spotkać z
nim na ojczystej ziemi, a on tę ziemię omija szerokim łukiem. Można
pełnić europejskie funkcje i można być jednocześnie Polakiem i obrońcą
spraw polskich w Europie. To naturalne zachowanie, tego zresztą od
takiego polityka jak Tusk wymaga polska racja stanu.
Tak
się jednak nie dzieje. Donald Tusk prowadzi w Brukseli politykę
antypolską i jak najbardziej proniemiecką, a właściwie to po prostu
niemiecką. To krajowym politykom PO zupełnie nie przeszkadza. Nadal
ciągną spór o Trybunał Konstytucyjnym ze swoim nowym liderem sędzią
Rzeplińskim. To się może dziać tylko w Polsce. Szef TK zachowuje się jak
czynny polityk. W każdym kraju zachodnim byłby do skasowania. Ale skoro
to jest Polska, ta wredna niewdzięczna jak panna na wydaniu Polska, to
Zachód ciśnie jak może o wszystko, a każdy przecinek w ustawie, bo
samodzielna Polska w środku Europy jest nie do przyjęcia dla Berlina i
Moskwy. Tusk, w sensie politycznym i mentalnym, przestał być Polakiem i
trzeba to sobie po prostu uświadomić. Zresztą prowadził wybitnie
proniemiecką politykę od początku swoich rządów w Polsce. Niestety, już
nie robi nawet zasłony dymnej i daje wprost do zrozumienia Warszawie, że
jest naszym wrogiem, wrogiem Polski i całej Europy Środkowej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz